Republika Mari rozciąga się nad rzeką Wołgą, na wschodnich krańcach Niziny Wschodnioeuropejskiej. Od dawna mieści się w granicach Rosji, jednak to nie Rosjanie stanowią tam większość ludności, tylko Maryjczycy, ugrofiński lud, który jako jeden z ostatnich w Europie trwa przy pogańskich wierzeniach. Mimo że jak większość ludności Federacji Rosyjskiej zamieszkuje ten sam poradziecki, poprzemysłowy krajobraz.
Reżyser Aleksiej Fiedorczenko do krainy Maryjczyków zabierał nas już w „Milczących duszach”. Bohaterem tamtego filmu był dyrektor fabryki papieru, Miron (Jurij Curiło), który podróżował nad jezioro, gdzie spędził z żoną miesiąc miodowy. Teraz chce tu rozrzucić prochy niedawno zmarłej małżonki, pochodzącej z ludu Maryjczyków. Kino drogi i funeralna narracja o utraconej małżonce przeplatały się w „Milczących duszach” z portretem rytuałów, wierzeń, stylu życia mieszkańców Mari. I choć całość mówiła o śmierci i żałobie, film wolny był od rozpaczy – śmierć była w nim częścią porządku natury, wiecznego cyklu rodzenia się i umierania, ukazywanego w afirmatywnych tonach.
W „Niebiańskich żonach łąkowych Maryjczyków” wracamy do Republiki Mari. Film jeszcze silniej niż poprzedni zakorzeniony jest w folklorze, wierzeniach, mitach i wyobrażeniach tamtejszych ludzi. Zanurzamy się od początku w ich świecie bez żadnego zapośredniczającego spojrzenia z zewnątrz. Od długiego czasu nie widziałem takiego filmu – osadzonego na prowincji, ale pozbawionego bohatera, który jest typowym rosyjskim inteligentem.
Nowy film Fiedorczenki to zbiór krótkich nowelek, których bohaterkami są tamtejsze kobiety. Młode i stare, piękne i brzydkie, mężatki i wdowy, mieszkające w miastach i na wsi. Wszystkie mają imiona zaczynające się na literę „O”, wszystkie zamieszkują ten sam świat, gdzie codzienność miesza się z magią, świat żywych ze światem zmarłych. Tu duchy nawiedzają zabawę dziewcząt, policja nosi ze sobą magiczne przedmioty, które pozwalają poradzić sobie z ożywionym magią żywym trupem, a po lesie chodzi złowroga wiedźma.
Wszystkie narracje toczą się z punktu widzenia kobiet, to one – jako płeć związana z naturą, cyklem narodzin, płodnością – wydają się uprzywilejowane w świecie łąkowych Maryjczyków. Nie ma w nim żadnych złowieszczych, patriarchalnych figur władzy. Obserwujemy historie inicjacyjne o wchodzeniu w kobiecość; opowieści o szczęśliwych pierwszych miłościach; o zazdrości i rywalizacji; o chorobie i przedwczesnej śmierci; o ciężarze starości. Niektóre z nowelek mają ton niemalże elegijny, inne są rubasznym gagiem. Ale w każdej z nich, tak jak w „Milczących duszach”, widać pewną podstawową afirmację świata we wszystkich jego przejawach, także negatywnych: związanych ze śmiercią, rozpadem i agresją. Ostatecznie zostają one usprawiedliwione, oswojone, wpisane w rytm natury, która zasadniczo jest dobra i radosna, gargantuicznie hojna w tym, co rodzi, tak samo jak bezmyślna w tym, co odbiera.
Świat duchów, wiedźm, upiorów, pod okiem których żyją Maryjczycy, nie zawsze jest przyjazny, często bywa wrogi i niebezpieczny, ale wydaje się wolny od poczucia winy i wstydu. Ciała bohaterów nie są obciążone chrześcijańskimi traumami, ich stosunek do wszystkiego co cielesne – seksu, starości, choroby – jest orzeźwiająco przyziemny i zdroworozsądkowy. Przenikające ten film pogaństwo nie jest melancholijne i tragiczne, jak to stojące za dziejami Edypa – jest w nim energia i afirmacja.
Film Fiedorczenki budzi wiele filmowych skojarzeń. Jego fascynacja folklorem, lekko egzotyczną ludowością, związaną z nimi „poezją” odsyła do kina Paradżanowa, przede wszystkim osadzonych w huculskiej wiosce „Cieni zapomnianych przodków”. Dla Gruzina huculska Ukraina była równie egzotyczna, co świat Maryjczyków dla urodzonego w Jekateryngburgu Fiedorczenki. W obu wypadkach nie chodzi jednak o etnograficzną rekonstrukcję, czy naiwną afirmację „ludowości”, dla obu reżyserów obcy im folklor jest przede wszystkim materiałem do filmowego marzenia, którego stawką jest właśnie afirmacja świata. Nowelowa konstrukcja „Niebiańskich żon”, uwaga, z jaką reżyser przygląda się postaciom zwykłych ludzi, poetyckie, lekko absurdalne poczucie humoru przywodzi z kolei na myśl – zrealizowany na podstawie słuchowiska radiowego Dylana Thomasa – film Andrew Sinclaira „Pod mlecznym lasem” – przedstawiający życie mieszkańców małego miasteczka w Walii. Zaś przenikający utwór witalizm i podejście do erotyki budzi skojarzenia z „Trylogią życia” Pasoliniego.
Jednak te długi, jakimi obciążone są „Niebiańskie żony”, nie umniejszają wagi dzieła. To naprawdę świetne kino. Choć film rozkręca się pomału i nie jest równy. Zawarta w nim pogańska „kryptoteologia” z wpisaną w nią bezwarunkową afirmacją istnienia i niezdolnością do doświadczenia tragizmu może rodzić zarzuty o intelektualną płyciznę. Fiedorczenko jest jednak w tym co robi tak konsekwentny i szczery, że trudno oprzeć się urokowi całości. Nawet jeśli wiemy, że my sami w świecie Maryjczków – ich radości – możemy przebywać tylko w kinie.