Najłatwiej o wyliczanki powinowactw. Wyrypajewa to drażni. Kiedy zapytałem go o Czechowa i Dostojewskiego, zirytowany odpowiedział, że każdy Rosjanin ma coś z Raskolnikowa. To może chociaż Erenburg albo Limonow? Jerofiejew? Patrick Süskind? Bez wątpienia twórczość Iwana Wyrypajewa wpisuje się w tradycje nie tylko rosyjskiej literatury, ale na własnych, autonomicznych prawach.
Dzięki małżeństwu z Karoliną Gruszką coraz częściej bywa w Polsce. W marcu w Teatrze Narodowym odbędzie się premiera nowej sztuki Iwana Wyrypajewa – „Taniec Delhi” w jego reżyserii. W obsadzie Gruszka, Fudalej, Buzek, Baar i Paprocki. Jeszcze w tym roku rozpoczną się zdjęcia do nowego filmu Wyrypajewa, którego akcja toczyć się będzie w Tybecie. Karolina Gruszka zagra w nim rolę katolickiej zakonnicy. Ceniony, nagradzany, wyczekiwany. Król życia?
„Tlen”, reż. Iwan Wyrypajew. Rosja 2009,
w kinach od 5 lutego 2010Biografia Wyrypajewa jest odpowiednio barwna. Z jednej strony studia w Irkucku i w Moskwie, praca w zawodzie aktora, znakomicie przyjęte i wystawiane w Europie dramaty (m.in. „Sny”, „Dzień Walentego”, „Tlen”, „Lipiec”), prestiżowe nagrody – „Złota Maska” i „Nowaja Drama”, wreszcie dwa tytuły kinowe – „Euforia” i „Tlen”, dzięki którym natychmiast trafił do pierwszej ligi rosyjskich filmowców. Ale ten sam facet ma również na koncie kryminalną przeszłość – wyrok w zawieszeniu za napad i rozbój, oskarżenia o „demoralizację i zgubny wpływ na rosyjską młodzież”. Twórca „Tlenu” opowiadał mi, że kiedy w rodzimym Irkucku debiutował sztuką „Sny”, czyli przejmującym opisem postsowieckiego marazmu pokolenia trzydziestolatków dorastających w cieniu rozwalającego się imperium, połowa jego rówieśników z klasy już nie żyła. Współpracujący z policją dilerzy narkotykowi robili wszystko, żeby heroina lub koka trafiała do jak najmłodszych dzieciaków. Nastolatkowie umierali na AIDS, z przedawkowania albo z przepicia. Nie mieli innych perspektyw: Irkuck był przecież na końcu świata.
Jednak jemu udało się wyrwać. Dzisiaj – obok Griszkowca, Kolady, Zujewa czy Sorokina – jest czołową twarzą „nowej dramaturgii rosyjskiej”, ale zarówno w jego tekstach, jak i w twórczości filmowej i teatralnej, przebija się autonomiczna walka z ruskim kompleksem. Z uwięzionym Raskolnikowem. Samowar wystygł, pistolet nie wystrzelił, staruszka żyje – tylko trochę się zdrzemnęła. Autor „Euforii” to kosmopolityczne dziecko świata, które nie zapomniało o rosyjskim, sowieckim dziedzictwie. To najciekawsza płaszczyzna twórczości Wyrypajewa: zderzenie typowych cech wyznaczających szeroką topografię rosyjskiej „czarnuchy”: wódę, nieszczęścia i namiętności, z egocentrycznym gestem omnibusa, który wiele widział, wszystko rozumie i zdaje sobie sprawę, że cała ta „czarnucha” ma w realu także inne kolory. Jest w dużym stopniu manierą, wmówieniem, unikatowym towarem eksportowym Rosjan. Trzeba ją znieważyć.
Wyrypajew nie chce być rosyjską Kasandrą, autorytetem moralnym wskazującym przyczyny deprawacji społeczeństwa. Po serii wywiadów, w których bez cienia kokieterii wskazywał na rozmaite ułomności swojego kraju i rodaków („jesteśmy bardzo złym krajem i bardzo biednie żyjemy, ktoś musi wreszcie powiedzieć tę prawdę głośno” – mówił w wywiadzie dla „Rossijskoj Gaziety” w 2003 roku) – bezpowrotnie utracił szansę na status następcy Michałkowa czy Bondarczuka. To w kinie. W teatrze denerwuje go zarówno dokumentalizm, jak i brutalizm. Unika rodzajowości i psychologizowania. Spektakle w jego reżyserii mają w sobie coś z performansu, zdarzenia, koncertu – w „Lipcu” Karolina Gruszka, zarówno w gestach, jak w i kostiumie, była wystylizowana na Ewę Demarczyk. Aktor w teatrze Wyrypajewa jest skupionym wykonawcą tekstu, bo tekst jest zawsze najważniejszy. Słowotwórczy talent Wyrypajewa z polskiej perspektywy wydaje się bliski dokonaniom Białoszewskiego. To wyrafinowane przetworzenia języka ulicy, gwary i slangu w przestrzeń zarezerwowaną dla poezji „wysokiej”. Poszczególne zdania wyjęte z kontekstu dramatu przypominają marne kopie ordynarnej nowomowy, jednak czytane w całości tworzą rodzaj metajęzyka wspomaganego dziesiątkami przymiotników: kwiecistego, bujnego i wulgarnego – bardzo przy tym wysublimowanego.
„Lipiec”, Teatr na Woli w Warszawie,
październik 2009, fot. Jan SmagaNajbardziej znane dramaty Iwana Wyrypajewa: „Tlen”, „Księga Rodzaju 2”, albo inspirowany myślą ojca Pawła Floreńskiego „Lipiec”, są utworami na wskroś religijnymi, czy raczej metafizycznymi. Pierwszym i najważniejszym tematem Wyrypajewa jest bowiem uporczywe poszukanie duchowości w życiu i w sztuce. Termin jest oczywiście pojemny i mieści wiele parametrów, a sam Wyrypajew na pewno nie ułatwia zadania. Twierdzi na przykład, że metafizyka to próba połączenia tragizmu i piękna, które są podstawowymi insygniami sztuki, a cała reszta to tylko forma, pomagająca – na różnych piętrach percepcyjnych – w przekazywaniu tych idei widzom. Duchowość oznacza zatem dla Iwana Wyrypajewa uwolnienie od doraźności, podjęcie próby penetracji zjawisk, które raczej czujemy, niż dostrzegamy. To może być zrytualizowana religijność rozumiana dosłownie (prawosławie), ale także „euforyczny” kontakt z naturą, wreszcie intelektualna frenezja osoby chorej psychicznie, której doświadczenie staje się w ujęciu Wyrypajewa bliskie mistycznej ekstazie. We wrocławskim przedstawieniu Michała Zadary według „Księgi Rodzaju 2” optyka Antoniny Wielikanowej, granej przez Barbarę Wysocką pensjonariuszki zakładu psychiatrycznego, była o wiele bogatsza i głębsza od wszelkich „prawomyślnych” wykładni. Z kolei w znakomicie przyjętym przedstawieniu „Lipiec” psychiczna dysfunkcja 63-letniego bohatera monologu wygłaszanego przez Gruszkę, zmieniała sankcjonowane dookreślenia: zło było dobrem, nieszczęście zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym okazywało się spełnieniem marzeń, kanibalizm był miłością, a Bóg – trochę sprośnym „wazelinowym staruszkiem”. Świadomość poza świadomością jest odwrotnością gotowych tez.
Brzmi to wszystko bardzo serio, ale na szczęście Wyrypajew nie ma najmniejszej ochoty na status houellebecqowskiego jurodiwego. Nie dla niego New Age. Podobnie jak Pielewin czy Erenburg dopisuje opisywanym toposom kulturowym i religijnym przysłowiowe sumiaste wąsy, rozgdakane kury, albo wódkę z zakąską. Poczucie humoru to również metafizyka. Dystans jest zbawienny. Oznacza zbawienie. Nawet w tradycyjnie poprowadzonej przez reżysera, rozlewnej „Euforii” – jakiś kundel, ni stąd, ni zowąd, odgryzał palec dziewczynce, a kobieta wbijała kochance swojego męża widelec do piersi. Straszne i śmieszne.
Chichot Wyrypajewa bywa beztroski, często jest także nerwowy. Przypomina wywrotowy gest Maldorora z „Pieśni” Lautréamonta, który – nie rozumiejąc, dlaczego ludzie się śmieją, a równocześnie chcąc być jak inni – rozcinał kąciki ust scyzorykiem.
We wchodzącym na polskie ekrany „Tlenie” śmiech widza symbolizuje rozprężenie czasów. Czujemy się prawie jak na dyskotece. Świetna muzyka, osiemdziesięciominutowy didżejski set zbudowany z dziesięciu piosenek. Długi, rozbudowany teledysk. Tylko tyle? Na pewno?
„Tlen”, fot. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
Ważny jest tytuł – „tlen” i wygląd muzycznego cyferblatu. Dziesięć kawałków to dziesięć przykazań. Tlen oznacza rzecz jasna powietrze. Bez niego umieramy. Dekalog to klasyczna wykładnia norm moralnych. Nikomu, jak dotąd, nie udało się wymyślić niczego mądrzejszego. Tlen plus dekalog równa się życie.
Reżyser i autor scenariusza filmu – rocznik 1974 – jest dzieckiem swoich czasów. Wzorem przyjętego paradygmatu kulturowego miksuje – jak ambitny DJ – wysokie z niskim. Miesza biblijne frazy z więcej niż banalną historyjką niejakiego Sańki z Sierpuchowa (Aleksiej Filimonow), który nie dosłyszał przykazań Bożych, bo w tym samym momencie słuchał z mp3 wesołej muzy i w związku z tym nie dowiedział się, co jest dobre, a co złe. Kiedy zaś na jego horyzoncie pojawił się „czysty tlen” – śliczna ruda dziewczyna (w tej roli Karolina Gruszka) – bez wahania zlikwidował za pośrednictwem łopaty „gorszy model” – żonę. Piąte przykazanie zostało zagłuszone beatem. Czysty tlen to także spaliny.
Trudno o większy kontrast. W dobrze przyjętej debiutanckiej „Euforii” Wyrypajewowi udało się pozostawić w widzach ślad nieokreślonej tęsknoty: naddońskie bezkresne pejzaże, dzikość i przestrzeń natury ewokowały konkretne obrazy – widzieliśmy dziewczynę w ogniście czerwonej sukience, łany zbóż, rzekę wyglądającą jak gigantyczne jezioro… Ale słowa (dialogi) nie wytrzymywały porównania z potęgą obrazów. Przegrywały z pięknem. Przypuszczalnie dlatego w „Tlenie” nie ma miejsca na żadne egzaltowane wzruszenia, słów jest za to cała masa, aż trudno nadążyć z czytaniem.
Filmowy sampling Iwana Wyrypajewa ma określone konsekwencje. Wszystko dzieje się zbyt szybko, akcja rozgrywa się w szalonym tempie, konkluzje wydają się ciekawe, ale są zbyt oczywiste. Dialog za dialogiem, gubią się rytmy, sensy. Wiruje chata Sańki, samoloty wbijają się w serce WTC, Żydzi walczą z Palestyńczykami, a Bin Laden patrzy w ekran jak cielę malowane. Bóg jest w „Tlenie” częścią popkultury, jak Che Guevara i Madonna, a biblijne frazy przypominają frazesy z bardzo nie-boskiej komedii.
„Tlen” zbiera skrajne opinie. Niektórzy widzowie (i krytycy) bardzo się zachwycają, inni piszą o teledyskowej wydmuszce. Plan został zatem wykonany. W wywiadach udzielonych przed premierą filmu Wyrypajew mówił, że zależy mu na tym, żeby „Tlen” budził emocje. Na przykład irytację. Albo zachwyt. Żeby był jak tytuł: oddech, wydech, rozdziawiona gęba albo zaciśnięte ze złości zęby. Proszę wybrać odpowiedni wariant.