ZwierzoczłekoUPÓR

Roman Książek

Jeden z kocich kompanów Garfielda na stwierdzenie: „Ale z niego świnia”, odpowiada wyraźnie zdziwiony: „Jak to? Garfield nie jest już kotem?”. Zastosowanie tej samej językowej sztuczki do człowieka tylko na pozór rodzi równie zabawną puentę

Jeszcze 2 minuty czytania

Umberto Eco w „Wahadle Foucaulta” pisał o nierozpoznaniu metafory zezwierzęcenia: „szaleniec myśli «zbydlęciał» i natychmiast widzi, iż tamten szczeka albo chrząka, albo pełza, albo lata”*. Stanisław Lem, recenzując nieistniejącą książkę „Der Völkermord. I. Die Endlösung als Erlösung. II. Fremdkörper Tod” (i jak tu oprzeć się rozkoszy cytowania dzieł urojonych?), rekonstruował tok myślenia autora dzieła, Horsta Aspernicusa: „drapieżnik, zwłaszcza wielki, nie zabija nad potrzeby własne i świty swych komensali (…). Niedrapieżne zwierzęta stają się agresywne tylko w okresie rui. Do wyjątków należą jednak wypadki, w których walka samców konkurujących o samicę kończy się śmiercią rywala. Bezinteresowne zabijanie to zjawisko wśród zwierząt bardzo rzadkie. Jeszcze najczęściej można je spotkać wśród zwierząt zdomestykowanych. Inaczej u człowieka. Jak notują kroniki, starcia wojenne od najdawniejszych czasów przerastały w masowy mord pokonanych”. Wydaje się, że całe „człowieczeństwo” sprowadza się do wspomnianego „jak notują kroniki” –  procesu rejestracji/refleksji. To on nas utwierdza w poczuciu wyższości (podobnie jak autora niniejszego tekstu).

Pies jadący na trójkołowcu,
ze zbiorów National Media Museum w Bradford
Prawda brzmi jednak inaczej (prawda was zniewoli?): „człowiek to nie jest piękne zwierzę” – by zacytować Barbarę Skargę. Do takiego stwierdzenia można dojrzeć jednak tylko wtedy (przepraszam za banał), kiedy widzi się ludzką egzystencję w całości – między innymi doświadczenie głodu (choć – jak mówił Jacques Derrida – nie zna mocy ust ten, kto nigdy nie wymiotował). „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Było chłodno. W kwietniu wieczorami bywa chłodno, zwłaszcza jak człowiek mało je, więc włożyłem sweter. Na Krochmalnej 18 trzydziestoletnia kobieta, Rywka Urman, odgryzła kawałek swojego dziecka, Berka Urmana, lat dwanaście, zmarłego z głodu poprzedniego dnia”. Tyle T.S. Eliot, Hanna Krall i Marek Edelman. Wszyscy bezwzględnie wyrwani z kontekstu, ale nie bądźmy znowu takimi LUDŹMI… Poza tym nie chodzi tylko o głód – wszak ten opisany w cytacie powyżej został wywołany przez walczącą ideologię. William Faulkner, komentując zamieszki rasistowskie w Missisipi, stwierdził: „Istoty ludzkie są straszne. Trzeba bardzo wierzyć w człowieka, żeby go znosić, przeczekać jego szaleństwo i barbarzyństwo, i nieludzkość”. „ŻYDZI – WSZY – TYFUS PLAMISTY”. Zwierzęta mają tę przewagę nad człowiekiem, że nie piszą. Zapewne dlatego, że nie mówią. „Przez miliony lat ludzkość żyła jak zwierzęta. Nagle wydarzyło się coś, co uwolniło naszą wyobraźnię. Nauczyliśmy się mówić (…). Wszystko czego potrzebujemy to mówienie”.

Młody słoń w zoo, ok. 1890,
ze zbiorów National Media Museum w Bradford
Te słowa, dosyć przewrotnie wykorzystane w piosence Pink Floyd „Keep Talking”, wypowiedział (?) Stephen Hawking, genialny fizyk, który ze światem komunikuje się za pomocą syntezatora mowy (Hawking cierpi na ALS) obsługiwanego mrugnięciem powieki lub skrzywieniem policzka. Mruganiem powieki, ale bez pomocy syntezatora mowy, Jean-Dominique Bauby, nieżyjący były redaktor naczelny francuskiej „Elle”, napisał książkę „Skafander i motyl”, w której  chory na locked-in syndrome (jedynym sprawnym fragmentem jego ciała była lewa powieka) medytuje nad odpowiedzią na krótkie i wydawałoby się nieistotne pytanie zadane przez syna: „Gramy w wisielca?”. Istotę mówienia, jego wagę, najlepiej uświadamiają sobie ci, który zostali go pozbawieni. Kanadyjski reżyser i fotograf John Paskievich, bazując na swoim własnym problemie z jąkaniem, nakręcił poruszający film „Unspeakable”, czyli „Niewypowiedziane”: „Mówienie odróżnia nas od zwierząt. Czułem, że moje jąkanie sprowadza mnie do poziomu szympansów”. Trudno w zasadzie, nomen omen, powiedzieć, co odróżnia nas od zwierząt, skoro ci, którzy „najmniej przypominają ludzi” są nimi najbardziej. Właśnie wskutek choroby (choroba jako zerwanie ciągłości z człowieczeństwem, które przydaje wartości, ale nie w tym prostym, żeby nie napisać prostackim znaczeniu: „uszlachetnia”).

Ziewający miś koala,
ze zbiorów National Media Museum w Bradford
Jean Baudrillard w „Wymianie symbolicznej i śmierci” zauważa: „Dla zamieszkujących Czad ludów posługujących się językiem dangaleat choroba miała charakter inicjacyjny, jej przejście było warunkiem przynależności do grupy, lekarzem zaś mógł być tylko ktoś, kto wcześniej był chory i właśnie z tej racji zyskiwał ów status. Choroba była skutkiem margai, każdy członek grupy miał jedną lub wiele margai, które przekazywane były z pokolenia na pokolenie w linii męskiej. Uzyskanie dowolnej pozycji społecznej wiązało się z przejściem określonej choroby, stanowiącej oznakę wybraństwa. Choroba była zatem znakiem obdarzonym znaczeniem, pełnym sensu, stan normalny był zaś czymś oczywistym i pozbawionym znaczenia. Choroba była zatem formą kulturową, źródłem wartości i zasadą organizacji społecznej”**.

A może nie chodzi tu o chorobę, a o ideę człowieka, która jest „mocno przereklamowana” i należałoby ją jak najszybciej porzucić? W sekwencji otwierającej „Dziką bandę” Sama Peckinpaha grupka dzieci męczy skorpiona, wrzucając go do mrowiska. Wszystko wskazuje na to, że skorpion próbuje odebrać sobie życie (Albert Camus w „Micie Syzyfa”: „Nie ma takiego losu, którego nie przezwycięży pogarda”). Kto lub co spełnia tutaj kryteria człowieczeństwa (ogólniej: realizuje jakiekolwiek wartości)? Cytowana wcześniej Barbara Skarga tak rozwinęła tytuł własnej książki: „Człowiek nie jest pięknym zwierzęciem (…), piękno zaś bywa oszustwem, nawet piękna twarz kobieca, która jest maską, podobnie jak i oblicze mężczyzny, a pod maską kryje się coś, co piękne wcale nie jest”. Lem w „Masce” – swoim najbardziej mrocznym utworze – przedstawia historię maszyny skonstruowanej po to, żeby zabić człowieka. Maszyna owa początkowo występuje pod maską dworskiej damy (przypomina to odwróconą sytuację z „Maelzel’s Chess-Player” E.A. Poe’a, gdzie to człowiek udawał maszynę), by później zrzucić z siebie krępującą powłokę. Dzięki niej uwodzi swój – a w zasadzie królewski, bo zapisany z polecenia władcy – cel (Baudrillard: „tylko nie-kobieta udająca kobietę może wzbudzić czystą fascynację”).

Pogromca lwów w objazdowym cyrku
Bertama Millsa, Arcot
,
ze zbiorów National Media Museum w Bradfort
Mimo swej mechanicznej zwierzęcości („To wciąż jeszcze ja. Przebiegi gładkie, tęgopokrywe, owadzie, zgrubienia stawów, odwłok w zimnym lśnieniu srebra, obłe, stworzone dla chyżości boki, ciemniejsza wyłupiasta głowa, to ja”) maszyna dysponuje świadomością, wobec której nawet rozmawiający z nią zakonnik zmuszony jest traktować ją jak człowieka. Być może tu tkwi właśnie odpowiedź: „Maska”, „Solaris”, filmy „Łowca androidów” czy „Dystrykt 9” przynoszą wizję nie tyle człowieczeństwa, co Innego, który niekoniecznie musi być zbudowany w oparciu o strukturę białkową. CZŁOWIEK (idea człowieka) jest już gdzie indziej. Problem tkwi tylko w ustaleniu jego dostępnych wersji i odpowiednim interfejsie. Hans Bellmer, twórca pamiętnych (i namiętnych) lalek, w „Notatce o złączu kulkowym” tylko dwa słowa zapisał wersalikami: „ciebie” i „złącze”. „Niezależnie od miejsca, jakie zajmie na huśtawkach najbliższych lub najdalszych od pomieszania ożywionego z nieożywionym, będzie chodziło o rzecz upersonifinikowaną, ruchomą, bierną, dającą się przystosować i niekompletną, będzie chodziło ostatecznie (…) o czynnik mechaniczny jej ruchomości, o ZŁĄCZE”. Wszystko po to, żeby wygenerować „niespodziewane obrazy CIEBIE”***.

Gdyby okazało się, że jestem tylko twardym dyskiem, to chyba by mnie Państwo nie sformatowali, P:RAWD.A?

* przeł. Adam Szymanowski
** przeł. Sławomir Królak
*** przeł. Grażyna Szymczyk-Kluszczyńska

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów National Media Museum w Bradford, które udostępniło je na wolnej licencji.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.