Układanka

Rozmowa z Andrzejem Chyrą

Krzysiek  zakomunikował mi, że gram Kowalskiego, nie pytał o zdanie. A ja stwierdziłem, że Isabelle Huppert, polski emigrant, amerykańska sztuka po francusku, to jakieś takie wariackie i ten odjazd naprawdę mi się spodobał

Jeszcze 2 minuty czytania

BOGUSŁAW DEPTUŁA: Nie umierasz ze strachu?
ANDRZEJ CHYRA: No nie, wręcz przeciwnie – coraz żywszy jestem.

Ale czy gdy dostałeś propozycję zagrania Stanleya Kowalskiego w paryskim Odeonie, nie bałeś się jej przyjąć?
Nie. Zwłaszcza, że była to dosyć odległa perspektywa. To było w sumie ponad rok temu i wydawało mi się, że…

Że to będzie nigdy.
Że to jest trochę nigdy, a jeżeli kiedyś, no to będzie jeszcze bardzo dużo czasu; że będę miał tekst, którego będę się mógł uczyć spokojnie przez rok, że na tym tekście będę uczył się języka, którego w ogóle nie znałem. Potem się okazało, że tekstu nie ma właściwie, aż do początku prób, że rok trochę mi uciekł. Ale nie, nie bałem się. Teraz odczuwam jakieś takie drobne, nie wiem jak to nazwać, obawy? Trzy miesiące temu miałem taki moment, kiedy rzeczywiście się przestraszyłem. Ale potem zaczęliśmy próby, a ja zacząłem opanowywać tekst. Zobaczyłem, że to idzie. W tej chwili czuję właściwie przyjemne podniecenie.

Nie bałeś się pracować z  Isabelle Huppert, żywą legendą francuskiego aktorstwa?
Przeciwnie,  bardzo mnie ciekawi spotkanie z taką żywą legendą, czy z jakimiś innymi światowymi wielkościami. Jestem w odpowiednim momencie  życia zawodowego. Nie chodzi o to, że jestem znużony życiem teatralnym w Polsce, że zrobiłem wszystko, nie, ale rzeczywiście jest coś takiego, że mam potrzebę, chęć zobaczenia więcej, wskoczenia na głębszą wodę. Choćby w tak abstrakcyjnej sytuacji jak wtedy, kiedy gram w teatrze w nie swoim języku.

Krzysztof Warlikowski wybrał „Tramwaj”, myśląc bardziej o Tobie, czy o Isabelle Huppert? Jak to było?
Sądzę, że „Tramwaj” to w ogóle była propozycja, która wyszła stąd, z Francji, od Izabelli i z Odeonu. To nie jest literatura Krzyśka. Nawet jeśli wcześniej myślał on o Tennessee Williamsie, to na pewno nie o „Tramwaju”. Bardziej o „Kotce”, albo adaptacji któregoś opowiadania. Na początku w przedstawieniu miało być więcej Polaków. Ale potem koncepcja zaczęła się zmieniać i z polskiej obsady zostałem tylko ja.

„Un Tramway/ Tramwaj”, reż. Krzysztof
Warlikowski
. Théâtre de l'Odéon w Paryżu,
fot. Pascal Victor
A czy „Tramwaj” jest Twoją literaturą? Co o nim sądzisz?
Tekst ciągle ewoluuje, mimo że został tydzień do premiery. Zresztą dramat Williamsa naszpikowany został tekstami, które próbują rozszerzyć jego perspektywę, przede wszystkim zbudować postać Blanche, która mówi dużo więcej, niż w oryginalnym tekście dramatu. To przestaje być po prostu dramat amerykański sprzed kilkudziesięciu lat. Jego realizm zostaje steatralizowany, zmienia się narracja. Pojawia się Platon, Sofokles, Wilde, Tasso, Flaubert. I w związku z tym tekst dramatu jakby się uczy, upodabnia do świata Krzysztofa, o którym on sam wciąż opowiada, w którym literatura jest zawsze traktowana dosyć, nie wiem jak to powiedzieć…

Pretekstowo?
Z jednej strony pretekstowo, a z drugiej strony dosyć bezwzględnie. To znaczy Krzysztof obchodzi się z nią bezwzględnie. Zupełnie nie boi się zestawić tekstów, które, przynajmniej pozornie, nie przystają do siebie. Ale to, co mi się podoba, to właśnie ta układanka, bo w gruncie rzeczy świat nie jest jednolity, jednorodny.

Wszystkich to pewnie bardzo interesuje: jak się pracuje z wielką gwiazdą, z Isabelle Huppert? Poza tym, że bardzo krótko i szybko?
Krótko, ale będziemy teraz przez ponad dwa miesiące spotykać się co wieczór. Co jest, muszę powiedzieć, dosyć przyjemną  perspektywą. Dlatego że z Isabelle pracuje się bardzo dobrze. Nie wiem, czy spotkałem osobę, no może w starszym pokoleniu aktorów u nas, tak wyjątkowo skoncentrowaną na pracy. W tym, co robi, nie ma właściwie żadnego zbędnego momentu. Żadnego zbędnego gestu, straty czasu. Bardzo dobrze mi się z nią próbuje, improwizuje. Ona nie ma w sobie nic z gwiazdy. W rzeczywistości to pracowita i bardzo konkretna osoba, co mi bardzo odpowiada. Zobaczymy, jak będziemy grać, jak to się będzie działo, ale czuję, że mamy dosyć dobry kontakt, że nie przeszkadzamy sobie. Bardzo istotne jest to, że wiele rzeczy szybko łapiemy.

A czy Ty, aktor, który umie wszystko, jeszcze czegoś dzięki tej pracy się nauczyłeś?
Nikt nie umie wszystkiego. W gruncie rzeczy to jest dla mnie zupełnie inna i nowa sytuacja. Przede wszystkim uczę się języka, bo wielu rzeczy nie kontroluję, a przynajmniej nie kontroluję w takim stopniu, w jakim bym mógł. Zwłaszcza, że gram osobę, która jednak mówi lepiej niż ja w rzeczywistości. Z drugiej strony nie chcę za bardzo kłamać, że jestem i czuję się swobodny, więc szukam złotego środka w tej sytuacji.

A co jeszcze jest nowego?
„Tramwaj” to jedno z takich przedstawień, gdzie forma jest może najbardziej niewidoczna. To znaczy najmniej ewidentnie wykreowana. I w tym sensie jest to dla mnie coś odświeżającego. Nie ma tu grania nie wiadomo kogo: Herkulesa, kowboja, sędziego, błazna, jak to ma miejsce w „(A)pollonii”. Tamte postacie są w jakimś sensie nierzeczywiste. Tu jest coś bliższego, prostszego. Chociaż nie wiem, czy tak w efekcie będzie.

To ja jeszcze wrócę do tego bania się.
Ja się nie boję.

fot. Pascal VictorWłaśnie. Ty cały czas mówisz, że się nie boisz... Naprawdę nie bałeś się zagrać po francusku?
Kowalski może źle mówić. W dramacie jest Amerykaninem, ale ma polskie korzenie, ja gram emigranta, w związku z tym uznałem, że to mi daje pewne alibi. Nie wyskoczę ponad to, co mogę wykonać, wyartykułować. Gdy przyszła ta propozycja, to czułem – może nieodpowiedzialnie czy buńczucznie – że muszę ją przyjąć. Właściwie Krzysiek tylko mi zakomunikował, że gram Kowalskiego – nie pytał mnie o zdanie. Dla niego to chyba było oczywiste. A ja stwierdziłem, że z Isabelle Huppert, w Odeonie, polski emigrant, w amerykańskiej sztuce, grający po francusku, że to jakieś takie wariackie i ten odjazd naprawdę mi się spodobał.

No to wyciągnę z szafy ostatniego stracha. Marlon Brando?
Co masz na myśli?

No nie mów, że nie oglądałeś filmu Kazana z Marlonem Brando?
Nie, oglądałem. Oczywiście.

Wiele razy?
Pewnie nie tak wiele. Widziałem przed wielu laty i ponownie pół roku temu, choć nie do końca. Zobaczyłem, że on rzeczywiście bardzo działa, że Brando i  Vivienne Leigh są  świetni. Ale ich maszyna działa inaczej niż nasza. Tam jest prawie cały tekst, a to jest mnóstwo gadania. W związku z tym aktorska energia pracuje w zupełnie inny sposób. Ja też jestem ze dwadzieścia lat starszy niż Brando wtedy. Mam trochę inne okoliczności życiowe, aktorskie, osobowe. Oczywiście na początku zawsze jest coś takiego, że się konfrontujesz, i wtedy zaczyna się robić niewesoło. Ale, powiem szczerze, jeśli tamten „Tramwaj”, tamten Brando działa na widzów, to bardziej hasłem, bo widzowie też nie pamiętają filmu, myślą sobie raczej tylko: Marlon Brando. Być może będą mnie z nim konfrontować, ale ja nie myślałem w ogóle o Brando. Jesteśmy od niego, myślę, uwolnieni: Krzysiek i ja.

Jak Ci się pracuje z pozostałymi aktorami? Czy powstał zespół?
Tak, chyba tworzymy już zespół. Z Renate [Jett] znam się od lat. Yana Colette też znam długo. Florence Thomassin poznałem rok temu. Myślę, że tworzymy jakąś rodzinę. Jesteśmy z sobą chyba bardzo blisko, pozostajemy bardzo otwarci na siebie. Nadajemy na podobnych falach, co jest bardzo istotne. Nie ma dysonansów. I to, mam nadzieję, jakoś w spektaklu zadziała.

Czy myślisz, że zasilisz na stałe teatr francuski?
Nie sądzę, bo nie ma wielu podobnych ról. Powiem szczerze: w ogóle nie kombinuję w związku z tą rolą. Jestem jednak cudzoziemcem, więc traktuję to raczej jako szczęśliwy traf, który pozwala mi po prostu zrobić coś, mam nadzieję, fantastycznego. Sama praca to już jest coś fantastycznego. W nowym miejscu, z niezwykłymi ludźmi, to jest wielkie doświadczenie. A potem? W ogóle się tym nie przejmuję. Szczerze mówiąc, nawet nie rozmyślałem ostatnio nad swoimi planami zawodowymi. Po prostu daję sobie urlop do premiery tego spektaklu. Nie zastanawiam się, co będę robił później. Mam dwa miesiące grania i korzystam z tej sytuacji.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.