Ostatnia powieść ekscentryka, nagrodzona we Francji w 2010 roku Prix Goncourt, zbiera powszechnie entuzjastyczne recenzje. Jednak nie ma co kryć – Michel Houellebecq bardzo się zmienił. Jego diagnozy nadal są przeszywające, jednak stają się łagodniejsze, pisane jakby z większym współczuciem dla bohaterów. Może dlatego, że tym razem jednym z bohaterów powieści zostaje sam Michel Houellebecq. Nie najważniejszym, ale zarazem kluczowym. Wokół Houellebecqa dzieją się rzeczy katalizujące narrację powieściową. Można się tylko zastanawiać po co Houellebecqowi-autorowi był potrzebny Houellebecq-bohater. Czy po to właśnie, by zmienić ton, uwiarygodnić narrację, uczynić książkę jeszcze bardziej przejmującą i przewrotną?
Głównym bohaterem Houellebecq uczynił młodego malarza, który odnosi spektakularny sukces artystyczny i rynkowy, Jeda Martina. Jed, na przekór swojemu angielsko brzmiącemu imieniu, jest Francuzem, mieszka w Paryżu, i – co zostało mocno w książce podkreślone – jest naprawdę przystojny. Jego matka ma żydowskie korzenie, ale ten fakt ma wyłącznie charakter porządkujący. O jego urodzie narzeczona Olga mówi w rozmowie z Jedem: „Jesteś dość przystojny, ale nie o to chodzi, uroda to tylko detal. Tu chodzi o coś innego… (…) masz intensywne spojrzenie. Pełne pasji. A tego właśnie szukają kobiety. Jeśli we wzroku mężczyzny widzą energię, pasję, wtedy uważają go za interesującego.” Czy o którymkolwiek ze swoich bohaterów Houellebecq pisał w podobnie przyjaznym tonie? Ja sobie nie przypominam.
rys. Malwina KonopackaMimo pozytywów, Jed oczywiście jest Houellebecqowskim osobowościowym dziwakiem, katatonikiem, pozbawionym wewnętrznej mocy, choć równocześnie bardzo utalentowanym. Nie targają nim namiętności, co najwyżej przepełnia go indyferencja. „Rano w dniu wernisażu uświadomił sobie, że od miesiąca do nikogo nie odezwał się ani słowem, z wyjątkiem codziennego „nie” do kasjerki (trzeba przyznać, rzadko tej samej), która pytała czy posiada kartę stałego klienta Casino.”
Nawet gdy przypadkiem zdobywa, czy raczej jest zdobyty przez jedną z najbardziej atrakcyjnych kobiet w Paryżu – owszem jest chyba zadowolony, ale to tyle. Zadowolony. A kiedy ona odchodzi, nie jest niezadowolony. Zwyczajnie wraca do swojego starego mieszkania i zaczyna na nowo swoje stare, nieskomplikowane zajęcia. Może jakoś podobny jest w tym do realnego Michela Houellebecqa.
„Mapa i terytorium” ma wszelkie znamiona mistrzostwa. Napisana delikatniej niż zazwyczaj, niezmiennie stawia okrutne diagnozy na temat ludzi jako wyjątkowych potworów, które nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Trwają przy życiu z niewiadomych powodów. Wrzuceni w życie, przepędzają dni. Mają nawet pragnienia, talenty, ambicje, namiętności, ale nie mają one najmniejszego znaczenia.
W swojej pisarskiej metodzie jest Houellebecq drobiazgowym realistą. Opisuje, zapisuje i przepisuje niezbędne mu codzienne detale. Jego powieść ma szansę być doskonałym dokumentem i to w podwójnym sensie: jako zapis naszej codzienności i zapis duchowości – a właściwie jej braku. Pozbawiony kompletnie uczuć Jed wybucha tylko raz i jest to wybuch prawdziwy, zaskakujący i niezwykły, po śmierci ojca.
A jak jest z jedzeniem? Bohaterowie Houellebecqa muszą jeść, więc jedzą, a autor oczywiście to jedzenie opisuje i robi to tak jak zawsze, czyli dokładnie i szczegółowo, z dbałością o realia i konteksty. Jed też musi jeść. Ale wszystko, co zjada, jest raczej podłe. Rzeczy gotowe, mrożonki, a konkretnie to wszystko, co może kupić w najbliższym supermarkecie sieci Casino. Pożywienie, a nie jedzenie. Sytuacja zmieni się, gdy pozna wspomnianą Olgę i zacznie bywać w modnej restauracji. Dziewczyna jest Rosjanką, ale pracuje od kilku lat w Paryżu, dobrze wie gdzie bywać i gdzie jadać. To życie stanie się nieuchronnie również udziałem Jeda, ale nie zrobi to na nim najmniejszego wrażenia. Gdy się rozstaną, jakby nigdy nic wróci do produktów z Casino. Jednak w jego „wielkopowierzchniowym” sklepie zaszły poważne zmiany. „Znacznie poszerzył się asortyment świeżych włoskich makaronów; zdecydowanie nic nie było w stanie powstrzymać triumfalnego marszu świeżych włoskich makaronów; no i przede wszystkim dział fast food sklepu wzbogacił się o wspaniały, nowiutki, samoobsługowy bar sałatkowy, gdzie proponowano kilkanaście rodzajów sałatek; niektóre wyglądały przepysznie.”
Jednak jedzenie po raz pierwszy zjawia się w książce pod inną, bardziej wyrafinowaną i francuską postacią, czyli w dorocznej, rytualnej i uciążliwej kolacji z podstarzałym ojcem. „W tym roku ich zwyczajowa kolacja miała odbyć się w restauracji Chez Papa przy alei Bosquet. Jed wybrał ją z paryskiego przewodnika kulturalnego na podstawie reklamy obiecującej tradycyjną jakość kuchni, i w sumie obietnica była dotrzymana.” Karta była bogata i proponowała między innymi dzika, indyka i prosiaka. Wybór ojca padł na to ostatnie danie. „W tej chwili pracowicie przeżuwał prosiaka z mniej więcej takim wyrazem twarzy, jakby chodziło o kawałek gumy; nic nie wskazywało, że ma zamiar przerwać przedłużającą się ciszę, a Jed (nie powinien był brać gewürztraminera do ostryg, zrozumiał to już w momencie składania zamówienia, białe wino zawsze mieszało mu w głowie) gorączkowo poszukiwał czegokolwiek, co mogłoby przypominać temat do rozmowy”. Nie będziemy się zajmować teraz spektakularnym brakiem więzi emocjonalnych między ojcem i synem, choć i z tym różnie będzie w powieści, a zajmiemy się kwestią wina. Najzabawniejszy w tym opisie jest fakt, że Jedowi mniej przeszkadza słodki smak gewürztraminera do ostryg, a bardziej to, że białe wino go upija. Smakosz, ale i ktoś choć trochę obyty z zasadami doboru, przyjmie tę niekompatybilność wina i dania ze zgrozą. Oczywiście można powiedzieć, że dziś niegdysiejsze somelierskie zasady ulegają pewnym przesunięciom i rygor nie jest taki rygorystyczny, jednak pewne rzeczy nadal są niemożliwe. Do nich zaliczyłbym właśnie popijanie owoców morza słodkawym gewürztraminerem. Może wyjątkiem byłyby przegrzebki, które same są niemalże słodkawe, i gdyby do smażenia pod koniec dodać wina z tego samego szczepu, to może by to było jakoś do przełknięcia. A tak – zostaje niesmak. Być może ta scena to kolejna prowokacja énfant terrible francuskiej literatury, bo rzecz jest tak grubo szyta, że musi budzić wątpliwości czytelników.
Naturalne do ostryg są białe wina mineralne sauvignon blanc czy muscadet de Sèvre-et-Maine, no i oczywiście szampan, ale jego akurat można właściwie pić do wszystkiego, a sam też bywa wart grzechu.
Jedzenia na kartach „Mapy i terytorium” jest jednak znacznie więcej. Mamy tu pełen przegląd tego wszystkiego, co we Francji można dziś znaleźć w supermarkecie, w barze na rogu, modnej paryskiej restauracji albo w château na prowincji. Jedzenie i picie komentuje powieściowe wydarzenia. Dowiadujemy się na przykład, że „od zakończenia drugiej wojny światowej we Francji zniknęło osiemdziesiąt procent kawiarń”. A jedną z nich opisuje Houellebecq tak: „W lokalu z uporem serwowano kiepskie wino na kieliszki oraz sandwiche z pasztetem i korniszonami, które zamawiali ostatni emeryci „z ludu” mieszkający w XIII dzielnicy. Wymierali jeden po drugim i nie zastępowali ich żadni nowi klienci”. Takie paryskie lokale lubię najbardziej, w odróżnieniu od nowych knajp, które wyrastają na ich miejscu.
Houellebecq nie byłby sobą, gdyby nie opisał modnej stołecznej restauracji, w której bywał Jed z piękną Olgą – gdzie szczerze mu jej zazdrościł znawca kobiecej urody i wielki intelektualny celebryta Frédéric Beigbeder, który pojawia się osobiście na stronach powieści. Knajpa nosiła nazwę Chez Anthony et Georges i została przez pisarza wymyślona, ale być może inspiracją dla niej było jakieś rzeczywiste miejsce. „Tego wieczoru w restauracji nie było wielu gości, tylko jakaś koreańska para, która dość szybko wyszła. Olga zdecydowała się na gazpacho z rucolą i homara z purée z ignamów, a Jed na l e c i u t k o p o d s m a ż o n e małże świętego Jakuba i suflet z flądry z kminkiem i musem z gruszki”. Ignamy istnieją naprawdę i są to bulwy, nazywane chińskim ziemniakiem, lub też pochrzynem, sprawdziłem w Wikipedii. Może nieco to wszystko wydumane, ale realizowalne.
Pretekstem dla osobistego zjawienia się Houellebecqa na stronach powieści jest pomysł, by napisał tekst do katalogu wystawy Jeda. Jed odwiedza pisarza, który częstuje go zestawem wędlin: choriso, pasztet, mortadela oraz oczywiście wino. Gdy w dalszej partii książki nastrój pisarza ulega poprawie, częstuje Jeda nawet obiadem – przez siebie przygotowanym. Nie zdradzę, co ugotował, by zachęcić do lektury „Mapy i terytorium”. Pisarz pisze tekst, a malarz maluje w zamian portret pisarza. Lepiej być nie może, ale gdy jest tak dobrze, to wiadomo, że będzie gorzej. Jedzenie wędlin wydaje mi się w każdym razie w przypadku Houellebecqa zachowaniem wyjątkowo autentycznym. Pewnie tak właśnie jest – je tylko mięso.
W trzeciej części powieści – kryminalnej – pojawia się sympatyczny policjant, który prowadzi śledztwo w sprawie zamordowania Michela Houellebecqa. Żona komisarza Jasselina gotuje i wśród jej dzieł znajdzie się to, które tym razem zaproponuję czytelnikom. Podała selera w sosie remuladowym i dorsza po galicyjsku. Pierwotnie miałem ochotę podać przepis na dorsza, ale ostatecznie postąpię zgodnie z duchem powieści i zaproponuję selera. To niezwykle paryskie danie, jadłem je u Lippe’a i w Chartier, a ponieważ seler wciąż jest u nas niedoceniany, to myślę, że przepis będzie dobrym wsparciem dla zabiegów o popularność tego warzywa, tym bardziej, że jest ono dostępne przez całą jesień, zimę i wiosnę, i doskonale nadaje się na samodzielną przystawkę, albo do zimnych wędlin i mięs jako dodatek.
Sos remuladowy jest zdecydowanie wytrawny i odbiega od charakteru selera podawanego w Polsce, owszem w majonezie, ale zazwyczaj z rodzynkami i orzechami włoskimi, dla przełamania wyrazistego smaku warzywa.
Seler w sosie remuladowym
1 starty na drobnej tarce jarzynowej lub w malakserze surowy seler;
dla idealnej francuskiej konsystencji selera zazwyczaj bywa on blanszowany przez minutę we wrzącej wodzie i dopiero wystudzony jest łączony z sosem;
Sos remuladowy
1 szklanka majonezu, może być zmieszany z naturalnym jogurtem
1 łyżka musztardy diżońskiej
1 jajko na twardo posiekane, albo samo żółtko
sól, pieprz;
ale można także po łyżce posiekanych korniszonów, kaparów i dowolnych świeżych ziół: estragonu, natki pietruszki, szczypiorku, a także ze dwa posiekane filety anchois.
Starty seler mieszamy z sosem, odstawiamy do lodówki na co najmniej dziesięć minut i podajemy jako samodzielną przystawkę lub dodatek do innych przekąsek.
Ten smak uznać można za przewidywalny, może wręcz banalny, ale lubię rzeczy proste – jeśli są dobrze zrobione, to zatrzymują urok rzeczy niezbędnych, choć najoczywistszych. Nie zawsze trzeba komplikować w nieskończoność. Tak jak nie potrzeba do jajka w majonezie dodawać kawioru czy łososia. Wolę poprzestać na dodatku koperku, który – choć smakowo zmienia bardzo wiele – nie zmienia podstawowego i fundamentalnego charakteru tego, czym jest jajko na twardo w majonezie.
Dla równowagi między rzeczami prostymi i wyrafinowanymi wspomnę jeszcze jedno danie, które zjawia się w życiu Jeda, gdy u jego boku jest Olga. Tego wieczora, kiedy opowiada mu, dlaczego podoba się kobietom, je homara i popija go białym winem z Burgundii – meursault. To licząca zaledwie 400 hektarów domena, która wyjątkowo dobrze nadaje się jako towarzystwo dla homara. Ta scena zabrzmiała prawdziwie i przekonująco, jakby Houellebecq doskonale wiedział, co chce napisać – jak na wszystkich stronach najnowszej powieści. Wydaje się najdoskonalszej.