LITERATURA OD KUCHNI:
Kochanek i czekolada

Bogusław Deptuła

„Chéri” Colette to rozprawa z męskim egoizmem, odwiecznym sprawcą kobiecych nieszczęść, lekko napisana, co nie znaczy, że nieprawdziwa

Jeszcze 2 minuty czytania

Rzecz dzieje się w rozkwicie belle époque, w czasach Proustowskich, które i dla samej Colette musiały być swoistym poszukiwaniem minionego czasu – własnej młodości. Bohaterką jest Léa, zamożna kurtyzana paryska lat pięćdziesięciu, nadal piękna i atrakcyjna. Jak wynika z powieści, dobrze sytuowana, co więcej dbająca o swe interesa, umiejąca pomnażać zdobyty majątek. Od kilku lat spotyka się ona, choć już nie w celach zarobkowych, z przepięknym młodzieńcem, tytułowym Chéri. Jest on synem przyjaciółki Léi i koleżanki po fachu, pani Peloux, która – podobnie jak Léa – jest właścicielką własnego pałacyku i podobnie jak Léa rozpieszcza Chéri. W trosce o jego przyszłość, postanawia ożenić go, dla pomnożenia majątku i ogólnej stabilizacji, z młodziutką, śliczną i niewinną Edmée, córką kolejnej z koleżanek, Marie-Laure.

rys. Malwina KonopackaLéi bardziej zależy na uczuciu, Chériemu bardziej na jej ciele. Oboje nie są jednak w stanie rozpoznać własnych uczuć, a może i prawdziwych namiętności. Chéri jest bezwolny, Léa ustępliwa, ślub z Edmée nieunikniony. Dalszych losów nie zdradzę, nie chcę spełniać funkcji lekturowego bryku. Niejakie zdziwienie sprawia w tej powieści fakt, że kochankowie nie są w stanie sami odmienić swego losu, stając się nieledwie biernymi obserwatorami własnych życiowych przypadków. Tak jakby w tym, zdawałoby się mało konwencjonalnym, towarzyskim półświatku decydował właśnie konwenans.

Co ciekawe, „Chéri”, wydany w 1920 roku, przyniósł Colette prawdziwy rozgłos i sławę, większą nawet, niż jej debiutancka seria o losach Klaudyny, oparta na wątkach autobiograficznych, gdzie opisuje swoją inicjację homoerotyczną i swój biseksualizm. Seria, wydana w Polsce w latach siedemdziesiątych XX wieku, nawet wtedy nadal wydawała się aż nazbyt swobodna w swojej bezceremonialnej szczerości i seksualnej otwartości. Choć w „Chérim” nie ma wątków homo czy biseksualnych, dochodzi jednak do swoistego przesunięcia akcentów: to Léa wydaje się bardziej stanowcza, zdecydowana, bardziej męska, niż jej obezwładniająco piękny kochanek. Mimo że namawia go do ćwiczenia boksu, nad Chérim unosi się nieco ambiwalentna atmosfera zbyt pięknego, niemalże boskiego w swej urodzie chłopca. Nie dochodzi tu do aż tak jednoznacznych zamian ról, jak w intrygującej powieści Rachild „Pan Wenus”, jednak atmosfera queer, jak byśmy ją dziś nazwali, także w „Chéri” panuje w najlepsze. Znać ją już w pierwszym powieściowym dialogu:

– Léo! Daj mi swoje perły! Słyszysz, Léo? Daj mi perły!  (…)
– Dlaczego nie chcesz mi ich dać? Mnie jest w nich równie do twarzy jak 
tobie, a nawet bardziej! (…)
– Zostaw to, Chéri
, dość już się nabawiłeś tym naszyjnikiem.
– Ale ja tak to lubię… Boisz się, że ci go ukradnę?

Dla dopełnienia obrazu, powinienem dodać opis młodzieńca skreślony piórem Colette:

Stojąc przed wysokim lustrem zawieszonym na ścianie między dwoma oknami, kontemplował w nim odbicie bardzo pięknego, bardzo młodego mężczyzny, ani wysokiego, ani niskiego, o włosach połyskujących granatowo jak upierzenie kosa. Rozchylił koszulę na wysklepionej niby tarcza, matowej, twardej piersi, a na jego zębach, w białkach ciemnych oczu i na perłach naszyjnika zaigrała (…) różowa iskra.

Sidonie-Gabrielle Colette, Chérie”.
Przeł. Anna Topczewska, W.A.B.,
Warszawa 2010
Powieść ma charakter intymny („erotyczny” nie byłby tu właściwym określeniem). Równocześnie niepodobna tu szukać nazbyt wyrazistych detali, czy opisów. Raczej sama atmosfera sprawia, że proza Colette ma buduarowy charakter. Przyczyną i motorem zdarzeń są w niej namiętności. Biorąc pod uwagę fakt, jak istotnym napędem dla ludzkich poczynań są uczucia,  nie sposób nie przyznać Colette racji. Znamy to aż nazbyt dobrze z towarzyskiej kroniki rozbitych związków, czy poliandrycznych erotycznych relacji.

A ponieważ, jako się rzekło, namiętności mają tu swoje niemałe, wręcz kluczowe znaczenie, znajdują one swe odbicie także w jedzeniu. Ważne są śniadania, bo pozwalają wzmocnić wyczerpane po nocnych uniesieniach ciała. Muszą być zatem i lekkie, i pożywne. Nie ma nic lepszego, niż gorąca czekolada z bitą śmietaną i grzanki z masłem. To czekolada miała uratować przemarzniętą Léę, gdy wróciła wieczorem do domu: „Termofor do łóżka, natychmiast, a na kolację duża filiżanka gęstej czekolady z wbitym żółtkiem, grzanki i rodzynki…”. U mamusi Chériego, pani Peloux, spotykamy inną wersję przywracającego do życia, pożywnego śniadanka: „Matka i syn zjedli razem śniadanie, a Chéri łaskawie zechciał kilkoma przesadnymi komplementami obdarzyć jej cafe au lait de concierge, słodką białą kawę z tłustym mlekiem, którą dwa razy podgrzewa się na wolnym ogniu, wkruszywszy do niej uprzednio grzanki z masłem, żeby całkiem rozmiękły i pokryły kawę smakowitą skorupką”. Z dziwnych powodów wolałbym nie dożyć tej „kawy konsjerżki” o poranku – chyba by mnie zabiła. Ale pewnie kilku amatorów by się znalazło.

Na kartach powieści pojawia się także kilka propozycji obiadowych i kolacyjnych. I jak przystało na kuchnię francuską (mimo że stanowczo brak tu detali), już samo wyliczenie potraw sprawia dobre wrażenie. Sos z muli i vol-au-vent oraz homar po bretońsku brzmią nieźle, a do tego jeszcze: „ryba w porto na zimno, pieczony drób i płonący suflet, który w brzuchu skrywał kwaśne czerwone lody…” i w końcu  „kolacja złożona z lekkiej ryby i ciastek (…)” z Bordeaux zastąpionym wytrawnym szampanem. Swoją drogą ciekawe, czy był to ten sam wyjątkowy Pommery rocznik 1889, „który Léa trzymała tylko dla niego…”. Chéri na winach znał się zresztą doskonale – w końcu nimi handlował, jako że w tym światku, w którym miłość decydowała o wszystkim, pieniądze były dziwnie nie bez znaczenia.

Nic jednak nie przywraca sił witalnych tak, jak sycąca, gorąca czekolada. Zatem jeśli osłabliśmy w miłosnych utarczkach, zróbmy sobie ten gorący afrodyzjak, bo tym przecież jest czekolada: płynnym miłości wzmocnieniem, nadzieją na kolejne chwile uniesień i nieledwie na życie wieczne, jak tego próbował Montezuma.

Nie będziemy oglądać się na Montezumę i zaproponujemy gorącą czekoladę à la Chéri:

Gorąca czekolada à la Chéri dla dwóch osób:

– 0,5 l tłustego mleka
– 0,25 l tłustej śmietanki
– 100–150 gramów gorzkiej czekolady
– kieliszek Cointreau lub Grand Marnier – jeśli lubimy pomarańcze,  albo Kahlua lub Tia Maria – jeśli wolimy nutę kawową

Ewentualnie bita śmietana, tej nigdy dość!

1. Połączyć mleko ze śmietaną, zagrzać.
2. Dodać pokrojoną drobno czekoladę, rozpuścić, nie gotować, mieszać bardzo starannie trzepaczką – im dłużej, tym lepiej.
3. Zestawić z ognia, dodać wonne likiery według upodobania, rozmieszać bardzo starannie.
4. Nalać do kubeczków, filiżanek, szklanek itd., dodać bitą śmietanę.
5. Pić póki ciepłe i cieszyć się z energii, którą czekolada ma na pewno, szczególnie ta, nieco wzmocniona.

Wedle własnych upodobań można dodawać jeszcze sól, chili albo wanilię.


Lubię czekoladę, ale czy ocali ona albo wskrzesi namiętność? Namiętności trwają w nas, ale i wygasają i niestety nie zawsze gorąca czekolada wystarczy, by wzniecić je na nowo. Prawo nie zabrania jednak próbować, choć praktyka i statystyka bezlitośnie odzierają nas ze złudzeń.

W 1905 roku na łamach „British Spectator” ukazało się ostrzeżenie, które wydaje się potrójnie aktualne w przypadku lektury „Chéri” Colette: „Radzę moim czytelnikom, żeby zachowywali ostrożność wobec romansów, czekoladek, powieści i tym podobnych afrodyzjaków, które moim zdaniem mogą okazać się niebezpieczne…”. Ostrożnie więc!


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.