LITERATURA OD KUCHNI: Prosta kuchnia niczego nie uratuje
rys. Malwina Konopacka

LITERATURA OD KUCHNI:
Prosta kuchnia niczego nie uratuje

Bogusław Deptuła

W „Pogardzie” nie zjedli razem tej kolacji. Staranność Emilii nie przydała się już na nic. Riccardo wziął „tylko jeden kawałek szynki i spróbował dużej ryby”

Jeszcze 3 minuty czytania

„Pogarda” Alberta Moravii jest z pewnością najlepszą jego powieścią, wybitnie i twórczo sfilmowaną przez Jean-Luca Godarda. Znakomite role Brigitte Bardot i Michela Piccoli także przydały jej siły i znaczenia. Ekranizacja dość wiernie śledzi powieściowy tok, ale zarazem mocno różni się od oryginału. Nie ma w tym nic sprzecznego. Książka jest dość obszerna. Uwzględnia wszystkie drgnienia duszy i ciała głównego bohatera i zarazem narratora. To historia pisana z jego perspektywy. Jego męskie prawo – kobiety mają zaś prawo do swoistej dzikiej wolności i niepodległości, jak koty. Taka też jest Emilia, żona narratora. Moravia, zawsze na granicy mizoginizmu, nie był w tej materii przesadnym demokratą, ale równocześnie kobiety fascynowały go bezmiernie.

Ta powieść to nader przenikliwe studium rozkładu relacji małżeńskich, wyjątkowe dzięki swej bezpardonowości. Emilia nie jest intelektualistką, Riccardo o tym wie, ale nie osłabia to w nim namiętnych uczuć, jej szczęście staje się imperatywem jego działań. Przyjmuje propozycję pisania scenariuszy filmowych, choć chce być dramatopisarzem. W powieści będzie to ekranizacja „Odysei”. Jest biedny, ale by zadowolić Emilię kupuje mieszkanie na kredyt, spełniając jej marzenia o niezależności. W zasadzie nie popełnia błędu, ale wszystko, na co się decyduje, kończy się katastrofą. Tak ma być. Zapisane fatum musi się wypełnić – taki jest świat Moravii. 

Mechanizm niechęci jest niejednoznaczny, ale za to nieubłagany. Sytuacje, gesty, zdarzenia, słowa żyją własnym życiem: silnym i nieodwracalnym. Tworzymy rzeczywistości, w które wierzymy i którym się bezwolnie oddajemy. A na koniec niepodobna orzec jak to było gdzieś tam u zarania, na początku, przed tym wszystkim, co się potem stało i co wszystko ostatecznie odmieniło.

Powieść i ekranizacja skleiły mi się w jedną całość. Kadry filmowe są może łatwiejsze, karty powieści dokładniejsze. Na nich pada nieporównanie więcej słów, tworzą rzeczywistość panoramiczną, pełną czy może tylko pełniejszą. A obrazy Godarda mają niezwykłą wizyjną siłę. Weźmy choćby kopie greckich posągów z podkolorowanymi oczodołami, włosami, szatami, oglądane na tle błękitu. Gdy akcja obraca się przeciwko Riccardowi, kamera zawsze zatrzymuje się na posągu Posejdona, śmiertelnego wroga Odyseusza. W filmie bowiem, podobnie jak w powieści, doszło do połączenia losów Riccarda i Odysa, Emilii i Penelopy. Nieoczywista figura życiorysów równoległych, ale bardzo prawdopodobna. 

Emocjonalna atrofia jest nad wyraz trudna do uchwycenia i opisu, ale bez najmniejszych wątpliwości ma miejsce. Staje się i ogarnia tę parę w końcu bezpowrotnie. Tyle, że on wciąż ją kocha, nie rozumie zmiany jej uczuć, przecież mieli za sobą dwa lata w idealnym związku. Miłość, seks, oddanie. W jednej chwili wszystko to się skończyło. On nie może pojąć odrzucenia swojej miłości, dziwi się i ma nieodmienną nadzieję, że wreszcie jakoś przełamie jej niechęć i opór. Trudno rozpoznać motywację najbliższych, którzy nagle i nieodwracalnie stają się obcymi. Na pewno jest tak u Moravii.

Zdrady, nieważne jej czy jego, wcale nie musiały mieć miejsca. Ważne stają się przeświadczenia; one mogą zdeterminować los bohaterów. Stają się przekleństwem tej idealnie zakochanej w sobie pary. Całe zło zjawia się wraz z intratną propozycja napisania wspomnianego scenariusza dla sławnego niemieckiego reżysera filmowego Rheingolda (w filmie jego miejsce zajmuje w znakomitej i nieoczekiwanej roli grający siebie samego Fritz Lang, którego nazwisko pojawia się zresztą także na kartach powieści). Producentem filmowej „Odysei” jest niejaki Battista, może brutal, może dorobkiewicz, ale z pewnością człowiek, który wie, czego chce. Riccardo mu ulega i postanawia napisać scenariusz, żeby skończyć z długami i spłacić mieszkanie.

Może coś połączyło Battistę i Emilię, może Riccardo za bardzo się spóźnił i Emilia pomyślała, że wystawił ją na łup pożądania Battisty; może Riccardo pomyślał, że żona chciała się producentowi oddać. Trudny splot emocji, kto wie, czy nie całkiem fałszywy. Nic do końca nie zostanie udowodnione, nic nie będzie na zawsze klarowne. A skutki okazażą się nader istotne. Na tym właśnie polega pisarskie mistrzostwo Moravii, zamiast wyżyn międzyludzkiej psychologii mamy sceny jak z magla, psychologiczny platfus.

Egotyczny francuski prozaik, eseista i celebryta Frédéric Beigbeder opublikował w 2001 roku zbiór felietonów o XX-wiecznej prozie. To ranking pięćdziesięciu najważniejszych książek minionego stulecia, wyłonionych na podstawie ankiety zorganizowanej przez francuską sieć księgarską Fnac. Czytelnicy wybrali swoją listę, a Beigbeder wygłosił o każdej z książek felieton na antenie telewizji Paris Première. Wydane zostały potem pod ekscentrycznym nieco tytułem: „Ostatnia inwentaryzacja przed likwidacją”. Wygrał „Obcy” Camusa, ale na dość dalekiej 48. pozycji znalazła się i „Pogarda” Moravii. Styl i argumentacja Frédérica Beigbedera nie zawsze są najwyższego lotu, ale i tak podoba mi się jego sposób pisania: czasem przenikliwy i prawie zawsze błyskotliwy.

W końcówce tekstu o tej powieści Beigbeder pisze: „W przeciwieństwie do jego żony, ja lubiłem tego Riccarda – faceta, który wydaje się podobny nam, mężczyznom Zachodu, ofiarom i wspólnikom społeczeństwa egoistycznej nadkonsumpcji”. Zaś przesłanie Moravii zamyka w takim zdaniu: „Panowie, nie słuchajcie swoich żon, jeśli chcecie, żeby was podziwiały!”. Riccardo ma jednak w sobie słabość intelektualisty. Wierzy w siłę swej miłości, która ma obronić jego związek przed wszystkim, ale nie chroni przed nią samą.

„Pogarda”, reż. Jean-Luc Godard

Najpewniej Beigbeder czytał Moravię przez Godarda. Wskazuje na to choćby nieobecna w książce filmowa scena z wyliczaniem fragmentów ciała Emilii do podziwiania, scena kultowa, od której Beigbeder zaczyna swój tekścik. „A moje pośladki, lubisz moje pośladki?”. Początkowa sekwencja filmu, która ma odpowiadać owym dwóm latom wspólnego szczęścia, rzeczywiście porusza i wbija się w pamięć.

Przez większość powieści bohaterowie nawet dość często jedzą i piją – żyją wszak. Ale tylko w jednym momencie padają konkrety. Dzieje się to już podczas pobytu na Capri, gdzie Battista ma willę i gdzie ma być kręcona „Odyseja”. W filmie wykorzystano niebywałą modernistyczną rezydencję słynnego włoskiego pisarza Curzia Malapartego.

Długo tam nie mieszkali, ale najwyraźniej Emilii willa odpowiadała i mimo nieustannego konfliktu z mężem chyba dobrze się w niej czuła. Riccardo, wracając z rozmowy z Rheingoldem, podczas której ostatecznie postanowił zrezygnować z pracy nad scenariuszem – wszak jego wysiłek wobec wygaśnięcia uczuć żony stał się już niepotrzebny – usłyszał głos Emilii.  
 „Jak się okazało, wydawała kucharce polecenia dotyczące kolacji. – Pan Riccardo – mówiła – lubi proste potrawy, bez sosów, bez przypraw, jednym słowem mięso pieczone, albo gotowane… dla ciebie to nawet lepiej, będziesz miała mniej do roboty, Agnesino.
– Ech, proszę pani, roboty nigdy nie brak… prosta kuchnia także nie jest wcale taka prosta… no więc co zrobimy dziś na kolację?
Nastąpiła chwila ciszy. Emilia namyślała się widocznie. Potem zapytała kucharki: – Czy o tej porze można jeszcze dostać rybę?
– Jeżeli pójdę do rybaka, który dostawia towar do hoteli, to dostanę.
– To kup dużą ładną rybę… kilową albo nawet większą… tylko dobrą i żeby nie miała dużo ości… kup najlepszą, jaką można dostać, i usmażysz ją… albo nie, ugotujesz… Czy umiesz robić majonez, Agnesino?
– Umiem.
– Dobrze, wobec tego zrobimy gotowaną rybę na zimno z majonezem. Potem sałatę… albo przygotujesz jakieś jarzyny… karotkę czy zieloną fasolkę, co znajdziesz. Na deser owoce, dużo owoców… I jak tylko wrócisz, włóż zaraz owoce do lodówki, żeby były zimne, jak się je poda do stołu.
– A na pierwsze co zrobimy?
– Prawda, na pierwsze… wiem, po prostu kupisz trochę szynki, ale gotowanej, nie tej surowej, wędzonej… i poda się ją z figami… są figi?
– Tak, są.”

O, jaki piękny, nadzwyczajnie kuchenny dialog! Śródziemnomorskość, włoskość, naturalność, prostota – i tak można by jeszcze przez chwilę kontynuować wyliczankę epitetów pod adresem tego bezpretensjonalnego menu. Mnie zdaje się doskonałe. Zatem gotowana szynka z figami, gotowana ryba na zimno z majonezem, sałatą lub warzywami na ciepło i schłodzone owoce. Do tego wino białe lub różowe, a może nawet lekkie czerwone, ale też wyjęte z lodówki. I tyle. Bez chleba, makaronu, bez nabijania kalorii. Cudo. Ale jak to zrobić?

Szynka i figi są łatwe do osiągnięcia. Czasem w lepszych sklepach można dostać włoską pieczoną szynkę z rozmarynem. Niezbyt często w naszej szerokości geograficznej. Ale co tam szynka, będzie jaka będzie, gorzej z rybą. Dużych morskich właściwie u nas nie ma. Może rozwiązaniem byłby labraks, okoń morski, po włosku branzino. Ryba wielkości pstrąga, o zwartym, ale delikatnym mięsie. Jest popularna w całych Włoszech od Wenecji po Sycylię. Bywa dostępna i u nas, a zdaje mi się znacznie lepsza na zimno niż na przykład dorada. Nie powinna mieć zbyt intensywnego smaku własnego. Rybę najlepiej ugotować na parze. Powiem też, jak zrobić domowy majonez, który nigdy nie zawiedzie. Ma tylko jedną wadę: trzeba go zjadać natychmiast, bo nie znosi przechowywania – ale po cóż kisić takie cudo. A zatem:

 Majonez domowy jednodniowy:
żółtko
łyżka stołowa musztardy francuskiej
olej, najlepiej z pestek winogronowych, 200 ml
sól, pieprz
uwaga: łyżka ciepłego białego octu winnego

1. do żółtka dodać musztardę, sól, rozcierać mątewką;

2. wlewać olej po kropelce na początku, mieszać, potem wlewać więcej;

3. zagrzać łyżkę octu, dodać i znowu zamieszać, popieprzyć;

4. i tyle, jak się nie uda, spróbować ponownie…

*
Nie zjedli razem tej kolacji. Staranność Emilii nie przydała się już na nic. Riccardo wziął „tylko jeden kawałek szynki i spróbował dużej ryby”. Emilia wyjechała. W drodze powrotnej uległa wypadkowi w aucie Battisty. Zginęła na miejscu. Riccardo raczej nie poradził sobie z historią, która go spotkała. Cała jego opowieść była retrospekcją. Gdyby zrozumieć ten mechanizm odrzucenia, pewnie powstałaby skuteczna recepta ocalania międzyludzkich związków. Niestety chyba łatwiej opisać kolejne etapy rozpadu, niż choć jedną ścieżkę naprawy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.