Słuszną miałem intuicję, pisząc kiedyś na kuchennym zydelku o jedzeniu w jednej z powieści Donny Leon, opowiadającej o przygodach weneckiego komisarza Guida Brunettiego. Niedawno pojawiła się cała książka kucharska podążająca tym tropem.
W tomie „Śmierć i sąd” odnalazłem wtedy sporo materiału do jedzeniowych rozmyślań. Już wtedy też wyraziłem żal, że nie kupiłem zobaczonej w Wenecji książki kucharskiej Donny Leon. Aż tu niedawno w księgarni znalazłem ten tom opublikowany w mowie ojczystej. Ładnie ilustrowany i wydany, przez wydawnictwo, które na przygody komisarza ma u nas wyłączność, nosi tytuł „Szczypta Wenecji, czyli ulubione dania Komisarza Brunettiego”.
Donna Leon, Roberta Pianaro, „Szczypta
Wenecji, czyli ulubione dania Komisarza
Brunettiego”. Przeł. Jarosław Rybski,
Noir sur Blanc, Warszawa, 304 strony,
w księgarniach od marca 2012 Książka ma złożony, niejednorodny, kolażowy charakter. Są tu przepisy kulinarne autorstwa Roberty Pianaro – przyjaciółki pisarki, fragmenty z powieści Donny Leon, oraz nowość – największa wartość publikacji – komentarze dodane przez pisarkę, które są swoistym przewodnikiem po tradycjach, ale i nieodwracalnych zmianach zachodzących w mieście nad laguną, przez które przewala się dwadzieścia milionów turystów rocznie. To liczba rozprężająca wszelką moralność, no bo po co się dla nich starać, po co o nich zabiegać? Wszystko jedno, czy wrócą czy nie, zawsze przecież przybędą następni. Obniża się jakość jedzenia w restauracjach, padają kolejne wyspecjalizowane sklepy z serami czy wędlinami, a warzywa nie pochodzą już ze sławnej wyspy Sant’Erasmo, lecz z dosłownie całej Europy. A kiedyś wenecjanie byli samowystarczalni, tego Donna Leon – wenecjanka z pozysku – nie może wprost odżałować. Utyskiwania, choć generalnie niezwykle zasadne, niestety są dość przewidywalne. Jedni zadeptują, ale inni z tego żyją. Miasto się wyludnia, rdzenni je porzucają, zostaje tłum przyjezdnych.
Jedzenie dla Włochów jest bez wątpienia czynnością jeszcze bardziej naturalną niż dla Francuzów. W kuchni tych ostatnich więcej jest nerwowych napięć, więcej wyrafinowania, mniej zwyczajności, posiłek ma być wydarzeniem, no i co tu kryć, często bywa, ale za jaką cenę. Znacznie mniej zapłacimy za przyzwoite, acz nie wyszukane włoskie dania, i mniej się będziemy stresować, czekając na nie.
Rozpoczynając cykl o komisarzu Brunettim, Donna Leon w nieunikniony sposób musiała zdecydować, że będzie również pisać o jedzeniu. Z czasem, na skutek reakcji czytelników, nabierało ono coraz większego znaczenia, aż zaowocowało „Szczyptą Wenecji...”. Książka ostatecznie rozwiewa moje wątpliwości co do tego na przykład, co należy rozumieć pod nazwą pasta e fagioli – to właśnie danie opisywałem w „Literaturze od kuchni”. Okazało się, że to, co wówczas zaproponowałem czytelnikom, podobne jest raczej do innego przepisu – penne rigate ai fagiola e pancetta. Aby dowiedzieć się, na czym polega różnica, odsyłam do książki, która – wydaje mi się – zadowoli wielu: miłośników kryminałów, kulinariów i Wenecji.
Przepisów jest w niej całe mnóstwo, a sporo z nich będzie przydatnych na co dzień, gdyż nie są skomplikowane. Imponuje liczba dań warzywnych, które mogą być samodzielne, albo dodawane do dań mięsnych. Oczywiście najwięcej tu makaronów, risott i naleśników z farszami. Brzmi to wszystko pięknie – zwykłe, codzienne, miejskie życie, jakie warto sobie fundować.
Jedna rzecz jednak dość mnie rozbawiła. Donna Leon jawi się jako obrończyni tradycji i starego, trudnego do utrzymania porządku świata. Natomiast jej przyjaciółka i kuchenna mentorka w kolejnych przepisach co i raz poleca dodawanie kostki rosołowej. To wskazuje na kuchnię domową i bez wątpienia tak właśnie postępują weneckie gospodynie, a jednak trudno mi pozbyć się ironicznego uśmiechu. Tak, bywa rosołowa kostka ostatnią deską kuchennego ratunku, ale chwalić się nie ma czym! To raczej przyznanie się do klęski, kapitulacja i dowód bezradności.
Ten szczegół przekonuje o bezpretensjonalnym charakterze książki, która jest oczywistą pochwałą weneckiego życia i kuchni, a równocześnie wielką zachętą, by nad lagunę się wybrać i jednak dołączyć do dwudziestomilionowej wycieczki.