„Schizma. Sztuka polska lat dziewięćdziesiątych”. CSW – Zamek Ujazdowski, kurator: Adam Mazur, 10 października – 15 listopada 2009
Ta wystawa ma osobliwy dość charakter: jest próbą systematyzacji, ale mocno rozwichrzoną i emocjonalną. I choć z tego zgiełku wyłania się obraz sztuki tamtych czasów, to zarazem właśnie daleko mu do systematyczności, chłodnego oglądu i stonowanej oceny – tym trudniejszej, bo musiałaby być samooceną. Albowiem to, co oglądamy we wszystkich salach CSW, to w gruncie rzeczy przypomnienie, czym to miejsce było w tamtym czasie.
„Schizma” dobitnie pokazuje, jak ważnym i jak kreatywnym miejscem stało się warszawskie Centrum Sztuki Współczesnej – Zamek Ujazdowski (bo tak właściwie brzmi pełna nazwa tej instytucji); niewątpliwie bardzo mocna marka w polskim świecie sztuki, a dzięki kilku imprezom z udziałem wybitnych artystów ze świata – także międzynarodowym.
Aby to wszystko zobaczyć, potrzebny jest ów szkic z pamięci, jak pozwoliłem sobie określić „Schizmę” – wystawę, która próbuje pokazać czy z pamięci przywołać wystawy i wydarzenia, których w znacznym procencie byliśmy współuczestnikami. Pokazuje też dobitnie i jednoznacznie, jak mimo wszystko słabą siłą sprawczą jest pamięć; jak jest zawodna, pokrętna i właściwie zwodnicza. Ufanie jej to nieledwie wystawianie się na śmieszność, stąd tak wielka potrzeba dokumentu: papierów, ulotek, zaproszeń, zdjęć, audio- i wideodokumentacji. To one tworzą właściwą ikonosferę naszej pamięci, wprowadzając ją na odpowiednie tory.
Zbigniew Libera, „Body master – zestaw
zabawowy do lat 9”. 1994, z wystawy „Antyciała”
Bez wątpienia lata dziewięćdziesiąte to czas walki. Walki o nową sztukę, nowe tej sztuki rozumienie. „Schizma”, której kuratorem jest Adam Mazur, dzieli się na dwie niesymetryczne części: pierwsza to wystawa sztuki tego czasu ze zbiorów własnych Centrum; druga to prezentacja dokumentacji wydarzeń, wystaw, akcji, spotkań, wernisaży, konferencji, które w tym czasie miały tu miejsce.
Może w nieco zaskakujący dla mnie samego sposób owe artystyczne fakty i zdarzenia przyciągnęły mnie bardziej niż pokazane dzieła sztuki, które w większości znałem z wcześniejszych wystaw i spotkań. Dokumentacyjny żywioł stał się nawet żywszy, mocniejszy, bardziej frapujący.
Oczywiście, na dłuższą metę nie damy rady po wielekroć oglądać przemawiających kuratorów w fantazyjnie wyglądających zestawach ubraniowych, których ekstrawagancja wygrywa walkę o naszą uwagę z merytorycznymi treściami przemów otwierających kolejne wystawy. Oczywiście, są też dzieła, i to ważne, czasem wręcz najważniejsze, bo dogłębnie przeorywujące naszą świadomość etyczną, poznawczą, estetyczną. Ta sztuka mocno zajęła się eksplorowaniem granic naszej gotowości na nowe, na nieodkryte i niepoznane w nas samych. Albowiem z pomocą sztuki tego czasu przekonaliśmy się, że największe niebezpieczeństwo tkwi w nas samych, w naszym mięsno-cielesno-duchowym bycie na tym ponoć „najlepszym ze światów”.
Katarzyna Kozyra, „Piramida zwierząt”.
1993Zresztą, cielesność i mięsność naszego bytowania stała się przerażającym odkryciem sztuki. Tego najmocniej doznawaliśmy, oglądając prace Katarzyny Kozyry – chyba najważniejszej artystki tej dekady, Zbigniewa Libery, Artura Żmijewskiego.
Jest też oczywiście długa lista innych znakomitych twórców, którzy zaczynali właśnie w latach dziewięćdziesiątych i stanowią do dziś siłę napędową naszej sztuki – jak Paweł Althamer, Mirosław Bałka, Zofia Kulik. Są też i tacy, którzy błysnąwszy wtedy, a dziś nieco zapomniani, zostali właśnie przywołani, by w cenny sposób poszerzyć świat wartości w sztuce – jak Leszek Golec, Mariola Przyjemska, Zygmunt Rytka, Jerzy Truszkowski.
Mam świadomość, że „Schizma” to jakby pierwsze rozpoznanie pod przyszłą wystawę, która wzbogacona o skutki tej wstępnej – wyznaczającej teren i zdobywającej doświadczenia – może się stać pełną prezentacją dokonań owej schizmatycznej dekady, która może niedoceniana w swej teraźniejszości, zyskuje na znaczeniu i doniosłości wraz z oddalaniem się i zwiększaniem do niej dystansu.
Swój tytuł „Schizma” zaczerpnęła od identycznego tytułu świetnego tomiku wierszy Marcina Świetlickiego z 1994 roku. Otwiera go taki wers: „Na początku jest moja głowa w moich rękach”. Wraz ze „Schizmą” ponownie dostaliśmy głowę w swoje ręce i możemy to wykorzystać, zastanawiając się nad tym, czym była i czym pozostała sztuka lat dziewięćdziesiątych.