LITERATURA OD KUCHNI:
Pokarm dla zaświatów

Bogusław Deptuła

„Wszystkie poranki świata” Pascala Quignarda są napisana muzyką i malarstwem, a nie literaturą, ale chyba i tak najważniejsze jest w niej to, co nienapisane

Jeszcze 3 minuty czytania

Początkiem powieści „Wszystkich poranków świata” jest śmierć pani de Sainte Colombe, żony kompozytora i gambisty. Przybity śmiercią młodej małżonki, ekscentryczny muzyk osuwa się coraz bardziej w swój świat, w którym niepodzielnie rządzą muzyka i wspomnienia o zmarłej żonie. Zarazem w świecie rośnie sława muzyka, chce go słuchać sam król, ale Sainte Colombe dwukrotnie odmawia stawienia się na dworze królewskim.

rys. Malwina KonopackaGodzinami i dniami ćwiczy się w grze na ulubionym instrumencie, violi da gamba, zamknięty w małej chatce, nad brzegiem rzeki Bièvre, wśród gałęzi morwy. Uczy gry swoje dwie córki, które dochodzą do znacznej wprawy. Grywają nawet razem tria. Przez wiele lat wszystko toczy się owym zwolnionym rytmem, aż zjawia się młody muzyk Marin Marais, który chce zostać uczniem pana de Sainte Colombe. Mistrz przesłuchuje młodzieńca i pada zdanie wyrok, które zawsze już będzie towarzyszyć przyszłemu kapelmistrzowi na dworze Ludwika XIV: „Pan grasz muzykę. Ale nie jesteś pan muzykiem”.

Autor „Wszystkich poranków świata” – Pascal Quignard – jest swoistym fenomenem na francuskim rynku literackim: pisze mało, a wszystko, co napisze, przyjmowane jest z uwagą. Jego rodzice to filolodzy klasyczni, on sam tłumaczył z greki, łaciny i chińskiego, wiele lat pracował u Galimarda. Gra na lutni; jest wielkim znawcą muzyki barokowej, organizatorem festiwalu oper barokowych w Wersalu. Próbując uchwycić fenomen jego prozy, tłumacz Krzysztof Rutkowski objaśniał to tak: „Pisanie jest dla Quignarda postacią milczenia. Pisanie jest techniką grawerską, powieść – sztuką ukrywania głosu. Pisze się, żeby milczeć, to znaczy nie mówić za dużo o tym, czego nie da się wypowiedzieć. Powieść jest utulaniem mowy w milczeniu”.

Pascal Quignard „Wszystkie
poranki świata”
Sławę powieściowego pierwowzoru „Wszystkich poranków świata” Quignarda przesłonił znakomity obraz kinowy autorstwa Alaina Corneau. W kinie łatwo kreuje się obrazy, przytaczane z malarstwa i wzmacniane dźwiękami: niczego już nie musimy sobie ani wyobrażać, ani dosłuchiwać, ani dopowiadać, ani stawiać przed oczyma, siłami naszej wiedzy i wyobraźni. Corneau jest erudytą i wszystko robi za czytelników, widzów i słuchaczy. Czyni to jednak w głębokiej zgodzie z intencjami Quignarda, bo ten, próbując opowiedzieć dość niezwykłą historię relacji dwóch XVII-wiecznych muzyków, zdaje się najpierw miał przed oczyma pewien niezwykły i magiczny obraz. On chyba poprzedził wszystkie inne możliwe inspiracje. Zresztą, ten obraz także milczy, ale bijąca od niego aura sprawia, że fascynuje i przyciąga.

Mowa tu o „Martwej naturze z wafelkami” Lubina Baugina z paryskiego Luwru, której właścicielem w powieści jest zaprzyjaźniony z malarzem muzyk Sainte Colombe. Z krawędzi stołu przykrytego szaro-niebieską materią, wysuwa się ku nam cynowy, okrągły talerz, na nim spoczywa siedem waflowych rureczek. Za talerzem stoi niezwykle ozdobny, delikatny i przezroczysty szklany kielich, do połowy wypełniony winem. Po prawej całość dopełnia pękata, opleciona słomą butla na wino. Pisał o nim przed wielu laty w klasycznym dziele francuski znawca martwej natury, Charles Sterling: „Baugin przedstawia tylko przedmioty codziennego użytku. Stawia na stole szklankę, talerz i butelkę. Z rozważną pieczołowitością szuka dla nich właściwego miejsca i oświetla je światłem zdecydowanym, a jednocześnie łagodnym. Potraktowane z takim szacunkiem i dyskretnym ciepłem, te skromne przedmioty nabierają powściągliwej dystynkcji, która podobałaby się Chardinowi”.

W powieści Quignarda obraz martwej natury, jak z Baugina, powraca dwukrotnie. Samotnik, Sainte Colombe sam produkuje wino, co z tego, że nie najlepszej jakości; zdaje się, że fakt ten potwierdza utrwalony na obrazie jego kolor: niezbyt głęboki, nie piękny i nie zdecydowany. Marek Bieńczyk zapewne odkryłby, z jakim szczepem mamy do czynienia, a wiedząc w jakim regionie pan de Sainte Colombe uprawiał swą winorośl, nie miałby z tym najmniejszego problemu. Chroniąc wino przed złym wpływem powietrza, muzyk wypełniał szyjkę butelki oliwą. Zatem, zanim mógł się napić swego cienkusza, musiał na klepisko zlać ową oliwę i dopiero potem napełnić kielich. Została jeszcze kwestia wafelków, czy dokładniej: wafelkowych rureczek. One niezbyt pasują do oschłego, zbywającego się wszelkich przyjemności i doznań Saint Colombe’a. Ale one nie były dla niego, one stały tam dla zmarłej żony i to ona chrupała je, zjawiając się z zaświatów. Zatem może zakochany muzyk stawiał je tam właśnie po to, by zwabić swą zmarłą małżonkę. Może to by nawet pasowało, wszak to kobiety są niby miłośniczkami deserów. Choć słyszałem i całkiem przeciwstawną opinię, że nikt tak nie lubi słodyczy, jak prawdziwy mężczyzna. Więc to może jednak Sainte Colombe chrupał wafelki między jedną a drugą improwizacją. W powieści brak na to odpowiedzi. Dzieło Quignarda jest równie oszczędna co muzyka Sainte Colombe’a.

Lubin Baugin „Martwa natura z wafelkami”W samej powieści – poza wafelkami, które w istocie mogą być wystarczającym pretekstem do opowieści – zjawiają się również inne motywy: smażone ryby, brzoskwinie, chleb z otrębów, mleczna zupa na śniadanie. A to, jak na tak niewielkiej objętości powieść, całkiem obfity materiał, dla kulinarnych poszukiwań, które z literatury, i filmu w tym przypadku, czerpią.

Najpierw pojawia się przepis na ryby, przyrządzane przez wierną gosposię muzyka, opiekunkę jego dwóch córek Magdaleny i Toninki: „Guignotte, która pochodziła z Langwedocji i miała zwyczaj nosić rozpuszczone, opadające plecy włosy, zrobiła dla nich wędziska z grubych patyków. W pogodne dni wszystkie trzy, zaopatrzone w sznur, haczyki i sieć na ryby, podkasywały spódnice i boso wchodziły do wody. Wracały z nad brzegów Bie[`]vre, by rzucić ryby na patelnię, dodając odrobinę mąki i octu winnego wytwarzanego w winnicy pana de Sainte Colombe. Pochodzące stamtąd wina były prawdę rzekłszy, dość kiepskie”. Przepis to nieco prymitywny, pominięto w nim zresztą tłuszcz do smażenia czy inne przyprawy, mniejsza o to. Mnie on wydaje się znakomity do zastosowania przy przygotowywaniu łapanych nad jeziorami i rzeczkami polskimi niewielkich rybek w rodzaju płotki, uklejki czy okonków, które często po smażeniu wkładane były do słojów z octową zalewą. A tu proszę, prostsza i szybsza wersja kwaśnych rybek.

Mowa jest także o brzoskwiniach w syropie – ulubionym daniu pani de Sainte Colombe, którym muzyk karmił pogrążoną w chorobie starszą córkę Magdalenę. Umierała z miłości, z miłości spełnionej, ale ostatecznie odrzuconej, z miłości do Marin Marais. Jego zjawienie się miało dla obu córek kompozytora miłosne i erotyczne następstwa. Magdalenę doprowadziło do tragicznego końca.
Narracja Quignarda jest prosta, oszczędna, ale ma w sobie coś zupełnie nieodwracalnego; jakby z życia wziętego, a nie z literatury. Tak właśnie przebiegają miłosne przygody córek kompozytora, które dla starszej, tej, która kochała bardziej, były ostatecznym doznaniem, najsilniejszym i najtragiczniejszym. Takie są też i opisy choćby z innej jego powieści: „Taras w Rzymie”. Lapidarność i dosadność idą w parze i tworzą siłę tej narracji.

Szukając przepisu, który połączyłby wątki zawarte w powieści, a byłby jednak czymś więcej niż niezbyt lubianymi przeze mnie brzoskwiniami w syropie, pomyślałem o brzoskwiniach w czerwonym winie, do gotowania których wystarczyłoby nawet nie najlepsze wino z winnicy pana de Sainte Colombe, które po dodaniu cukru i przypraw na pewno zyska na smaku i innych walorach. A zatem:

Brzoskwinie w czerwonym winie:
4 duże brzoskwinie
0,5 l czerwonego wina
8 dag cukru pudru
kawałek cynamonu, skórka cytrynowa, dwa goździki

  1. Brzoskwinie sparzyć wrzątkiem, obrać ze skórki, przeciąć na połówki, usunąć pestki.
  2. W rondelku gotować wino z cukrem i przyprawami ok. 10 min.
  3. Brzoskwinie włożyć do rondelka z winem i gotować aż będą miękkie, ok. 10 min.
  4. Zostawić do ostygnięcia, podawać w miseczkach, mocno schłodzone, co najmniej 2 godziny w lodówce.
  5. Podawać polane syropem z gotowania, można dodać lody waniliowe, ale nie koniecznie, za to koniecznie z czerwonym wytrawnym winem.

Tak się składa, że o dwóch bohaterach powieści Pascal Quignarda: Sainte Colombe (głównym), Lubinie Baugin (bocznym), przez bardzo długo czas niewiele było wiadomo. Obaj przez wieki byli zupełnie zapomniani. W ostatnich latach odnaleziono jednak liczne koncerty mistrza i wirtuoza violi. Znany był z jednej anegdoty zamieszczonej w „Parnasse franc[,]ais” pióra Evrarda Titon du Tillet z 1727 roku, a ponieważ jest on swoistym skrótem powieściowej intrygi Quignarda, z przyjemnością ją przytoczę. „Przed upływem sześciu miesięcy, które uczeń [tzn. Marais] miał u niego spędzić, [Sainte Colombe] widząc, że może go przewyższyć, orzekł, że niczego więcej już nie jest w stanie go nauczyć. Marais, który namiętnie kochał wiolę, chciał jednak w dalszym ciągu korzystać z wiedzy swego mistrza, i skoro ten zakazał mu wstępu do domu, wyczekał lata, kiedy Sainte Colombe zamykał się w małym domku z desek, umieszczonym wśród gałęzi morwy, by tam grać w spokoju na wioli. Marais wczołgiwał się pod domek i mógł podsłuchać kilka szczególnych pasaży i pociągnięć smyczka, które mistrzowie tej sztuki lubią zachować tylko dla siebie. Nie trwało to jednak długo, Sainte Colombe szybko to odkrył i odtąd miał się na baczności, by nie być więcej słyszanym przez ucznia”.

Gdy w 1991 roku Pascal Quignard wydawał po raz pierwszy „Wszystkie poranki świata”, o życiu i dziele Lubina Baugina wiedziano doprawdy niewiele. Znanych było zaledwie kilka obrazów. Wspominany Sterling wymienia ledwie trzy. Wśród nich ów najsławniejszy, sygnowany nawet nazwiskiem. Ale to było prawie wszystko. Dziś znanych jest już około siedemdziesięciu jego dzieł, w tym większość stanowią obrazy religijne.

Nasza świadomość uległa znacznemu poszerzeniu. Może dziś skomponowanie owej fabuły byłoby trudniejsze, bo fakty czasami przeszkadzają wyobraźni. „Wszystkie poranki świata” to opowieść o dwóch rodzajach sztuki: tej tworzonej dla siebie, z wielkiej i nieodpartej potrzeby, i tej tworzonej dla świata, z potrzeby bycia w świecie, zdobywania go za sprawą własnych talentów.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.