Koncert Jordi Savalla
w Krakowie

Marcin Majchrowski

Niestety, większa część wykonanych przez Jordi Savalla dzieł pozostawiała duży niedosyt i okazywała się ledwie wspomnieniem dawnego kunsztu. Cóż, nawet najdoskonalsi kucharze czasami miewają słabsze dni

Jeszcze 1 minuta czytania

Pomysł na inaugurację nowego festiwalu w Krakowie – I Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada – wydawał się sprawdzony jak dobry, kulinarny przepis. Składnik główny: renomowany wykonawca nie wymagający rekomendacji – Jordi Savall oraz doskonale kojarzący się z nim repertuar – czyli dzieła na wiolę da gamba solo.

Inauguracja
I Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada, Kraków, 2.XI.2009

Dodać należy odpowiednią ilość sosu równie wykwintnego – wybrane fragmenty prozy Pascala Quignarda ze „Wszystkich poranków świata” (w wersji spolszczonej oczywiście i interpretacji Krzysztofa Globisza). Doprawić szczyptą dyskretnych, zapewniających półmrok świateł i minimalnym nagłośnieniem. Serwować w spatynowanym, szlachetnym naczyniu – czyli w kościele św. Katarzyny. Czas spożywania posiłku – około 90 minut. Podawać z karafką czerwonego wina (stała na estradzie, w towarzystwie dwóch kielichów).

Jordi Savall. fot. Andrzej Rubiś /Krakowskie
Biuro Festiwalowe
Powinno było się sprawdzić, ale… Zawsze jest jakieś „ale”, bo z przepisami bywa różnie. Nawet najdokładniejsze receptury nie gwarantują stuprocentowego powodzenia, nawet najdoskonalsi kucharze czasami miewają słabsze dni, nawet sprawdzeni dostawcy mogą nie dysponować najświeższymi składnikami. Niewiadomych – i w sztuce kulinarnej, i w sztuce dźwięków – zawsze co niemiara. Inauguracja Festiwalu im. Josepha Conrada ogniskowała się na gościu honorowym – Pascalu Quignardzie. Sukces „Wszystkich poranków świata” (literacki i filmowy) wiele lat temu miał przecież także wymiar bardzo komercyjny, więc sięgnięcie po jej muzyczny temat gwarantowało duże zainteresowanie. Muzyka na gambę – Marina Marais, Mr De Machy, Sainte-Colombe’a Ojca i Syna, Jana Sebastiana Bacha w wykonaniu współczesnego arcymistrza i arcy-wirtuoza tego instrumentu nie powinna budzić kontrowersji.

Tyle tylko, że gra Jordiego Savalla sprawiała wrażenie naprędce wyciągniętej z zamrażalnika i odgrzewanej sztuki mięsa, a nie świeżego dania. Nieścisłości multum: nie odzywające się dźwięki (szczególnie w „Sonnerie de Ste. Geneviève du Mont-de-Paris”, na samym początku), „przelatywane” figuracje, przypadkowość improwizacji. Czyżby wielkiego mistrza gamby jego podstawowy instrument nudził? Aż tak bardzo źle pewnie nie jest, bo kilka utworów zabrzmiało bardzo smakowicie, np. „Sarabande a l’Espagnole” Marina Marais.
Niestety, większa część wykonanych dzieł pozostawiała duży niedosyt i okazywała się ledwie wspomnieniem dawnego kunsztu. Cóż, wielka szkoda – wolałbym Savalla w innej, znacznie wyższej artystycznej i wykonawczej kondycji.

Jordi Savall. fot. Andrzej Rubiś /Krakowskie Biuro
Festiwalowe
Nie to jednak było najgorsze w zaserwowanych chłodnym wieczorem 2 listopada wszystkich porankach świata. Absolutnie chybiony okazał się sposób interpretacji wybranych fragmentów prozy Quignarda przez Krzysztofa Globisza (dobór sosu do potrawy!). „Poranki…” – kameralna historia o poszukiwaniu prawdy, o gubionych i zaprzedawanych (w wieku XVII i dzisiaj) ideałach, snuta w kontrapunkcie do prostych rozważań o miłości, życiu i śmierci. Aż prosiło się o nastrój kameralny, intonację spokojną i spokojem przekonywającą, o aurę zadumania.

Krzysztof Globisz wybrał sposób czytania „Poranków…” zupełnie odwrotny, dla mnie kompletnie nieadekwatny do treści. Czyżby czytał tę prozę po raz pierwszy? Nie chce mi się w to wierzyć, więc może chwila była nieodpowiednia? Przepis był sprawdzony, wykonanie jednak nie do końca.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.