LITERATURA OD KUCHNI:
Cafe Babilon

Bogusław Deptuła

„Zupa z granatów” Marshy Mehran jest powieścią aromatyczną. Tytułowa zupa może być prawdziwą bombą smakową

Jeszcze 2 minuty czytania

rys. Malwina KonopackaCzy wiele wiecie o kuchni perskiej? Pewnie nie, jak każdy kto nie był w Iranie. Łatwo można tę wiedzę uzupełnić, sięgając po książkę Marshy Mehran „Zupa z granatów”.

Gdy zajrzałem na strony internetowe, znalazłem takie oto kuriozalne zdanie: „Kuchnia perska składa się głównie z ryżu i kebaba w towarzystwie niesłodkiego jogurtu, popijanego dugh-em”. Po lekturze „Zupy z granatów” zdanie to okazuje się nieprawdziwe i niesprawiedliwe. Powieść Mehran wprost roi się od rozlicznych przypraw, aromatów, pięknych kulinarnych połączeń, a jej strony przesycone są cudowną wonią miłosnego gotowania. Uczucie to jest w perskim gotowaniu bohaterki Mehran Mardżan bardzo ważne. Dobre jedzenie, a tylko z takim mamy tu do czynienia, jest wyrazem miłości albo tęsknoty, swoistym miłosnym śpiewem, również za utraconą ojczyzną, której namiastką stają się rodzinne smaki i zapachy:

„Madżran działała swoją magią i na mężczyzn, i na kobiety w sposób bardziej praktyczny, choć nie mniej intrygujący. Dzięki swym sekretom kulinarnym potrafiła zachęcić ludzi do wyczynów, które wcześniej zdawały się im niemożliwe; wystarczył jeden kęs jej potrawy, aby większość biesiadników nie tylko dała się porwać marzeniom, ale poczuła chęć przystąpienia do czynu”.

Akcja tej pogodnej i sprawnie napisanej powieści rozpoczyna się wraz z początkiem działalności Cafe Babilon, w maleńkiej irlandzkiej mieścinie. Trzy siostry, uciekinierki z ogarniętego islamską rewolucją Iranu, stają się prawdziwą sensacją  w małomiasteczkowej społeczności. Piękne i intrygujące wzbudzają skrajne emocje, od miłości do nienawiści, od zazdrości do podziwu. Jednak ich niewielka knajpka Cafe Babilon, prosta i bezpretensjonalna, serwująca wyłącznie dania kuchni perskiej, bo takiej właśnie nauczyły się w domu rodzinnym, prędko staje się miejscem ważnym i miłym, sprzyjającym ludzkim zbliżeniom.

Oczywiście szybko pojawia się wątek miłosny. Miłość jest jak grom i z wielką siłą spada na najmłodszą siostrę Lejlę oraz młodszego syna miejscowego barowo-żywieniowego potentata – Malachy’ego. Ich uczucie – wielkie i czyste – przypomina do złudzenia to, które połączyło najsławniejszych kochanków literackich we włoskiej Weronie. We współczesnej irlandzko-irańskiej wersji, niechęć między konkurencyjnymi rodzinami nie jest jednak aż tak wielka i zgubna. Nie doprowadzi więc do tragedii i śmierci młodych zakochanych. Wręcz przeciwnie, jak można się domyślać, w powieści, w której ważnym tematem staje się jedzenie, happy and jest nieunikniony. I chyba ujawniając ten fakt, nie zdradzę wiele. Dodam, że jego osiągnięcie okupione zostanie licznymi komplikacjami: chorobami, ucieczkami, pożarem, próbą gwałtu itp.

„Zupa z granatów” jest powieścią aromatyczną. Nad jej bohaterkami unoszą się cudowne, magiczne wonie. To one wywołują tak silne reakcje, choćby miłosne zauroczenie, które połączyło dwoje młodych. Gdy inny z mieszkańców miasteczka spotyka po raz pierwszy Lejlę, autorka tak opisuje jej aromat: „Niemal natychmiast poraziła go woń czarnuszki, wymieszana z właściwymi dziewczynie zapachami wody różanej i cynamonu”. Nic dziwnego, że na jej widok Malachy zemdlał. Jednak jego wygląd też nie mógł pozostawić Lejli obojętną: „Wysoki na metr osiemdziesiąt, i szczupły, o dłoniach pianisty, Malachy wyróżniał się niesforną szopą czarnych włosów i szafirowymi oczami, które lśniły niczym słońca o północy. Jego promienna uroda budziła niekłamany zachwyt. […] pasjonował się na równi astronomią i futbolem, łącząc sprawy ziemskie z niebieskimi i w obu dziedzinach odnosząc wybitne sukcesy”.

Dzieje średniej z sióstr, Bahar, to najciemniejsza karta powieści. Jej nieudane, tragiczne wręcz małżeństwo z islamskim fanatykiem napiętnowało jej los i stało się bezpośrednią przyczyną ucieczki trzech sióstr z Iranu. Wątek ten służy opowiedzeniu o rewolucji islamskiej i spustoszeniu, jakie poczyniła ona w ojczyźnie autorki, a zarazem powieściowych bohaterek. Dziś wiemy już sporo o tym momencie w dziejach Iranu, a to za sprawą świetnego komiksu „Persepolis” Marjane Satrapi i jego animowanej wersji. Teherańska scena małżeńskiej przemocy to najbardziej wstrząsające strony powieści Marshy Mehran, także uciekinierki i Iranki.

Najstarsza z trzech sióstr, Mardżan Aminpur, to cudowna, otwarta księga z perskimi przepisami. Mardżan właściwie nie ma swego życia. Całkowicie poświęcając się opiece nad siostrami, zastępuje im zmarłych rodziców. Najszczęśliwsza jest wtedy, gdy gotuje – dla rodziny i dla gości Cafe Babilon. Powieść ma dwanaście rozdziałów. Każdy został poprzedzony przepisem na najbardziej typowe i znane potrawy z kuchni perskiej. Są tam przekąski, marynaty, zupy, dania główne, desery i napoje, a nawet przepis na lekarstwo na migrenę. Wszystkie przepisy są bardzo staranne i dokładnie opisują składniki oraz sposób przyrządzenia potraw. Z tego powodu mogę kompletnie zrezygnować z przytaczania tutaj któregokolwiek z nich.

Jednak dwa z nich zasługują na szczególną uwagę, bo ich niezbywalnym składnikiem jest sok i przecier z granatów. Pierwszy to fesendżun, rodzaj gulaszu, czy może raczej ragu, z kurczaka lub kaczki, z dodatkiem orzechów włoskich i przecieru z granatów, podawanego z ryżem, o nazwie czelow. Drugi to oczywiście tytułowa zupa z granatów, która w istocie może być prawdziwą bombą  smakową. Przyznaję, że jestem w dość dziwnej sytuacji, bo piszę o potrawach, których nigdy nie jadłem… Zarazem zdaje mi się, że warto ich spróbować. Proponowane w nich połączenia smaków zapowiadają się znakomicie.

Na zakończenie, podobnie jak w samej powieści, zajmijmy się tytułowym granatem, bo to owoc niezwykły. Najprawdopodobniej pochodzi właśnie z Persji, więc może dlatego tak ważny jest dla perskiej kuchni. Jak pisze na ostatniej stronie swej powieści Marsha Mehran: „To symbol płodności, nowych rzeczy, które mają przyjść, i minionych czasów, zachowanych w czułej pamięci”. W chrześcijańskiej symbolice było podobnie. Madonna, trzymając w dłoniach owoc granatu, eksponowała swe liczne cnoty i piękność; zarazem, ze wzglądu na liczne ziarna, granat symbolizował Kościół. Dla starożytnych Greków znaczenie owocu było zupełnie inne: związany z Persefoną granatowiec „symbolizował nieuchronny cykl gorzkiej śmierci”, jako że Persefona, porwana przez Hadesa, zjadła jego ziarna w podziemnym królestwie. Jedni mówią, że sześć, inni, że jedno, ale nawet to jedno wystarczyło, by musiała zawsze już wracać do podziemi.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.