LITERATURA OD KUCHNI:
Nieuleczalna nuda

Bogusław Deptuła

W „Nudzie” Moravii kulinaria pojawią się, ale mają niezwykle uproszczony charakter. A co więcej – to dość rzadkie – są niezachęcające, ba, nieapetyczne. Intrygujący paradoks: niesmaczna włoska kuchnia

Jeszcze 3 minuty czytania

Dotychczas nie czytałem Alberto Moravii. Zdawał mi się pisarzem nie mojego pokolenia, przynależał do poprzedniego, do moich rodziców. Jednak wydana właśnie „Nuda” przyciągnęła mnie swoim tytułem. Trudno przecież o bardziej atrakcyjny tytuł niż „Nuda”.

Prolog powieści (a ma ona i epilog), jak przystało na porządną powieść, jest swoistym traktatem na temat nudy. Może nieco oschłym, ale cała narracja Moravii ma taki też ton. Bohater, który jest zarazem narratorem, czuje się znudzony, więc nie czuje się w obowiązku, by zbytnio ujawniać swoje uczucia. Pisze o sobie i o ludziach trochę podobnie jak o owadach, choć owady trudno posądzać o nudę. Z badawczym zainteresowaniem, opowiada, jaka będzie reakcja własna na bodźce. A jest ona wątła, co wynika z takich oto wyznań: „…zawsze cierpiałem na nudę. (…) Poczucie nudy rodzi się we mnie z poczucia absurdu rzeczywistości, która, jak już powiedziałem, nie chce lub nie jest w stanie przekonać mnie o swym prawdziwym istnieniu”.

To bardzo egzystencjalistyczne odczucie. Taka też wydaje się cała proza Moravii, który we własnym odczuciu pozostaje prekursorem tego literackiego zjawiska. Jego wcześnie napisana, debiutancka powieść „Obojętni” – rozpoczęta w 1925 roku, a wydana cztery lata później – powstała wcześniej niż „Mdłości” Sartre’a czy „Obcy” Camusa.

Alberto Moravia,„ Nuda”. W.A.B., Warszawa,
288 stron, w księgarniach od lipca 2010
Alberto Moravia pochodził z zamożnej, burżuazyjnej rodziny. Jego ojciec był architektem i przez wiele lat utrzymywał młodego pisarza, finansując nawet wydanie pierwszej powieści. Jak pisze we wstępie Halina Kralowa: „(…) od razu zyskała ona Moravii opinię jednego z najciekawszych młodych autorów włoskich”. Pisarz cierpiał na gruźlicę kości i jako chorowity młodzieniec większość czasu spędzał w sanatoriach, a „Obojętnych” pisał, leżąc w łóżku i plamiąc pościel atramentem.
„Nuda” ukazała się w 1960 roku i z całą pewnością należy do najbardziej udanych dzieł autora „Konformisty”. Szybko też, bo w 1963 roku ją sfilmowano. Zadziwiające więc, że została przetłumaczona i wydana po polsku dopiero teraz.

To historia młodego malarza z zamożnej rodziny, który właśnie postanawia przestać malować. Przyznaje się do niemocy, pustki, nudy. Dziesięć lat prób, i w jego własnym odczuciu kompletne fiasko. Zniszczył ostatni obraz nad którym uporczywie, ale bezowocnie pracował. Pociął go nożem na strzępy, a na sztaludze postawił nowy, nietknięty blejtram. Już nie będzie miał odwagi, by tę czystą powierzchnię naruszyć. Taką pozostanie. Postanawia skończyć z malarstwem.
Wtedy odwiedza matkę – niechętną jego artystycznemu powołaniu, zamożną i zimną rzymską matronę, zamieszkującą we wspaniałej willi z ogrodem przy via Appia. Jest na jej utrzymaniu, ale oczywiście gardzi nią i tym wszystkim, czym ona żyje. Okazja jest wyjątkowa – on kończy trzydzieści pięć lat, a matka, zapraszając go na obiad, obiecuje „niespodziankę”. Ową niespodzianką okazuje się luksusowy kabriolet, nie określonej w powieści marki, którego jednak Dino, bo tak ma na imię bohater „Nudy”, nie zdecyduje się przyjąć. Mógłby zamieszkać z matką, czego ona bardzo pragnie, mógłby rozpocząć życie bogatego panicza z via Appia, ale nie zrobi tego. Trawi go nuda, a ona staje się swoistą negatywną gorączką, która popycha go do zaskakujących i irracjonalnych działań. Nie poddając się życiu, oddaje się nudzie. To niekonsekwentny i zbędny heroizm, bo nie prowadzący do niczego w istocie pozytywnego; jest pustym, wypranym ze znaczenia gestem, kolejnym gestem bogatego i tak panicza.

rys. Malwina KonopackaJednak nie rodzinne relacje są istotą powieściowej „Nudy”, lecz historia miłosna, czego właściwie można się było spodziewać od samego początku. Tylko że nie będzie ona w istocie miłosna, bo na miłość nie pozwoli wszechogarniająca nuda – chciałoby się ją pisać z dużej litery, bo ma ona na kartach powieści Moravii, zaprawdę sprawczy charakter – negatywnie sprawczy. To będzie więc historia erotyczna, bo na miłość żadna ze stron nie będzie mogła sobie pozwolić, a może zwyczajnie nie była do niej zdolna.

Cecylia była modelką innego malarza, mieszkającego w tej samej kamienicy co Dino, zmarłego właśnie Balestrieriego. Balestrieri był obleśny; gruby, stary, malujący podejrzane, obleśnawe akty. Cecylia bywała u niego często, była nie tylko modelką, ale i kochanką starucha. Dino z niepojętych powodów jest podwójnie zafascynowany: malarzem i jego kochanką. Spotyka ją w jego pracowni, gdy zakrada się tam w nie wiadomym bliżej celu. Od razu dochodzi do przewlekłego przesłuchania Cecylii. Dino chce wiedzieć, zrozumieć, czemu taka atrakcyjna, młoda dziewczyna, była kochanką starego malarza. Te przesłuchania będą stałym motywem miłosnych relacji Dina i Cecylii. Ich spotkanie i niemożność spotkania ma sobie coś z filmowej gwałtowności „Ostatniego tanga w Paryżu” (1972) Bertolucciego.

Bertolucci, reżyser „Konformisty” (1970) – filmu nakręconego na podstawie innej sławnej powieści Moravii – z pewnością musiał „Nudę” znać. Miłosne, czy raczej erotyczne spotkania Dina i Cecylii, mają w sobie sporo z przyszłej seksualnej eksplozji spotkań Marlona Brando i Marii Schneider. Pozostaną formą pustą, będą namiętnością, ale miłości nie przyniosą. Raczej nudę i jakąś dziwną jej pochodną, czyli zazdrość, ale ona też nie okaże się zbyt owocna. Na zazdrości prawdziwego związku zbudować niepodobna.

Moravia w „Nudzie” unika nadmiaru realiów. Owszem, pojawiają się nazwy rzymskich ulic: via Appia, przy której stoi willa matki, via Margutta, gdzie znajduje się pracownia Dina. Te zdają się prawdziwe, inne adresy najpewniej są wymyślone. Nie pada też nazwa marki samochodu, który matka postanowiła podarować Dino na urodzinowy prezent. Detale chyba przeszkadzają Moravii w budowie ponadczasowej narracji, jakby w obawie przed ich przemijalnością, nietrwałością.

Podobnie dzieje się z kulinariami. Pojawią się, ale mają niezwykle uproszczony charakter. A co więcej – to dość rzadkie – są niezachęcające, ba, nieapetyczne. Intrygujący paradoks: niesmaczna włoska kuchnia. Chyba po raz pierwszy czytam coś takiego. Jedzenie zazwyczaj ma pozytywny, pociągający, ozdrowieńczy charakter. Jest przywoływane dla ogrzania i podniesienia temperatury narracji.

W „Nudzie” jest wprost przeciwnie. Matka zaprasza Dina na urodzinowy obiad i podaje jego ulubione danie: zapiekankę z makaronu, ale niczego więcej już o niej się nie dowiemy, po za tym, że Dino nałożył jej sobie dużo, więcej niż zazwyczaj jadał tego rodzaju potraw. Ale co z tego, skoro nie ujawnił, jaka to była zapiekanka. (Na pewno znacznie bardziej oschła niż ta, którą podał książę Salina na Kartach „Geparda” Lampedusy, o czym już pisałem.) Podobnie dzieje się z deserem. Rita, służąca matki: „(…) podała mi tacę z bardzo wyrafinowanym deserem. Udałem, że przyglądam mu się z podziwem (…)”. No tak, dobrze, tylko co tego, skoro nie wiemy zupełnie, co to było?

Podobnie rzecz się odbywa podczas wizyty w domu rodziców Cecylii, jest właściwie podobnie anonimowo, ale za to o wiele bardziej mniej smacznie. „Usiedliśmy do stołu i matka, usprawiedliwiając się, że nie ma służącej, sama przyniosła wazę z makaronem. Patrząc na zwoje spaghetti z czerwonym sosem w porcelanowej wazie, pomyślałem, że także jedzenie ma coś z charakteru domu, jest tak samo stare i byle jakie. Zjadłem więc z obrzydzeniem ten niesmaczny makaron widelcem o pożółkłym i chwiejnym rogowym trzonku, zazdroszcząc w duchu tym trojgu, a przede wszystkim Cecylii, którzy zajadali z apetytem. Matka Cecylii nalała mi wina, które po pierwszym łyku oceniłem jako skwaśniałe, a na moją prośbę o świeżą wodę napełniła mi szklankę równie zestarzałą wodą mineralną, ciepłą i odgazowaną. Jedzenie było niedobre, jednak większy niesmak budziła rozmowa z matką, która jako jedyna mówiła, zdeterminowana, by podtrzymać ze mną konwersację. Naturalnie, prawie od razu doszła do wniosku, że oprócz zwykłych pogawędek o pogodzie, przedstawieniach i innych rzeczach tego rodzaju, jedynym tematem, jaki nas łączy jest Balestrieri, jako mój poprzednik w nauczaniu Cecylii rysunku. I tak, w połowie posiłku, gdy po niesmacznym makaronie jadłem kawałek twardego i przypalonego mięsa z warzywami uduszonymi na oleju bardzo złej jakości”. (Dalej zaczęto rozmawiać o zmarłym malarzu. Aha, był jeszcze deser jako dopełnienie tej znakomitej całości – małe czerwono-zielone jabłko.)

Niedobre jedzenie jako kontynuacja parszywej sytuacji rodzinnej. We włoskiej prozie przypadek raczej odosobniony. Myślę, że trzeba go jednak uszanować. Moravii udało się zbudować wyjątkowo przykrą scenę obiadową i niech tak pozostanie. Mamy jednak obowiązek ocalać ludzi za pomocą jedzenia, które ma odmieniać losy jedzących.
Zatem teraz przepis najbardziej podstawowy z podstawowych: czerwony sos. Jak zostaje określony u Moravii, włoski sos pomidorowy do makaronu, pierwszego włoskiego dania, które może i powinno poprzedzać danie mięsne.

Sos pomidorowy dla czterech osób

1 puszka pomidorów pelati (400 g)
2 cebule
4 ząbki czosnku
4 łyżki oliwy
1 kieliszek białego wina
sól, pieprz, parmezan
dodatkowo: bazylia lub oregano lub tymianek lub peperoncino;

- na patelni zeszklić na oliwie pokrojoną cebulę,
- gdy będzie gotowa dorzucić czosnek, po chwili dolać wino,
- odparować, dorzucić pomidory z puszki, posolić, popieprzyć,
- podgotować, dodać wybrane zioło lub papryczkę,
- na patelnię wrzucić ugotowany ulubiony makaron,
- wymieszać, rozkładać na talerze, posypać tartym parmezanem.

Żeby to się nie udało, w powietrzu musi się unosić podobnie zgniła atmosfera jak w domu Cecylii. Ale my szukajmy przewiewnej i zdrowej ludzkiej aury, bo nic tak nie psuje dobrego jedzenia jak niedobre towarzystwo.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.