LITERATURA OD KUCHNI:
Pasztet z Geparda

Bogusław Deptuła

Giuseppe Tomasi di Lampedusa był nie tylko wybitnym pisarzem, ale także smakoszem, by nie powiedzieć: obżartuchem

Jeszcze 3 minuty czytania

Lampedusa od zawsze był autorem znanego wszystkim „Lamparta”, od niedawna jest także autorem „Geparda”. Właśnie, po niemal półwieczu, ukazał się nowy przekład jednej z najbardziej kanonicznych książek XX wieku. Ambicją tłumacza było nie tylko przywrócenie poprawnego tytułu – włoskie „Il Gattopardo” to bez wątpienia gepard – ale i oddanie wyjątkowego stylu pisarskiego Lampedusy, w ocenie wielu krytyków  utraconego w pierwszym polskim przekładzie. Nie mam najmniejszego zamiaru rozstrzygać, który z przekładów jest lepszy, brak mi do tego podstawowych wprost kompetencji. Najpewniej oba będą miały swych zwolenników, mimo wszystko.

rys. Malwina KonopackaTak więc „Geparda” przełożył Stanisław Kasprzysiak, w oparciu o zrewidowane wydanie włoskie z 2002 r., przygotowane przez Gioacchina Lanzę Tomasiego, którego Lampedusa pod koniec życia usynowił. On to również pomagał Davidowi Gilmourowi, autorowi najpełniejszej biografii pisarza, przełożonej i wydanej w tym roku u nas pod tytułem: „Ostatni Lampart. Życie Giuseppe Tomasi di Lampedusy”.

A zatem mamy podwójną okazję, by sięgnąć po „Geparda” (lub „Lamparta” – jeśli ktoś woli) i wrócić na karty jednej z mych ulubionych powieści. Jest coś najżywiej pociągającego w sposobie opowiadania i stylu tej powieściowej narracji, niespiesznej, drobiazgowej i ironicznej. Może właśnie ta nuta ironii, i zarazem pogodzenia, cechująca wszystkie poczynania powieściowego księcia o zbyt dużych stopach, Don Fabrizia Salina, sprawiają, że ten nastrój jest niepodrabialny i niedający się właściwie opisać. Don Fabrizio zdaje sobie sprawę z nieuchronności przemian i końca czasów, których sam jest najpełniejszym upostaciowaniem. Godzi się więc na ślub swego ulubionego siostrzeńca Tancrediego, którego traktuje jak swego następcę, bardziej niż własnych synów. 
Tancredi ma ożenić się z piękną Angeliką, córką zamożnego parweniusza don Calogera Sedary, o której książę sam myślał z wielką namiętnością. A że nie stronił od kobiet, tego dowiadujemy się dość prędko już na samym początku powieści. Pod jej koniec ma zaś miejsce scena, która tak mocno zapadła wszystkim w pamięć, dzięki przepysznemu filmowi Luchino Viscontiego – wspólny taniec Don Fabrizia i Angeliki na balu w pałacu Ponteleone.

Narracja w „Gepardzie” postępuje bardziej w rytm obrazów niż powieściowych zwrotów akcji. Tu ich raczej nie znajdziemy i nie szukajmy. Tu dzieje wyspy – Sycylii, przewracają niezbyt pospiesznie karty powieści. Sceny na balu zapomnieć niepodobna, jest zmysłowa i w nieunikniony sposób niespełniona. Zarazem, jak pisze Lampedusa: „…za każdym okrążeniem sali ubywał mu rok życia…”, a „wielkie stopy księcia przesuwały się z zachwycającą delikatnością i jedwabnym pantofelkom jego damy nigdy nie groziło, że zostaną choćby dotknięte; jego łapa obejmowała jej talię z energiczną stanowczością, a broda opierała się o letejską falę jej włosów; z dekoltu Angeliki unosiła się woń bouquet à la Marechale, ale głównie zapach młodej i gładkiej skóry. Księciu przypominały się słowa […] «Jej pościel musi pachnieć rajem». Słowa niestosowne, słowa prostackie; a przecież trafne. Ten Tancredi…”.

Pierwowzorem dla Geparda był pradziadek Lampedusy, Giulio Tomasi, książę Lampedusy, ale w pewnym sensie i sam autor, ostatni z rodu. Lampedusa to niewielka skalista wyspa między Sycylią a Afryką (dziś ulubione miejsce surferów). Jej tytularnym księciem był zawsze potomek rodu, który heraldycy wywodzili z czasów cesarza Tyberiusza. Zatem historyczności rodzinie niepodobna odmówić. Jednak do czasów pisarza jego ród zubożał. Niewiele mu pozostało, zaś pałac w Palermo zniszczyły bombardowania aliantów. Jego ruina była wielkim psychicznym ciosem dla pisarza. Zniszczone meble i obrazy, rozproszone archiwa rodzinne. Tylko biblioteka autora „Geparda”, jakoś cudem prawie w całości ocalała i przeniesiona została do innego, też palermitańskiego mieszkania.

Lampedusa wiele lat nosił się zamiarem napisania powieści czerpiącej z rodzinnych historii, doświadczeń i postaci. Jednak do jej realizacji długo nie był w stanie przystąpić. A równocześnie, jak pisze David Gilmour: „Literatura była niezastąpiona w jego życiu. Dostarczała mu większości idei i szczęścia, ale również łagodziła objawy depresji, do której miał coraz większe skłonności. Licy [żona pisarza – BD] mówiła, że «nigdy nie wychodzi z domu bez Szekspira w torbie, który pocieszyłby go w razie jakiegoś niemiłego zdarzenia»”. Szekspir jako lekarstwo na świat, to rzeczywiście literacka odmiana medycyny, ale może skuteczna, choć pewnie ja jestem skłonny wierzyć mocniej w zbawienne skutki łączenia literatury z kuchnią.

Czym dla pisarza było jedzenie, widać doskonale w niezwykłym wprost opisie uroczystej kolacji po przybyciu księcia Salina do letniej rezydencji Donnafugata. Musimy go przywołać, choć krótki nie jest:

Książę miał zbyt wiele doświadczenia, aby uraczyć zaproszonych sycylijskich gości z zapadłego prowincjonalnego miasteczka kolacją rozpoczynającą się od potage, a reguły wykwintnej kuchni przełamywał tym chętniej, że odpowiadało to jego własnemu gustowi. Ale wiadomości o barbarzyńskim zagranicznym zwyczaju podawania na pierwsze danie rosołu docierały do świetnych rodzin w Donnafugacie na tyle często, że jednak resztki obaw o to ożywały w nich przed każdym z takich uroczystych przyjęć. Kiedy więc trzej lokaje w zieleni, złocie i pudrze wreszcie weszli, wnosząc ogromne srebrne tace, na których sterczały góry zapiekanego makaronu, tylko cztery z dwudziestu osób powstrzymały się przed wyrażeniem swego radosnego zaskoczenia - książę i księżna, bo wiedzieli, na co się zanosi, Angelica wskutek egzaltacji i Concetta z braku apetytu. Wszyscy inni (przykro to powiedzieć, ale łącznie z Tancredem) okazali, że odczuli ulgę, czyniąc to na rozmaite sposoby, od tłumionego, ale zachwyconego pochrząkiwania notariusza, po przenikliwy okrzyk Francesca Paola. Upominające spojrzenie gospodarza, przesunięte łukiem po siedzących, przerwało zresztą od razu te nieobyczajne przejawy.

Niezależnie jednak od dobrych manier widok spiętrzonych jak wieża Babel makaronów zasłużył na to, by wywołać szmer podziwu. Przyrumieniony na złoto wierzch, bijący z niego zapach cukru i cynamonu były tylko preludium tej nieoczekiwanej rozkoszy, której widok wyłaniał się, gdy nóż przeciął skórkę. Ze środka  wydobywał się opar wielu aromatów i ukazały się kurze wątróbki, jajeczka na twardo, płaty szynki, kawałki kurczęcia i talarki trufli wtopione w gęstą, gorącą masę makaronu, któremu wywar z mięsa nadał wspaniały kolor rdzy.


To napisał ktoś, kto wyjątkowo dobrze wiedział, o czym pisze. Znać tu znawstwo i wyczucie kulinarnej materii, ale i odmienności. A była kuchnia sycylijska wyraźnie odmienna od kuchni innych włoskich regionów. Kolejni jej mieszkańcy, a było ich wielu, pozostawiali po sobie trwałe ślady, wyliczanka może zawrócić w głowie: Grecy, Fenicjanie, Kartagińczycy,  Rzymianie, Ostrogoci, Bizantyjczycy, Arabowie, Normanowie, Francuzi, Niemcy, Aragończycy i Hiszpanie. W listach do żony, pisanych w latach okupacji, ważnym elementem i to powracającym, są opisy posiłków spożywanych w wiejskim domu w Capo d’Orlando.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa,
„Gepard”
. tłum. Stanisław Kasprzysiak,
Czuły barbarzyńca, Warszawa 2009
Na Wielkanoc 1942 roku, jak skrupulatnie notuje pisarz, podano: „lasagne, homarowe paszteciki, kotlety w panierce z ziemniakami, groszek i szynkę, wyśmienity tort według przepisu Escoffiera: ciasto francuskie, krem i wiśnie kandyzowane”. A później „delikatny i smakowity befsztyk wysoki na dwa palce”, wyśmienite ciasta, kawałek świeżego tuńczyka „tak duży jak opona samochodowa”. A w trakcie upałów tak wyglądały składniki „lekkiego” obiadu: „prawdziwe fettucine” z masłem i parmezanem, ogromna ryba z różnymi sosami, pasztet z królika zrobiony „zgodnie z tradycją: purée z wątróbki, czarne trufle, pistacje i żelatyna rosołowa; […] i na końcu bezy z prawdziwymi czekoladowymi lodami”. Nie najgorzej, jak widać, było we Włoszech w czasie wojny z jedzeniem u Lampedusów.

Makaron, nieważne w jak wyszukanej czy skromnej formie, nadal pozostaje w całych Włoszech najbardziej pożądanym początkiem posiłku: pozwala najpierw zaspokoić głód, a potem już spokojnie uczestniczyć w dalszym jedzeniu. Zarazem to, co podano na przystawkę podczas kolacji w Donnafucie, mogłoby nie mieć ciągu dalszego – tak sycące zdaje się to danie. 
Autorzy wielkiej „Kulinarii Italia” z żalem stwierdzają, że autor „Geparda” nie podaje dokładnego przepisu na to danie, a co więcej – nawet jego nazwy, a jedynie dokładny opis. I w odpowiedzi przytaczają danie nazwane: sycylijski pasztet, który w oryginale nazywa się jednak: Il timballo del Gattopardo. To zapieczony w cieście francuskim makaron z licznymi dodatkami podobnymi do tych, które ukazały się gościom Don Fabrizia pod spieczoną warstwą makaronu. Ugotowany makaron miesza się z mięsem z kurczaka, surową szynką, kurzą wątróbką, jajkami na twardo, jarzynami i grzybami, serem, specjalnie sporządzonym sosem  itp., itd. Rzecz cała wydaje się tak skomplikowana i wieloczynnościowa, że nie podejmuję się jej proponować do samodzielnego wykonania, a licznej służby brak, więc trzeba szukać dalej.

Kilka składników wyróżnia sycylijską kuchnię, choć zarazem są one znane także poza regionem: tuńczyk, cytrusy (szczególnie sławne krwawe pomarańcze), morska sól, marcepany, caponata, casata. Na Sycylii widziałem najpiękniejsze w całych Włoszech i najbardziej różnorodne karczochy.

Ze stronic „Geparda” często padają uwagi dotyczące sztuki, obrazów, przedmiotów użytkowych, mebli, architektury czy choćby kolorów, niezbędnych Lampedusie do odmalowywania stanów świata, ale i duszy księcia Saliny. Jednak o jego muzycznych upodobaniach nic nie wiemy.

Wiadomo, że umie dobrze, doskonale wręcz tańczyć, ale to niewiele. Nie mamy pojęcia, jaki był stosunek arystokraty do opery, a co za tym idzie i do najsławniejszego Sycylijczyka, dumy muzycznej wyspy, Vincenzo Belliniego.
Czemu nad tym się zastanawiam? Bo przyszło mi do głowy, że podwójnie sycylijskie byłoby przywołanie Pasta Alla Norma. „Norma” (1831) to najsławniejsza z oper Belliniego, na jej cześć nazwano popularny w  Katanii, rodzinnym mieście kompozytora, makaron. Spróbujmy go przyrządzić, bo jest stosunkowo prosty, dostępny obecnie przez cały rok, a co więcej – może być nad wyraz elegancki w formie.

Pasta Alla Norma (dla czterech osób)

Składniki:

2 bakłażany

500 g przecieru pomidorowego

5 łyżek oliwy z oliwek

3 ząbki czosnku

pęczek bazylii

sól i świeżo zmielony pieprz

400 g makaronu: tagliatelle, rigatoni, penne lub maccheroni

ser ricotta lub pecorino (w sycylijskiej wersji powraca risotta salata – czyli jej odmiana: sprasowana, solona, suszona)

Przepis:

– bakłażany pokroić w plastry ok. 0,5 cm szerokości, posolić, odstawić na pół godziny, opłukać z soli, osuszyć, zrumienić na oliwie, zdjąć z patelni
– na tę samą patelnię wrzucić czosnek pokrojony w cienkie plasterki, smażyć przez chwilę, dodać pomidory i posiekaną bazylię  
– doprawić solą, pieprzem i dusić ok. 20 min
– w tym czasie ugotować wybrany rodzaj makaronu, odcedzić, zostawiając nieco wody z gotowania
– wrzucić do sosu pomidorowego, wymieszać, na wierzch położyć usmażone krążki bakłażana, posypać świeżą ricottą lub startym pecorino i listkami bazylii.


Mam nadzieję, że zarówno Don Fabrizio Salina, jak i Giuseppe Tomasi di Lampedusa uznaliby, że Pasta Alla Norma jest właściwym początkiem sycylijskiego posiłku. Zgodnym z tradycją i charakterem wyspy.

Pod koniec balowej sceny książę ma wizję swej śmierci. „Myśl o własnej śmierci rozpogodziła go tak bardzo, jak bardzo przygnębiała go myśl o śmierci innych; może było tak dlatego, że ostatecznie własna śmierć stanie się dla niego zarazem śmiercią całego świata?”.

Niepodobna rozdzielić autora i bohatera, choć to tak niezgodne z teorią literatury. Książę Salina i książę Lampedusa nie istnieją jeden bez drugiego.

Cytaty pochodzą z nowego tłumaczenia: Giuseppe Tomasi di Lampedusa, „Gepard”, tłum. Stanisław Kasprzysiak, Czuły barbarzyńca, Warszawa 2009.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.