LITERATURA OD KUCHNI:
Pan Samochodzik
i kogut w winie

Bogusław Deptuła

Tym razem wycieczka w przeszłość i to dość odległą, bo w czasy dzieciństwa. Wracam do lektury z wczesnej młodości, która choć niezbyt dobrze wytrzymuje próbę czasu, jest intrygująca

Jeszcze 3 minuty czytania

Dla Ani i Waldka

Właściwie sam dobrze nie wiem, czy o tym pamiętałem, czy kryło się to w mej podświadomości, czy zwyczajnie była to intuicja; ale gdy sięgnąłem po tom Zbigniewa Nienackiego „Pan Samochodzik i Fantomas” ( I wyd. 1973), bez trudu trafiłem na fragment poświęcony francuskiej kuchni. W rozdziale ósmym pada intrygujące pytanie: „Co jadają Tureńczycy?”. Śpieszę wyjaśnić, że Tureńczycy nie są zaginionym plemieniem, ani pomylonymi mieszkańcami Turyngii, ale mieszkańcami płożonej nad Loarą Turenii, czyli pięknego i niezwykle starożytnego francuskiego miasta Tours.

rys. Malwina KonopackaOd ubiegłego roku powieściowy cykl o „Panu Samochodziku” przestał kryć jakiekolwiek tajemnice, a to za sprawą pokaźnych rozmiarów rozprawy Piotra Łopuszańskiego „Pan Samochodzik i jego autor, o książkach Zbigniewa Nienackiego dla młodzieży” (Warszawa 2009). Możemy tu znaleźć niemalże wszystko, co dotyczy młodzieżowych powieści Nienackiego, których ilość znacznie przekroczyła moje najśmielsze nawet przypuszczenia. Nie ma co udawać, po dawno skończonej młodości nie wracałem do ich lektury, a filmowe ekranizacje, niezbyt liczne i niezbyt, jak zapewnia Łopuszański, udane – z wyjątkiem „Pana Samochodzika i templariuszy” – także nie skłaniały do ponownego spotkania z bohaterem z przeszłości. Książka Łopuszańskiego ma swoich fanów, do których ja także należę, zwolniła mnie bowiem całkowicie od obowiązku śledzenia błędów i niedokładności autora.

Jak wiadomo powieściowy Pan Samochodzik jest z wykształcenia historykiem sztuki, pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki w Departamencie Muzeów i Ochrony Zabytków, ale amatorsko zajmuje się wyjaśnianiem zagadek z pogranicza sztuki i przestępczości. Jego pasjom wydatnie sprzyja posiadanie odziedziczonego po wuju, konstruktorze Stefanie Gromille, pojazdu, który stał się pseudonimem pana Tomasza, bohatera, który nigdy nie ujawnia swojego prawdziwego nazwiska. Najpewniej zaczyna ono się na literę N, podobnie jak nazwisko samego Nienackiego, które w istocie było literackim pseudonimem Zbigniewa Tomasza Nowickiego, urodzonego w Łodzi w Nowy Rok 1929 roku.

Pisarski pseudonim był wynikiem kłopotów początkującego autora, który mimo zdeklarowanych lewicowych poglądów, miał problemy z debiutem w socjalistycznej ojczyźnie. Zanim pojawił się najsłynniejszy bohater Nienackiego, autor opublikował trzy inne powieści młodzieżowe oraz utwory dla dorosłych. Cykl Pana Samochodzika rozpoczynała „Wyspa złoczyńców” z 1964 roku, a już druga z serii, czyli „Pan samochodzik i templariusze” z 1966 roku, była w pełni udaną wersją powieściowego stylu i charakteru Nienackiego: młodzieżowej powieści z dorosłym bohaterem, o kryminalnym zawsze wątku i mniej lub bardziej dydaktycznym wydźwięku. Dorosłego Tomasza prawie zawsze otaczają jacyś młodzi współbohaterowie, pomagają, albo przynajmniej mu towarzyszą, pozwalając na lepszą identyfikację młodym czytelnikom. A trzeba przyznać, że miał Nienacki liczną literacką krajową konkurencję w osobach Szklarskiego, Niziurskiego, Ożogowskiej, Bahdaja. Jednak jego bohaterowi udało się zdobyć wyrazistość i siłę, mimo nie zawsze najwyższych literacko walorów tej prozy, która od samego początku miała również spore grono przeciwników, zarzucających autorowi schematyzm i powtarzalność.

Trudno mi nie wracać do mej pierwszej lektury „Pana Samochodzika i Fantomasa”. Najpewniej dostałem ją do czytania od mojego starszego brata Andrzeja, który był prawdziwym książkożercą. Zamiast bawić się ze mną, wciąż czytał, co dla długo pozbawionego tej umiejętności młodszaka było na dłuższą metę denerwujące. No a potem przerabiałem kolejne tomy z jego biblioteki, która stała się też moją, największe upodobanie zachowując nieodmiennie dla Niziurskiego. Szklarski nigdy mnie nie wciągnął, a Nienacki na zawsze już był tym drugim.

„Pan Samochodzik i Fantomas” był wówczas książką całkowicie fascynującą, bo zawierał, z mojej chłopackiej perspektywy, wszystko co powinien: wciągającą akcję, świetnego bohatera, no i fascynujące francuskie realia, z wielką historią opowiadaną przy okazji. Powieściowa fabuła rozgrywająca się wśród zamków nad Loarą, o których zobaczeniu nawet marzyć nie mogłem, była wspaniała. Dziś drażnią encyklopedyczno-przewodnikowe wstawki, luźno związane z akcją; dotyczące geografii, historii, architektury, historii sztuki, jawnie poprzepisywane z popularnych opracowań czy folderów. Pojawia się wręcz streszczenie książki Franka Arnau „Sztuka fałszerzy, fałszerze sztuki”, co wyjaśnione zostaje dość bezceremonialnie w taki sposób: „Ale ponieważ zdaję sobie sprawę, że nie każdy z Was znajdzie możliwość sięgnięcia po tę książkę, opowiem Wam o tym, co w niej wyczytałem, a także dorzucę co nieco z własnego doświadczenia”. Jednak wtedy „Pan Samochodzik i Fantomas” zdawał się być przepełniony niezwykłą wręcz erudycją autora, który imponował, a na dodatek tak udatnie dopisał się do filmowego, francuskiego cyklu o Fantomasie, z Luise'em de Funese'em i Jeanem Marais. Pan Samochodzik nie wygrał co prawda z Fantomasem, ale rozwiązał zagadkę jego złodziejskich sukcesów. Wygrać nie mógł, nie miał helikoptera, ale gdyby miał…

Pan Tomasz Samochodzik zjawił się nad Loarą wezwany przez Karen Petersen, znaną z poprzedniego tomu o templariuszach duńską poszukiwaczkę skarbów, by pomógł pokonać nieuchwytnego, bezczelnego i bezwzględnego Fantomasa, okradającego prywatne i państwowe kolekcje malarstwa z najcenniejszych obrazów. Jego łupem padły już dzieła Memlinga, Caravaggia, Watteau. Teraz zagrożone są obrazy Renoire’a, Cezanne’a, van Gogha. Wizytując dolinę Loary, poznajemy jej skomplikowaną historię i wielkie bogactwo sztuki tego zakątka Francji. Dowiadujemy się dużo, ale jak to zwykle bywa, jeszcze więcej pozostaje poza zainteresowaniem autora; to nieuniknione, bo powieść i tak liczy grubo ponad trzysta stron. Odwiedzamy więc wspólnie Angers, Amboise, Blois, Chambord, Orlean, Tours; a główna akcja rozgrywa się w słynnym zamku Chenonceaux, w powieści zwanym omownie Zamkiem Sześciu Dam. Położony na rzece zamek jest zarazem mostem. Pozostaje do dziś w prywatnych rękach, tak jak to zostało opisane w powieści.

Pierwszym przewodnikiem po „wielkim ogrodzie Francji”, jak nazywana jest dolina Loary, staje się dla Pana Samochodzika prywatny detektyw, niejaki Gaspard Pigeon, który w dalszym ciągu narracji okaże się jednym z wielu fałszywych wcieleń Fantomasa. Tym zabawniej więc, że pierwsze kontakty i wiadomości przekaże mu jego wróg. Opisze on bogactwo i żyzność tych ziem w następujący sposób: „Ziemia podzielona jest na malutkie działki, na których rolnicy osiągają astronomiczne wprost zbiory warzyw i owoców. W okolicach Blois rosną najwspanialsze szparagi. W Turenii – arbuzy, pomidory i kapusta o niezwykłym smaku. W Andegawenii – brzoskwinie i czereśnie. Powinien pan obejrzeć wspaniałe ogrody różane w pobliżu Angers i Orleanu. I łańcuch wzgórz i pagórków, ciągnących się od Blois, gdzie jest bardzo wiele winnic.”

Wiele powiedziane i nic nie powiedziane, bo choć dalej jest jeszcze mowa o winach, winnicach i ich różnorodności, wciąż bardzo mało znanej nad Wisłą, to zarazem, jak przystało na prawdziwie socjalistycznego bohatera, po obfitych wywodach Pigeona, Pan Samochodzik stwierdza: „Alkoholu nie używam”. Gdyby tylko jeszcze wiedział ile traci… To wszystko zostaje powiedziane w drodze do Zamku Sześciu Dam. Potem już na miejscu, tym razem prawdziwy Pigeon zaprasza naszego detektywa na prawdziwy obiad w tureńskim stylu. Może nie brzmi jakoś olśniewająco to menu, ale mogło być odzwierciedleniem dewizowych kłopotów prawdziwego Nienackiego na prawdziwej wycieczce we Francji. Wtedy chyba jeszcze nie był jednym z dziesięciu najbogatszych ludzi w Polsce, jak to miało miejsce w roku 1990.

„(…) Tours to stolica Turenii, drogi panie. Z tych stron wywodzi się kilku wielkich ludzi: Descartes, Balzac i Rabelais, to powinno panu wystarczyć. Szczególnie ten ostatni uosabia wszystkie cechy tej wspaniałej krainy. Co zamówiłem na obiad? Wieprzowinę po tureńsku i zieloną kapustę smażoną na maśle. A na deser słynne ciasto tureńskie i trochę owoców. Śliwki suszone, specjalność Tours. Albowiem cudzoziemcze ważne jest  g d z i e  się co je. I tak, jeśli pan kiedyś pojedzie do Vouvray, proszę skosztować kiełbasy z piersi kurzej. Jeśli ma pan ochotę na dobrą rybę, to należy tam zamówić szczupaka w maśle, węgorza w sosie pikantnym przyrządzonym na winie lub faszerowanego leszcza. Ach, jakże smakowita jest dziczyzna z Sologne albo tamtejsze kotlety w śmietanie. A w Chinon, proszę pana, należy spróbować kurczaka w winie. Czy jadł pan już szparagi z Vineuil? A sery drogi panie! Wspaniały jest niebieski ser z Olivet albo śmietankowy ser andegaweński. Do Saumur musi się pan wybrać na tamtejsze torciki pigwowe. Ach cóż za delicje!” Przyznajcie sami, brzmi to całkiem zachęcająco.

I choć Pan Samochodzik jest gościem właściciela Zamku Sześciu Dam, barona de Saint-Gatien i zjada tam co najmniej kilka posiłków: śniadań, obiadów i kolacji, nigdy nie pada już żadna nazwa dania. Owszem rozmawia się, ale nie o kuchni, nie o zjadanych potrawach. Raz tylko Pigeon sięgnął po kotlet, ale nie wiadomo jaki, nic doprawdy o tym osieroconym kotlecie nie zostaje powiedziane. „Pigeon sięgnął po kotlet”. I tyle. Kotlet pozostaje bezimienny. Jest jeszcze wzmianka o tym, że ludzie w średniowieczu jedli dużo dziczyzny i mało jarzyn, ale to też nie jest zbytnio pożywne dla literackiej kuchni stwierdzenie.

Gdy byłem przed laty drugi raz w dolinie Loary, nieledwie większe wrażenie od zabytków architektury zrobił na mnie niewiarygodny ogród warzywno-kwiatowy w Villandry. Stworzony według swoistej ogrodniczej archeologii, zadziwiał bogactwem i urodą. Do dziś pamiętam ozdobne i rozbuchane liście specjalnie tam wyhodowanej odmiany czerwonych buraków czy może lepiej powiedzieć botwiny. Tam też nabyłem ładnie wydany tom kuchennych przepisów rodem z nadloarskich zamków i pałaców. Chciałem do niego sięgnąć, ale najwyraźniej przepadł w zawierusze. Szkoda, w tej chwili byłby najbardziej przydatny, by wyszukać coś odpowiedniego. Pamiętam duże skomplikowanie przepisów, ale i ich różnorodność. Znajdowały się w nich arystokratyczne krzyżówki, zaskakujące – bo na przykład rodem z Ameryki Południowej – przepisy.

Kogut w winie nie jest tylko i wyłącznie specjalnością z doliny Loary, wręcz przeciwnie – jest daniem, które można znaleźć niemal w całej Francji; ale jeśli zastosujemy do niego czerwone wino znad Loary, na pewno będzie potrawą z tego właśnie regionu. Do jego przygotowania najlepsze jest wino z Chinon, tego samego, z którego pochodził ojciec Gargantui i Pantagruela, czyli Franciszek Rabelais, łakomczuch i pijus nad pijusami.

Kogut w winie

1 kogut, najlepiej z wolnego chowu
1 butelka czerwonego wina
kilka gałązek świeżego tymianku
kilka liści laurowych

Zagotować wino przez chwilę z tymiankiem i liśćmi laurowymi, nieco przestudzić i zalać pokrojonego na ćwiartki koguta. Odstawić do  lodówki na 12 godzin.

15 dag wędzonego boczku pokrojonego w kostkę
10 dag pokrojonych pieczarek
2 cebule pokrojone w kostkę
2 łyżki masła
2-4 ząbki czosnku
sól, pieprz

Usmażyć boczek na patelni, skwarki zdjąć, dodać masło, rozgrzać, posolić, popieprzyć i zrumienić osuszonego koguta, zdjąć z patelni, przełożyć do żaroodpornego naczynia razem ze skwarkami, na tej samej patelni zeszklić cebulę, dorzucić pieczarki, zgnieciony czosnek, wszystko podsmażyć, składniki przełożyć do żaroodpornego naczynia, zalać pozostałą winną marynatą, wstawić do pieca rozgrzanego do 150°C, przykryć. Piec ok. godziny.

20 cebulek perłowych
1 łyżka masła
1 łyżka cukru
1 łyżka wody

Na patelni rozgrzać masło, wrzucić cebulki, zrumienić, dodać cukier, potem wodę, poddusić. Dodać do piekącego się w piekarniku koguta. Piec kolejne pół godziny. Sos powinien być dość gęsty, jeśli potrzeba dodatkowo zredukować go, można też dodać nieco masła.

Podawać w naczyniu, w którym się piekł, posypanego natką pietruszki, najlepiej w towarzystwie tego samego rodzaju wina, w którym był macerowany i świeżego chleba lub ziemniaków z wody.

Jeżeli Nienacki miał być młodzieńczym wstępem w krainę sztuki, w tym i kulinarnej, najgorzej wcale nie jest. Było u niego kilka błędów różnej natury, wszystkie je wylicza starannie Piotr Łopuszański – skądinąd najwyraźniej wielki miłośnik Samochodzikowej prozy Nienackiego.

Do roku 1990 Nienacki osiągnął obłąkany wprost nakład swoich młodzieżowych powieści: 3 736 159. Jeżeli poważne miejsce zajmowałyby w nich sprawy natury kulinarnej, być może żylibyśmy już w zupełnie innym jedzeniowo kraju.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.