LITERATURA OD KUCHNI: Niewinna czarodziejka Holly

Bogusław Deptuła

Nie ma co próbować zup żółwiowych w łupinach awokado. Bohaterka „Śniadania u Tiffaniego” była mistrzynią uwodzenia, nie gotowania, i niech już tak pozostanie

Jeszcze 3 minuty czytania

To bez wątpienia najsławniejsze śniadanie w literaturze, problem tylko w tym, ze na stronach powieści go nie ma. Zjawia się i owszem w filmowej adaptacji, ale ta znacznie różni się od oryginału – to właściwie śniadaniowa antyteza.

rys. Malwina KonopackaChodzi oczywiście o „Śniadanie u Tiffany’ego” Trumana Capote. Powieściowa bohaterka, sławna Holly Golightly zagrana w filmie przez Audrey Hepburn, mówi: „Chcę dalej być sobą, kiedy się obudzę pewnego pięknego poranka i pójdę na śniadanie do Tiffany’ego.” Nieco dalej Holly opowiada o leczeniu „trzęsionki”: „Próbowałam też aspiryny. Rusty (dzieciowaty milioner, z którym Holly się prowadza – przyp. BoDe) uważa, że powinnam palić marihuanę i paliłam ją przez jakiś czas, ale tylko chichoczę od tego. Przekonałam się, że najlepiej mi robi, gdy wsiadam w taksówkę i pojadę do Tiffany’ego. To od razu działa na mnie kojąco, ten spokój, ta wytworność. Tam nie może się stać człowiekowi nic bardzo złego, między tymi uprzejmymi, ładnie ubranymi ludźmi, w tym ślicznym zapachu srebra i krokodylowych portfeli.”

Realizatorzy filmu wyciągnęli ostateczne konsekwencje z tych zapewnień Holly. Pierwsza scena, która zaczyna się jeszcze przed początkowymi napisami, pokazuje sławną żółtą nowojorską taksówkę zatrzymującą się o świcie przed sławną witryną na sławnej Piątej Alei numer 727. Wysiada z niej Holly z papierową torebką, z której wydobywa kubeczek kawy i skręcony paluch, chyba z rodzynkami i zaczyna go melancholijnie zajadać, podziwiając witrynę jubilersko-luksusowej legendy. Na niewiele ją jeszcze stać, ale wizytówki zawsze tu zamawia. Leczenie Tiffanym powraca jeszcze pod koniec historii. I jest elementem ważnym.

W książce nijak jednak nie ujawnia się śniadanie, jego wersja filmowa jest także nader skromna. Najsławniejsze literackie śniadanie na stronach powieści właściwie nie ma miejsca, i może to jest najbardziej urocze. I świetnie pasuje do przewrotnego, inteligentnego i póki co cholernie zdolnego młodego Capote’a.

Film Blake’a Edwardsa, bardzo udany, istotnie różni się od powieści. Literacka wersja jest nieco śmielsza, pozbawiona happy endu, ale zarazem jakby może nieco bardziej romantyczna. Narrator jest zwyczajnie początkującym pisarzem jeszcze przed debiutem. W filmie ma już wydaną książkę i jest zarazem utrzymankiem pewnej zamożnej dekoratorki wnętrz. To zbliża trajektorie losów pary, bo w ich życiowym statusie pojawia się istotne podobieństwo. W końcowych scenach pisarz wyznaje uczucie Holly i szczęśliwy hollywoodzki koniec jest wprost nieunikniony.

Capote chciał, by Holly zagrała Marlyn Monroe, którą dobrze znał. Wybrano jednak Audrey Hepburn. Ta obsadowa decyzja w znaczący sposób zaważyła na odbiorze filmu. Monroe swoją nieposkromioną seksualnością zdecydowanie przesunęłaby jego wymowę. Hepburn pozostaje sfinksowato niedostępna i nieodgadniona, czy może – jak pisał na łamach dwutygodnik.com Bartosz Żurawiecki – kocio nieprzewidywalna. Wszak nie bez powodu tak istotną rolę odgrywa bezimienny rudy kot, figura niezależności samej Holly.

O tym ważnym epizodzie wspomina także biograf Capote’a Gerald Clarke: „Później postanowił, że Marilyn zagra rolę Holly Golightly w filmowej wersji «Śniadania u Tiffany’ego». Jednak Hollywood miało inne plany i do tej roli wybrało Audrey Hepburn. «Marilyn byłaby absolutnie zachwycająca» – twierdził z uporem. «W dodatku do tego stopnia chciała to zagrać, że przygotowała dwie sceny i odegrała je przede mną. Była fantastycznie dobra, ale wytwórnia Paramount sprzeciwiała mi się na wszelkie możliwe sposoby i obsadziła Audrey. Audrey to moja stara przyjaciółka, ktoś, kogo bardzo lubię, ale po prostu była niewłaściwą osobą do tej roli». Co ciekawe, choć rola Holly pod względem scenariuszowym rozpisana była w zasadzie z myślą o Marylin, to ze względów wizerunkowych Lee Strasberg odradzał Monroe wcielenie się w nią. Na wieść o tym, że w filmie ostatecznie zagra Audrey, Capote powiedział: «Paramount wyrolował mnie pod każdym względem i obsadził Hepburn».”

Śniadanie prasowe

dwutygodnik.com i magazyn „WAW” zapraszają na spotkanie:  
ŚNIADANIE PRASOWE: Kup sobie recenzję! sobota | 10 grudnia | godz. 11.00 | Chłodna 25

Jak mają się do siebie język krytyki i język promocji? Czy promocja szkodzi kulturze? Czym różni się tekst promocyjny od rzetelnej recenzji? Jaki wpływ na artykuły prasowe mają piarowcy? Czy dziennikarz powinien relacjonować wydarzenie kulturalne w innym mieście, jeśli jedzie tam na koszt sponsora? Czy patronat medialny nad przedsięwzięciem kulturalnym jest formą korupcji?
Dyskusja z udziałem dziennikarzy oraz przedstawicieli instytucji kulturalnych.

Od godz. 11.00 gotuje Bogusław DEPTUŁA, autor cyklu „Literatura od kuchni”.

O 12.00 zaczynamy dyskusję, w której udział wezmą:
Dorota JARECKA | krytyk sztuki „Gazety Wyborczej”, Kamil DĄBROWA | dyrektor Programu Pierwszego Polskiego Radia, Katarzyna SZUSTOW | szefowa Działu Komunikacji i Rozwoju Teatru Dramatycznego w Warszawie, Marcel ANDINO VELEZ | wicedyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Dyskusję poprowadzą: Tomasz CYZ, redaktor naczelny dwutygodnik.com i Mike URBANIAK, redaktor naczelny „WAW”

Organizatorzy: Narodowy Instytut Audiowizualny | dwutygodnik.com; Nowy Teatr w Warszawie | Magazyn „WAW” | magazynwaw.com; Klubokawiarnia Chłodna 25

O ile o samym śniadaniu nic w książce nie ma, to jednak w kilku miejscach jest mowa o jedzeniu. Po pierwsze Holly spotyka się z szemranym prawnikiem, O’Shaughnessym w restauracji o jednoznacznej nazwie: „zawsze chce się spotykać w «Raju befsztyków»; to dlatego, że jest tłusty i może zjeść dziesięć befsztyków z dwiema salaterkami pikli i jeszcze wielkiego cytrynowego merynga.” (Tu bez wątpienia chodzi o meringue czyli zwyczajnie cytrynową bezę!) W chudej jak szczapa Holly Golightly taki widok, czy raczej widowisko jedzeniowe, musiało wywoływać obrzydzenie. Na hałaśliwych imprezach w mieszkaniu Holly owszem sporo się pijało, ale raczej nie podjadało.

Jedzenie zjawia się ponownie w bardzo specyficznej formie, gdy niepokornej młodej osobie przychodzi do głowy, że jedynym ratunkiem w jej niepewnej życiowej sytuacji, po bezpowrotnym zniknięciu z jej życia dzieciowatego milionera Rusty’ego Trawlera, będzie małżeństwo z brazylijskim przystojniakiem, dyplomatą José Ybarrą-Jaegar, bywalcem jej przyjęć.

„Spędzała całe popołudnia jako «hausfrau», taplając się w tej łaźni parowej, jaką była jej miniaturowa kuchenka.
–  José mówi, że daję lepiej jeść niż w «Colony». Naprawdę, kto by pomyślał, że mam taki wielki wrodzony talent? Jeszcze miesiąc temu nie umiałam zrobić jajecznicy.

I nadal nie umiała, jeśli o to idzie. Proste dania, befsztyk, właściwie przyrządzona sałatka, przekraczały jej możliwości. Zamiast tego podawała Josému i od czasu do czasu mnie zupy outré (z podlanych koniakiem czarnych żółwi w łupinach avocado), nerońskie smakołyki (pieczony bażant nadziewany owocami granatu i persymonem) oraz inne wątpliwe innowacje (kura i ryż z szafranem w czekoladowym sosie – „klasyczna potrawa Indii Wschodnich, mój drogi”). Wojenne racjonowanie cukru i śmietanki ograniczało jej wyobraźnię, jeżeli idzie o desery – niemniej jednak zdołała raz przyrządzić coś, co się nazywało «tapioka tytoniowa»; lepiej tego nie opisywać.”

W rozmowie z Paulem Holly wyznaje: „No, bo nie można podrywać faceta, wyciągać od niego forsy i przynajmniej nie  s t a r a ć  się wierzyć, że go się kocha. Ja tak nigdy nie postępowałam”. Rozbrajające wyznanie niewinnej czarodziejki.

Nie ma co próbować robić owych zup żółwiowych w łupinach avocado. Holly była mistrzynią uwodzenia, nie gotowania, i niech już tak pozostanie. Może lepiej zająć się udoskonaleniem „tiffanicznego” śniadania, które – choć nieistniejące – może być fascynujące.

Dla mnie synonimem śniadania pozostają nieodmiennie jajka, najlepiej na miękko. Nic już tego przeświadczenia nie zmieni. Słabo widzę jednak jedzenie jajek na miękko pod witryną sławnego Tiffany’ego. Raczej trzeba skupić się na wątku z pieczywem. To, co je Holly w filmie, przypomina wypiek francuski. Lepszą śniadaniową wersją dla miłośniczki luksusowych witryn o poranku – zamiast suchego skrętka, który wchłania w filmie – byłyby jednak bajgle.

Bajgle przybyły do Ameryki ze Wschodniej Europy, i dobrze się tam zaaklimatyzowały. A bajgle zjada się z pastami. Bazą jest zazwyczaj śmietankowy biały serek, do którego dodaje się wędzone ryby, łososia, makrelę, szprotki, a może nawet i śledzia. Na tej bazie – którą wzbogaciłbym jeszcze pewną ilością majonezu i odrobiną czosnku – można komponować pasty o bardzo bogatej gamie kolorów i smaków. Mistrzami past są Austriacy i Niemcy. Ważny jest każdy detal, jakość pieczywa i poszczególnych składników past – tu naprawdę trudno oszukiwać.

Baza do past:

– serek naturalny 250 g
– 2-3 łyżki majonezu
– mały ząbek czosnku
– sól, pieprz

Dodatki:

– wędzona makrela
–sardynki w puszce
– zioła: pietruszka, bazylia, estragon, kolendra, koperek albo jakie będą
– ser pleśniowy typu roquefort
– drobno posiekana szynka gotowana
– koncentrat pomidorowy
– kurkuma i curry, albo inne lubiane przyprawy
– filety anchois

Do serowej bazy można dodawać poszczególne składniki I mieszać je dokładnie. Ważne, by pasty miały jednolitą konsystencję, niezbyt płynną, ale jednak smarowną. Dla lepszego wyglądu przydają się świeże dodatki – warzywa, zioła czy kiełki, albo ryby, sery czy zioła. Zabawa może nie mieć końca.

Truman Capote był dzieckiem sukcesu w pełnym amerykańskim stylu. Stał się potem sam tego sukcesu ofiarą. Czytając, albo oglądając, „Śniadanie u Tiffany’ego”, można odnieść wrażenie, że jest coś w tej opowieści ponadczasowego. Capote opowiedział o zjawisku subtelnie perwersyjnym, zmysłowym i świętym jak odwieczna seksualność – Holly Golightly. Na zawsze ma ona prześliczną twarz Audrey Hepburn. Ciekawe co by było, gdyby to była jednak twarz MM?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.