Dla mojego pokolenia trzydziestoletnich feministek Woolf była jedną z najważniejszych nauczycielek. Pisała, między innymi, o postaci androgyne („Orlando”) przekraczającej nudny dualizm płciowy. Dzieliła się strumieniem świadomości („Fale”). W końcu dała nam „Własny pokój”, czyli możliwość bycia niezależną artystką bez winy i wstydu.
Ostatnia pozycja ukazała się w 1997 roku, a tłumaczenie i rozbudowane przypisy autorstwa Agnieszki Graff rekompensowały nam brak dostępu do informacji o Woolf. Przypominam, że była to epoka przedinternetowa, a gdy któraś z nas nie miała możliwości obłowienia się za granicą w dziale „gender”, pozostawało jej wyławianie pojedynczych tekstów z polskich periodyków literackich.
Obserwator dusi się od obserwacji
W napisanym pod koniec lat trzydziestych „Własnym pokoju”, dostrzegałyśmy własne losy: dziewczyn i kobiet desperacko walczących o równe i poważne traktowanie. Pisarka była jak matka dająca córeczce złote rady: „kiedy więc każę Wam zarabiać pieniądze i zdobyć własny pokój, w istocie proszę Was o to, byście żyły świadome rzeczywistości, a więc wiodły żywot fascynujący, niezależnie od tego, czy uda wam się przekazać innym jego treść”.
Dlatego nawet dziś każda informacja o polskim tłumaczeniu niepublikowanej dotąd książki Virginii jest jak święto. Ostatnio mogliśmy poznać jej ostatnią powieść „Między aktami” i „Niebieską zasłonę”, jedyną książkę dla dzieci w jej dorobku. W planach jest tłumaczenie jeszcze jednej powieści, „Night and Day”. A teraz mam w rękach „Pokój Jakuba”.
Woolf pisała w dziennikach o procesie wymyślania postaci i fabuł do swoich powieści. I tak, historia o Jakubie Flandersie, młodym mężczyźnie, który zginął podczas I wojny (pierwowzorem bohatera był zmarły na tyfus brat autorki), powstała w czasie patrzenia w ogień w Hogarth House. O tym też możemy przeczytać w jej dziennikach.
Utkana jest z pojedynczych głosów, wspomnień i małych impresji. Przypomina kolekcję zdjęć, film czy zbiór obrazów podejrzanych przez narratorkę gdzieś w pociągu, akademiku czy na plaży. Nie wiemy, co myślał główny bohater, ale obserwujemy jego i całe otoczenie przez uchylone drzwi (nie polecam podglądania przez dziurkę od klucza, nic nie widać). Narratorka zaczyna jakąś myśl, aby przeprowadzić ją do połowy lub zupełnie porzucić, bo, jak pisze, „obserwator aż dusi się od obserwacji”.
Virginia Woolf, „Pokój Jakuba”.
Przeł. Magda Heydel, Wydawnictwo
Literackie, Kraków, 314 stron,
w księgarniach od 20 maja 2009Ciche skrzypienie łóżka
Autorka nie jest pewna, jak zinterpretować to, co obserwuje. I czasem nie kończy zdań, nie dopowiada, tylko mruczy coś pod nosem. Za te typowe dla siebie rozwiązania formalne była wielokrotnie krytykowana. Bo jakże to tak: zamiast prowadzić fabułę zdecydowanie niczym czołg, zapętlą ją, coś sobie przypomina, dodaje, pokazuje głównego bohatera w zupełnie innych okolicznościach. Takie rozmycie struktury porównywane było do swoistego substytutu poezji i drażniło co bardziej konserwatywnych czytelników.
Jednak w „Pokoju Jakuba” dajemy się od pierwszej strony poprowadzić za rączki i razem z autorką filować w oczekiwaniu na Historię. Początkowo wydaje nam się, że będzie ona dotyczyła matki Jakuba, Betty Flanders, wdowy z trójką dzieci. Po jakimś czasie zaczynamy interesować się jej najstarszym synem, który wyjeżdża na studia, spędza wakacje u przyjaciół i tam poznaje Klarę Durrant. Zbliża się wojna, młodzi co chwila zmieniają obiekty swoich westchnień, to jeszcze czas bilecików na bale. Dziewczyny zaznaczają w nich, z kim będą tańczyć, zwykle inicjałami, tajemniczo, ale i tak czujne matki wiedzą, kto kryje się za misternie wykaligrafowanymi literami.
Pojawia się Florinda, pewna siebie, uwodząca, jednak nawet to nie jest w stanie podgrzać atmosfery książki. Jest też Sandra, mężatka poznana na wyprawie życia, w Grecji. Ale w opowieści nie ma miejsca na rozdzierające awantury i wyrzuty. Wszystko odbywa się cicho, nawet skrzypienie drewnianego łóżka, na którym kocha się Jakub, jest niemal niesłyszalne, zlewa się ze szmerami starego domu.
Myślał, że wróci?
A jednak niezauważalne przemykanie za plecami bohaterów dostarcza bardzo silnych wrażeń. Jesteśmy coraz bardziej spięci, czekamy przyczajeni na to, co może się zdarzyć.
Początkowo życie Jakuba jest zbudowane z detali, pojedynczych zdań informujących o jego fascynacjach (kultura antyczna, Grecja), sposobie bycia („dystyngowany”) i znajomościach. Fabuła staje coraz lżejsza, coraz mniej konkretna, a finał książki pozostaje ledwo naszkicowany, łatwy do przegapienia, kiedy zmęczone oczy doczytują ją do końca. „Synowie walczą za ojczyznę”, „wszystko zostawił dokładnie tak, jak było – czego on się spodziewał? Myślał, że wróci?”. I nagle zaczynamy rozumieć, że nie poznamy nigdy ciągu dalszego. Nie będzie kolejnego odcinka, w którym ślubny kobierzec, dziatwa, ogródek, praca zawodowa, jakieś tam życie w Londynie czy na angielskich wzgórzach. Podglądanie Jakuba się skończyło. Będzie nic, bo przyszła wojna. I czy on naprawdę myślał, że wróci?!
Scena, w której przyjaciel Bonamy i matka próbują uporządkować rzeczy Jakuba, to podsumowanie całej książki. Bohater jest nieobecny, mimo że wciąż nasyca sobą każdy przedmiot. A „powietrze w pustym pokoju jest ospałe, tyle że wydmie zasłonę, poruszy kwiatkiem w dzbanku”.
Pacyfizm Bloomsbury
Nie powinniśmy wpaść w pułapkę banalnego odebrania tej książki. Oto nakreślone losy młodego chłopaka, przed którym stało życie otworem, aż tu nagle krach i wojna. Jej temat jest mocno związany z pacyfizmem grupy Bloomsbury, do której należała Woolf przed I wojną. Potem rozrastający się faszyzm podkopał pacyfizm jej członków, którzy nie mogli być dłużej „neutralni” wobec przemocy.
Sylwetka Jakuba służy pisarce jako pretekst do pokazania niemożności zrozumienia i poznania drugiego człowieka, przy jednoczesnym nagromadzeniu szczegółów z jego życia. Kobiety, które spotkał na swojej drodze, dzielą się z nami wspomnieniami i wrażeniami z obcowania z nim, ale ich impresje są niedokładne, poszatkowane. Zostają brutalnie urwane pytaniem matki Jakuba, która przyjechała po śmierci swojego syna uporządkować jego rzeczy. Wzięła do ręki buty i spytała, co ma z nimi zrobić.
My też czujemy zagubienie: co mamy zrobić z informacjami, które zostały nam przekazane w książce? Przecież wszystkie one stają się nieważne w obliczu bezsensownej śmierci głównego bohatera. Oszukali nas, myślimy sobie, wszystko to było niepotrzebne. A jednak po coś daliśmy się oszukiwać, czarować lirycznymi frazami Woolf. Znowu jej uwierzyliśmy.
Wirginia rządzi. Znów nas uwodzi i robi to w naprawdę dobrym stylu.
Jakub od Virginii
Nigdy nie pozbędę się podziwu dla Virginii Woolf. Takiego na granicy nastolatkowej egzaltacji, z wycinaniem zdjęć i wklejaniem do zeszytu. W „Pokoju Jakuba” pisarka znów nas uwodzi
Jeszcze 2 minuty czytania