Wskrzeszony król rzeźby

Anna Ready

Henry Moore, zapamiętany jako popularny twórca monumentalnych rzeźb, ma w tym roku szansę odzyskać swoje awangardowe oblicze dzięki retrospektywnej wystawie w Tate Britain

Jeszcze 2 minuty czytania

„Henry Moore” - wystawa retrospektywna Londyn, Tate Britain, 24 lutego – 8 sierpnia 2010.

Kiedy prawie ćwierć wieku temu umierał Henry Moore, świat żegnał jednego z najbardziej wpływowych rzeźbiarzy XX wieku, którego komerycyjny sukces stawał się dla wielu, zwłaszcza młodych, trudny do zniesienia. Tymczasem Henry Moore (1898-1986) był dzieckiem brytyjskiej awangardy lat dwudziestych, głosem pokolenia cierpiących w czasie II wojny, a później wielkim ojcem nowego porządku. Ojcem, dodajmy, długo żyjącym, którego powojenna kariera rozrastała się przez cztery dekady, przysłaniając swym rozmachem inicjatywę młodych.

Henry Moore „Matka i dziecko”, 1924-5,
Manchester City Galleries, za zgodą Henry Moore Foundation
W ciągu ponad 60 lat twórczej aktywności wykonał ok. 11 tysięcy prac. Najbardziej znane to  niestety  głównie grupowe rzeźby wykonane na świetnie płatne zamówienia: masywne, pomnikowe, pozbawione emocji postacie, które w latach osiemdziesiątych, u kresu jego życia, wypełniły parki, skwery czy biurowe place na całym świecie.

Ofiara sukcesu
Długoletnia kariera Moore’a to też niezwykła historia społecznego awansu. Jako siódmy z ośmiorga dzieci biednych górników z północnej Anglii nie miał, wydawałoby się, niemal żadnych szans, by zostać artystą. Tymczasem dzięki ciężkiej pracy, talentowi i rzecz jasna stypendiom, a później uporowi (rodzice byli przeciwni jego decyzji studiowania rzeźby), ukończył Leeds School of Art a potem londyński Royal College of Art, gdzie po studiach zaczął wykładać. Moore eksperymentował, zachwycał się prymitywną sztuką, odrzucał stare (wiktoriańskie) wzorce i poszukiwał własnej drogi, tworząc rzeźby, które doprowadzały kompozycję i formę do granic,  a odbiorców  wprawiły w zakłopotanie. Tak było przez pierwsze dwadzieścia lat. Po wojnie Moore jako sławny i coraz bardziej majętny artysta skupił się na szlifowaniu ulubionych form, powielając je często kosztem oryginalności. Pod koniec życia, kiedy był rozpoznawalną na całym świecie ikoną brytyjskiej rzeźby, rodzima scena artystyczna, a zwłaszcza młodzi twórcy, zaczęli czuć ciężar jego obecności. Twórcy z lat 70. i 80. nazywali go wręcz „nielubianym wujem”, zarzucając mu skłonności do kompromitowania innych. Moore musiał czuć otaczający go prestiż i niechęć, stając się ofiarą własnego sukcesu.

Henry Moore „Leżąca postać”, 1938, Tate,
za zgodą Henry Moore Foundation
Wystawa retrospektywna w Tate Britain próbuje obalić ten niefortunny wizerunek artysty. Kuratorzy postanowili przypomnieć początek kariery Moore’a, jego artystyczne poszukiwania i inspiracje, świadomie unikając pokazywania rzeźb z ostatnich dwóch dekad twórczości. Wyselekcjonowanych na tą największą wystawę w Wielkiej Brytanii 150 prac ma pokazać zapomnianą, znacznie ciemniejszą i bardziej skomplikowaną naturę twórczości rzeźbiarza. Tyle w założeniach. Czy właśnie taki jest wyłaniający się z retrospektywy, wskrzeszony po ćwierćwieczu Henry Moore?

Nowator
Nowatorstwo Moore’a najlepiej oddają dwie pierwsze sale wystawy, pokazujące prace z lat dwudziestych i trzydziestych. Jeszcze jako student Moore często zaszywał się w przepastnych zbiorach londyńskiego Victoria and Albert Museum, studiując maski starożytnych ludów Ameryki Południowej. Zainspirowany z jednej strony ich siłą ekspresji, a z drugiej - nieodgadnioną tajemnicą rytuału, stworzył przejmujące kamienne popiersia postaci o spojrzeniach, w których czai się niemoc, pustka, oderwanie od świata. Podobnie absorbujące są jego pierwsze rzeźby kobiece zatytułowane „Reclining figure” („Postać leżąca”) . Wykręcone, zdeformowane (Moore uwielbiał uwypuklać kobiecie biodra, bawić się elastycznością brzucha, upraszczać sylwetkę do wybranych części ciała) świdrują oczami otaczającą je przestrzeń. Kuratorzy zadbali, by kamienne, czasami sprawiające wrażenie głuchych, niemych, zredukowanych do roli przedmiotów rzeźby ludzi, wybijały się odpowiednio, kontrastując z żywymi kolorami wystawienniczych ścian.

Henry Moore „Postać”, 1933-34,  dzięki
uprzejmości Osborne Samuel Fine Art,
fot.  Sotheby's
Choć od ich powstania minęło już niemalże stulecie, rzeźby Moore’a z początków jego kariery wciąż potrafią zachwycić awangardowym, świeżym ujęciem. Są nieprawdopodobnie wyraziste, brutalnie zdeformowane (kobiece kształty przyjmują coraz bardziej męskie, masywne kształty, tak jak postacie Picassa z różowego okresu) i jednocześnie pieczołowicie wypolerowane, jakby były drogocennym obiektem. Czai się w nich napięcie, którego źródło wynika z konfliktu między tym, co ludzkie, a tym co martwe. Te dwa światy: człowieka i przedmiotu, walczyć będą ze sobą również w serii poświęconej macierzyństwu, która powstała w latach trzydziestych. Seria zajmuje jedną z najbardziej przejmujących sal wystawy. Grupa rzeźb prezentuje matkę karmiącą dziecko, a raczej dziecko karmiące się matką. Moore wydobywa dramatyczne złączenie niemowlęcia z rodzicielką, w którym głowa nowo narodzonego staje się jednocześnie piersią karmiącej. Są dwoma indywidualnymi bytami, które łączy asymetryczna relacja, co zresztą podkreśla wykrzywiona, patrząca w inną stronę głowa matki. Temat macierzyństwa był jedną z obsesji twórczości Moore’a (sam artysta miał okazję doświadczyć tego, co znaczy związek matki i dziecka dopiero po 14 latach małżeństwa, kiedy jego żona Irina urodziła ich pierwszą i jedyną córkę). Jego późniejsze prace dotyczące tego motywu nie będą miały już takiego dramatyzmu, na przykład zatytułowana „Rocking Chair” – „Fotel bujany”, przedstawią matkę w postaci krzesła kołyszącego dziecko.

Wskrzeszony?
Organizatorzy wystawy osobną salę poświęcili związkom Moore’a z europejskim kubizmem. Tutaj niestety wśród rozczłonkowanych rzeźb o charakterystycznych dla artysty łagodnie zakończonych kształtach nie znalazłam tej siły awangardowego zacięcia, co u Picassa czy Braque’a. Choć Moore podążał w tę samą stronę, daleki był od ich radykalizmu. Miałam wrażenie, że kuratorzy starali się doszyć artyście inną, ale równie niefortunną łatkę. Tym samym wskrzeszony Moore, choć zdecydowanie warty zobaczenia, nie jawi się wcale jako tak awangardowy, jakby chcieli tego organizatorzy retrospektywy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.