Drwina z rzeczy wielkiej wagi

Drwina z rzeczy wielkiej wagi

Zdzisław Żygulski jun.

Tym razem chodzi nie tylko o „Damę”, ale o losy całego Muzeum Czartoryskich wraz z Biblioteką, których dzieje miałem szczęście śledzić bezpośrednio od roku 1949 – Zdzisław Żygulski odpowiada na felieton Marii Poprzęckiej

Jeszcze 4 minuty czytania

„Arcydzieła przetrwałe w muzeach
są dziś często towarem gotowym do zbycia”
Jean Clair, „Kryzys muzeów”


Maria Poprzęcka, gwiazda warszawskiej historii sztuki zasiadająca w Radzie Fundacji Książąt Czartoryskich w Krakowie, zamieściła w dwutygodnik.com felieton pełen drwin, dotyczący zamknięcia starego Muzeum Czartoryskich w Krakowie, wobec projektu generalnego remontu, jaki ma przynieść radykalną modernizację instytucji. Czytamy: „z Krakowa dochodzą pełne obaw, gniewne pomruki: zlikwidowana ekspozycja…, rozproszenie kolekcji… A także: zniszczą…, nie oddadzą…, już kiedyś próbowali zatrzymać…, chcą na niej („Damie” oczywiście) zarabiać…, zabiorą…, sprzedadzą…, wywiozą do Peru…(sic!)”.

Ale to wszystko (oprócz nieszczęsnego Peru) jest świętą prawdą: wystawy stałe zostały zamknięte, część zbiorów rozproszona, przewieziona w nieoczekiwane miejsca: do Stalowej Woli, Sandomierza, Szczecina, Legnicy, nawet razem z gablotami, według scenariusza pani Anny Król, polegającego na bezsensownym mechanicznym spisaniu obiektów znajdujących się w tychże gablotach. „Damę z gronostajem”, wraz z Rembrandtem i garścią „skarbów”, posłano do Warszawy i z hukiem wystawiono w Zamku Królewskim. Autorem tej akcji był rządzący Fundacją Adam Zamoyski, otoczony doradcami warszawskimi i zagranicznymi, głównie z Londynu, gdzie stale mieszka. Odrzucił wszelkie propozycje zostawienia zbiorów w Krakowie, nawet w położonej w centrum miasta Kamienicy Szołayskich – oddziale Muzeum Narodowego, która byłaby w tym celu specjalnie opróżniona.

„Gniewny pomruk” krakowian był więc w pełni uzasadniony, ale Poprzęcka tłumaczy to inaczej. Powołuje się na diagnozę „znawcy” Krakowa, Stanisława Mancewicza, który niedawno, na łamach „Gazety Stołecznej”, w szyderczym felietonie wykrył typowy dla Krakowa „gen bycia przeciw wszystkiemu”. Nota bene, w całym tekście autorka stosuje przewrotną metodę mieszania i stawiania w jednym rzędzie uwag autorytetów muzealnictwa, historii, historii sztuki, z doniesieniami z mediów i z tabloidów – to dezinformuje czytelnika, a z osób poważnych i znaczących czyni… niemyślących pieniaczy, przez co znacząco osłabia ich opinię. Jest to więc rzeczywiście świadoma i sprytna metoda, a że nieetyczna?... no cóż.

Poprzęcka swoim wywodom nadała tytuł pozbawiony sensu, trawestujący Dűrrenmatta („Wizyta młodszej pani”). Chodzi tu o przeciwstawienie „naszej Damy” „starszej pani”, czyli Giocondzie Leonarda. Jednak jej wizyty nie należy się spodziewać ani w Warszawie, ani w żadnym innym mieście świata. „Starsza pani” nie rusza się z Luwru od czasu, kiedy w Tokio terrorysta rzucił w nią kałamarzem, a dyrektorzy francuskich muzeów zapowiedzieli zbiorową rezygnację w przypadku próby ponowienia wojaży bezcennego obrazu. Za to „młodsza pani” – dla pieniędzy, i to grubych pieniędzy – podróżuje po wszystkich kontynentach. Uczciła w Waszyngtonie Kolumba, w Milwaukee promowała Polskę wśród Indian, odwiedziła trzy miasta w Japonii, a ostatnio w Budapeszcie odwdzięczała się Węgrom za to, że byli dla Polaków uprzejmi w czasie II wojny – a przy tych okazjach „zarabiała” miliony dla Fundacji. Mimo sprzeciwów muzealników i konserwatorów „naszą Damę” nadal próbuje się „sprzedawać”. W razie katastrofy gigantyczne ubezpieczenie rychło obetrze łzy Fundacji, lecz nie Polakom. Jest to dalsza, dramatyczna i ryzykowna „gra o Damę”, którą kiedyś opisał Marek Rostworowski. Już w 1953 roku Muzeum Narodowe w Warszawie, urządzając wystawę leonardowską, wypożyczyło „Damę” z Muzeum Czartoryskich, a po zamknięciu wystawy nie oddało jej, lecz wpisało do swego inwentarza. Dopiero po czterech latach, po wielkich awanturach, „Dama” wróciła do Krakowa.

Tym razem chodzi nie tylko o „Damę”, ale o losy całego Muzeum Czartoryskich wraz z Biblioteką, których dzieje miałem szczęście śledzić bezpośrednio od roku 1949, kiedy to przyjęty zostałem przez ówczesnego dyrektora Stanisława Jana Gąsiorowskiego na stanowisko kierownika administracyjnego tegoż Muzeum. W nim pozostałem do dzisiaj i nadal śledzę jego losy, tym razem nie widząc już tego jako szczęście. Rok później (1950) decyzją Ministerstwa Kultury i Sztuki, nieznacjonalizowane Muzeum Czartoryskich – pod nazwą Zbiory Czartoryskich – oddane zostało pod opiekę krakowskiemu Muzeum Narodowemu. Opieka ta trwa przez 60 lat do dzisiaj. Jej rezultaty oceniła Poprzęcka bardzo surowo, oświadczając, że przez ten czas Muzeum zostało całkowicie zaniedbane i pozbawione nowoczesnych urządzeń, nie ma windy, a przecież są „strome schody”, wystawy zaś stały się „pamiątką po muzealniczych modach lat sześćdziesiątych”, przy czym pomieszano „historyczną kolekcję Czartoryskich z innymi obiektami”, więc zatarto jej oryginalny wyraz. Wszystko to spowodowało bardzo „skromną” frekwencję zwiedzających.

Zarzuty te są całkowicie nieprawdziwe i tendencyjne. Niemożliwe jest, aby autorka nie wiedziała o tym, że Muzeum Narodowe w Krakowie, przejmując w roku 1950 budynki muzealne i biblioteczne Czartoryskich, niemal zrujnowane, przeprowadziło ogromnym kosztem dwa generalne remonty (pierwszy ukończony w roku 1959, drugi w 1990). Ponadto wzniosło wielomilionowej wartości nowy budynek dla Biblioteki, a dzięki temu udostępniło Arsenał na cele muzealne. Zainstalowało też nowoczesne systemy ochrony i alarmowe. Przeprowadziło pełną inwentaryzację zbiorów, dokonało kosztownych konserwacji tysięcy obiektów, urządziło i patronowało wielu wystawom czasowym, opublikowało liczne katalogi, monografie i artykuły naukowe. Zdołało doprowadzić do realizacji marzenia księcia Władysława Czartoryskiego – utworzenia jednej spójnej instytucji złożonej z Muzeum, Archiwum i Biblioteki, stanowiącej razem Zakład Naukowy. To tutaj Marek Rostworowski przemyślał i zaprojektował najsławniejszą polską wystawę muzealną ubiegłego wieku – „Polaków portret własny” – otwartą w 1979 roku w Nowym Gmachu Muzeum Narodowego.

Mimo nacisków modernizacyjnych ze strony ówczesnych władców politycznych, utrzymano w Zbiorach Czartoryskich styl i wystrój pierwotnego muzeum założonego w roku 1876 przez księcia Władysława. Chodzi tu przede wszystkim o niebywały zespół witryn, gablot i szaf muzealnych, zaprojektowanych według najlepszych wzorów francuskich z lat 70. XIX wieku. Sprzęt ten wykonany został przez stolarzy krakowskich z wybornych materiałów – wysuszonej dębiny sieniawskiej. Bawiąc we Francji w 1959 roku, ujrzałem analogiczne gabloty w Muzeum Historii Paryża. W tym samym roku miałem zaszczyt wraz z kolegami zrealizować stałą wystawę po pierwszym remoncie w Muzeum Czartoryskich. Kolejna wystawa stała, będąca dziełem Marka Rostworowskiego zrealizowanym w roku 1990, dotrwała aż do obecnego zamknięcia Muzeum.

Zgodnie ze swym wielkim wyczuciem muzealnym i wyczuciem stylu, Rostworowski wzbogacił galerię malarstwa europejskiego o obrazy należące do Muzeum Narodowego. Podobnie postąpiła Krystyna Moczulska, urządzając nową, nacechowaną nowoczesnością ekspozycję sztuki starożytnej w Arsenale, dołączając wiele obiektów z innych kolekcji krakowskich. Jest rzeczą znaną, że każdy wielki zbiór muzealny działa siłą jakby magnetyczną, przyciągając nowe okazy, legaty, dary i depozyty. Tak też było z Muzeum Czartoryskich, które, obok tradycyjnych kolekcji księżnej Izabeli i księcia Władysława, bogaciło się po roku 1876 o nowe kolekcje, jak na przykład bardzo cenny legat Eligiusza Suchodolskiego zawierający zbiór wybitnych muzealiów, w tym „Madonnę” uchodzącą za dzieło Corregia, oraz kilkanaście dokumentów królów polskich. Znawcy historii sztuki i muzealnictwa nie wolno zatem pisać o istnieniu w tym przypadku trzech różnych zbiorów, gdyż jest to zaprzeczenie zasadzie tworzenia się wielkich kolekcji muzealnych, nawarstwiających się z czasem.

Muzeum urządzone przez zespół kustoszy pod egidą Marka Rostworowskiego budziło zawsze zachwyt, zwłaszcza cudzoziemców, których często oprowadzałem. Oszałamiał ich ów nastrój starożytności i dawności, którego sztucznie wywołać się nie da, a który zachował się tylko w nielicznych muzeach świata, jak The Wallace Collection w Londynie, Musée de Cluny w Paryżu, Frick Collection w Nowym Jorku lub Izabela and Stewart Gardner Museum w Bostonie. Nastrój ten ujął między innymi świetnego historyka sztuki i muzeologa Francisa Haskella. Opisał on Muzeum Czartoryskich w jednym ze swoich ważnych dzieł. Jeszcze w minionym roku gościliśmy byłego dyrektora Luwru, Pierre’a Rosenberga, który przyjechał do Krakowa, aby ujrzeć „Damę z gronostajem”. Kiedy wprowadziliśmy go do sal muzealnych, zatrzymał się przejęty wzruszeniem. Odwołał wszystkie następne spotkania i przez kilka godzin delektował się miejscem, gdzie odkrył tyle śladów dawnej, wielkiej kultury francuskiej. Tę specyficzną atmosferę Muzeum odczuwali nie tylko znawcy, ale też liczni turyści, co powodowało, że frekwencja bynajmniej nie była „skromna”.

Nie ulega wątpliwości, że zamknięte dzisiaj galerie składały się na najpiękniejsze muzeum polskie, i jedno z najpiękniejszych muzeów na świecie, cokolwiek by twierdzili kłamliwi zawistnicy, dążący do zniszczenia tradycji i wstawienia w to miejsce pomysłów zagranicznych dizajnerów, nie znających polskiej kultury i znaczenia w niej Muzeum Czartoryskich.

Przez wiele lat powojennych jeździłem do Puław, do Świątyni Sybilli i Domu Gotyckiego (a nie do „Domku”, jak pisze Poprzęcka). Z pomocą kolegów co roku zawoziłem tam z Krakowa nową wystawę historyczną. Wbrew nadziejom puławian, nie może być jednak mowy o wystawieniu tam wszystkich oryginalnych zabytków zgromadzanych przez księżnę Izabelę. Nie przeważały wśród nich „pamiątkowe gałązki i pukle włosów”, lecz prawdziwe skarby artystyczne kultury polskiej i skarby innych narodów. Księżna Izabela dobrze znała ich wartość. W Świątyni Sybilli umieściła dwie kolosalne, półokrągłe mahoniowe szafy z mnóstwem przeszklonych szuflad. Pamiątki po królach złożyła w Szkatule Królewskiej. Tysiące zabytków w Domu Gotyckim przechowywała w skrzynkach, sepetach, witrynach, niekiedy osobiście wyjmując je ze schowków i prezentując zwiedzającym gościom. W gruncie rzeczy był to jakby ogromny relikwiarz lub skarbiec, a dzięki temu obiekty muzealne tego zbioru przetrwały w doskonałym stanie. Nawiasem: plany Fundacji umieszczenia zbiorów Świątyni Sybilli w austriackim forcie św. Benedykta – „bo też jest budowlą okrągłą”, jak motywował to jeden z Członków Fundacji – na obrzeżach Krakowa, są tak absurdalne, że wymykają się wszelkiej dyskusji.

Zbiory Czartoryskich, jak na koniec z pełną świadomością tej prawdy pisze Poprzęcka: „należą do Narodu” – i tu się z nią całkowicie zgadzam. Książę Władysław, wzbogaciwszy je własną wspaniałą kolekcją, stworzył Muzeum wraz z Biblioteką i Archiwum, lokując je w Krakowie, bo Kraków, w przeciwieństwie do Warszawy czy Poznania, cieszył się wówczas autonomią polityczną i względną wolnością. Część murów floriańskich i Arsenał otrzymał od Miasta. Dokupił popijarski Klasztorek i kilka kamienic przy ul. Pijarskiej. Zaprosił francuskich architektów, by stworzyli jednolity kompleks budynków muzealnych, posługując się neogotyckim historyzmem. W podobnym jednolitym stylu były sprzęty biblioteczne i muzealne. Powstało dzieło sztuki określane przez Niemców nazwą Gesamtkunstwerk, wyjątkowe w skali światowej. O tym wszystkim profesor historii sztuki, prezes Stowarzyszenia Historyków Sztuki, pisząca o muzealnictwie, członek rad kilku muzeów – z pewnością dobrze wie. Czemu zatem służy tekst osoby często powoływanej jako niezależny ekspert?

W Ordynacji rodowej Czartoryskich, zatwierdzonej przez cesarza Franciszka Józefa I, ustalono, że zbiory muzealno-biblioteczne stanowią historyczną, nierozerwalną całość. Takie też sformułowanie znalazło się w Akcie Notarialnym, którym Spadkobierca Rodziny Czartoryskich przekazał zbiory Fundacji, jaką – wraz z ówczesnym ministrem kultury i dyrektorem Muzeum Narodowego w Krakowie - utworzył w roku 1991. Taki sam zapis zatwierdzony został w Statucie Fundacji, ostatnio parokrotnie zmienianym – miedzy innymi obecni decydenci Fundacji wykreślili właśnie słowa o nierozerwalności kolekcji.

O tym też Poprzęcka wie, lecz myli (czy świadomie?) czytelnika pisząc, że „Dama” jest własnością prywatną – nie jest! Jest własnością Fundacji działającej wedle ustawy Sejmu RP, podlegając kontroli władz. A Fundator przekazał obraz, wraz z całą kolekcją, nie w żadne ręce prywatne, lecz – jak sam napisał w Preambule do Statutu - „Muzeum i Biblioteka XX Czartoryskich stanowią instytucję i własność publiczną, utrzymywaną przez Państwo Polskie”. To zdanie również Zarząd Fundacji skreślił po paru latach.

Nie wydajemy więc „gniewnych pomruków”, ale sprzeciwiamy się planom złamania tradycji, niszczenia tego, co niezwykłe i zamieniania w pospolity banał, zawłaszczania dobra przynależnego wszystkim Polakom. Nie jest to tylko głos Krakowa, ale jak sądzę, wszystkich osób odczuwających wartość tradycji muzealnej i konieczność ochrony wyjątkowych tworów kultury zachowanych z przeszłości.

Konkluzja

Wobec widocznej bezradności Fundacji i władz w rozwiązaniu problemów Muzeum i Biblioteki Czartoryskich, wobec oparcia się przez Fundację na ekspertyzach i propozycjach zagranicznych biur projektowych nie mających żadnego doświadczenia w istotnych sprawach polskich, wobec niezdecydowania i mnożenia niewykonalnych pomysłów oraz niechęci decydentów Fundacji do porozumienia się z dyrekcją i kustoszami Muzeum Narodowego, proponuje się powołanie prawdziwie bezstronnej komisji ministerialno-konserwatorsko-muzealnej dla rozpatrzenia kwestii przyszłości Muzeum i Biblioteki Czartoryskich.

Proponuje się ostatecznie podjęcie przygotowań do wykupienia Muzeum i Biblioteki Czartoryskich przez Państwo, jako jedyny, racjonalny sposób rozwiązania tych problemów. Będzie to w istocie spełnieniem marzeń i pragnień zarówno księżnej Izabeli, jak i księcia Władysława, a równocześnie jedynym sposobem na uratowanie przed zniszczeniem i rozproszeniem zbiorów mających dla Polski najwyższą wartość.

Kraków, dnia 06.07.2010 r.