Pokazy krótkiego metrażu na ubiegłorocznym festiwalu debiutów w Koszalinie były przewidywalne: film za filmem, miernota za miernotą. Mizeria z pruderią. Ogórki kiszone polskiego kina: kicha, jak zwykle kicha. Ale kiedy wydawało się, że gorzej już być nie może, okazało się, że – niespodzianka – może być lepiej. „Luksus” – dyplom świeżego wówczas absolwenta łódzkiej „Filmówki” Jarosława Sztandery, pokazany w Koszalinie – od razu zwrócił moją uwagę. Upchnięty pomiędzy filmowe śmieci, wyróżniał się wszystkim: tematem, jakością, wykonaniem.
W dniach 16–20 czerwca 2009 roku odbędzie się 28. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”. Filmy młodych polskich twórców pokazywane będą i oceniane w dwóch konkursach: debiut pełnometrażowy oraz krótkometrażowy – animacja, dokument i fabuła. W „Dwutygodniku” przypominamy film „Luksus” Jarosława Sztandery, który w ubiegłym roku zdobył główną nagrodę – „Mały Jantar 2008” – w kategorii krótkiego metrażu fabularnego. Za najlepszy debiut 2008 roku jury pod przewodnictwem Wojciecha Marczewskiego uznało film Grzegorza Packa „Środa, czwartek rano”. Czekamy na wyniki tegorocznej edycji festiwalu.
Film Sztandery oczywiście wygrał festiwal, a następnie niemal wszystkie imprezy, na których był pokazywany. Nic dziwnego – młody reżyser w dojrzałej formie artystycznej pokazał to, co w polskim kinie pozostaje ciągle terra incognita. Gdyby sporządzić listę ryzykownych tematów, których taktycznie unika polskie kino, okazałoby się, że w „Luksusie” znajdziemy prawie komplet. Męska prostytucja, homoseksualizm, pedofilia, trans. Ta lista wygląda aż nazbyt brawurowo i można by podejrzewać, że Sztandera wykorzysta ten seksualny, tematyczny ciąg do wątpliwego uatrakcyjnienia filmu, albo też poprzestanie na życzliwych, pruderyjnych friendly marginesach. Nic z tych rzeczy. Reżyser „Luksusu” opowiadał mi, że zanim przystąpił do zdjęć, przez ponad rok spotykał się z kręcącymi się po Dworcu Centralnym w Warszawie męskimi prostytutkami (zebrał ponad dwieście świadectw), rezydował w hostelu, w którym urzędują, rozmawiał z chłopakami, próbował zrozumieć ich wybory i – co ważniejsze – unikał jakichkolwiek ocen.
Pojawiły się jednak kolejne problemy. Najpierw trzeba było uzyskać zgodę wciąż bardzo konserwatywnej uczelni na przyjęcie tak kontrowersyjnego tematu na film dyplomowy, wreszcie znaleźć aktora, który zgodziłby się zagrać niewygodną rolę pedofila. Kiedy Sztanderze odmówili prawie wszyscy, nieoczekiwanie zgłosił się Zbigniew Zamachowski. Zdjęcia mogły się rozpocząć.
„Luksus” w pierwszym filmowym czytaniu jest opowieścią o tytułowym, kilkunastoletnim chłopaczku, tlenionym blondynku, który – cytując evergreen Beaty Kozidrak – na dworcu „zarabia ciałem na chleb”. Ale Sztandarze udało się pokazać znacznie więcej. Blondynek jest także gejem. Do niedawna miał „przyjaciela”, którego naprawdę kochał. Jednak wczasy w Egipcie, wspólne oglądanie pornoli i majtki Calvina Kleina to już przeszłość. Przyjaciel woli młodszy towar, coraz młodszy. Luksus nie jest już luksusem, szybko się przeterminował. Dlatego, żebrząc o resztki uczucia z pańskiego stołu, szuka nowego mięska dla eks-protektora. Nowych luksusów.
Ryzyko publicystycznego potraktowania tematu było spore. Sztandera jednak nie moralizuje, nie tragizuje, po prostu dostrzega zjawiska, które inni chowają głęboko w szuwarach, szarawarach i w „Tataraku”. W „Luksusie” pożądanie jest perwersyjne, bywa smutne i lepkie od brudu. Niepokojąco prawdziwe.