Roth nieprzedstawiony
„Amerykańska sielanka”

16 minut czytania

/ Film

Roth nieprzedstawiony

Jakub Majmurek

Z przeciętnych książek powstają często wybitne filmy, a z książek wybitnych – filmy zaskakująco przeciętne. Drugą część tej prawdy doskonale ilustruje adaptacja „Amerykańskiej sielanki” Philipa Rotha

Jeszcze 4 minuty czytania

Proza Rotha łączy w swoich najlepszych wcieleniach głęboko osobistą, neurotyczną narrację – zabierającą czytelników w głębie umęczonej przez erosa i żydowską tożsamość psyche bohaterów – z malowanymi szerokimi pociągnięciami prozatorskiego pędzla freskami, ukazującymi przemiany Ameryki w ciągu ostatniego pół wieku.

Na przemiany te Roth patrzy zawsze z bardzo konkretnego punktu widzenia: świeckiego, żydowskiego mężczyzny, wchodzącego w dorosłość w latach 50. Roth jest bowiem pisarzem żydowskim. Jego proza stanowi zapis zmagań bohaterów z żydowską tożsamością w Ameryce drugiej połowy XX wieku, relacji mniejszości z hegemoniczną kulturą, która budzi w niej zarówno aspiracje, jak lęk przed utratą własnej tożsamości. Jego bohaterowie pozostają wobec swojej tradycji głęboko zbuntowani. Uciekają z drobnomieszczańskich społeczności dzieciństwa – ciągle przywiązanych do przywiezionych z Europy Wschodniej obyczajów – do college’u, wielkiego miasta, „lepszej”, świeckiej dzielnicy, na przedmieścia. Porzucają religię, obyczaje, wiążą się z gojkami, co często wywołuje rodzinne konflikty – zwłaszcza z nadopiekuńczymi, „kastrującymi” matkami.

Ten drugi temat wiąże się z drugą obsesją autora: męskością i jej erosem. Pisarz przedstawia męskich bohaterów walczących z seksualną represją i zahamowaniem, purytanizmem Ameryki lat 50. Mężczyźni z jego powieści opętani są przez wyniszczające namiętności, które zwłaszcza w starszym wieku narażają ich na mimowolną śmieszność. Perspektywa Rotha jest wybitnie męska, nie raz zarzucano mu seksizm i mizoginię. Można się zgodzić, że kobiece postaci w jego prozie są przedstawiane dość jednowymiarowo, niejednokrotnie bez empatii, wręcz złośliwie, ale pisarz nie oszczędza też swoich męskich bohaterów. Uczciwie portretuje pewien typ męskości, jaki ukształtował się wśród amerykańskiej inteligencji między końcem drugiej wojny światowej a początkiem rewolucji obyczajowej lat 60., i to, jak szybko zestarzał się on, z siły rewolucyjnej zmieniając się w anachroniczny relikt.

Rozpięcie prozy Rotha między epiką a konfesyjną neurozą wyraża się też w języku. Precyzyjnym, skupionym na szczególe i konkrecie, zdolnym plastycznie odmalowywać realia świata przedstawionego; a zarazem obsesyjnym, przegadanym, nerwowym, pełnym refrenów i powtórzeń. Język ten szczególnie ciężko przenieść na filmowy ekran.

Klęska ilustracji

Przykładu dostarcza wchodząca pod koniec stycznia na ekrany polskich kin „Amerykańska sielanka”. Film – debiut reżyserski Ewana McGregora w pełnym metrażu – jest adaptacją jednej z najgłośniejszych powieści Rotha. Na przykładzie trzech pokoleń zamożnej żydowskiej rodziny z New Jersey przedstawia ona powojenną historię Ameryki, przeoranej przez napięcia rasowe, wojnę w Wietnamie, ruch praw obywatelskich i rewolucję obyczajową. Główne napięcie przebiega w filmie między niedającymi się pogodzić pragnieniami trzech pokoleń Amerykanów żydowskiego pochodzenia.


Najstarsze pragnie sukcesu ekonomicznego i wygodnego życia w ramach drobnomieszczańskiej, żydowskiej społeczności. Przedstawiciel średniego pokolenia – Swede Levov – marzy z kolei, by stać się częścią hegemonicznej kultury amerykańskiej klasy średniej. Przejmuje po ojcu małą fabrykę rękawiczek i świetnie rozwija biznes. Żeni się z katoliczką, wyprowadza poza żydowską dzielnicę do dużego domu na wsi, prowadzi życie wyglądające jak wycięte z kolorowego, aspiracyjnego magazynu lajfstajlowego z czasów prezydentury Eisenhowera. Ten sen całkowicie odrzuca córka Levova. Wpada ona w radykalne politycznie środowisko, sprzeciwia się wojnie w Wietnamie. Gardzi wszystkim tym, co osiągnęło pokolenie jej ojca i dziadka. Świat dobrobytu z wielkim domem za miastem i krążownikiem szos w garażu uważa za pozbawiony duszy, zbudowany w dodatku na wyzysku i systemowym rasizmie. Ale i jej marzenie o bardziej autentycznym życiu i walce o bardziej sprawiedliwą Amerykę skończy się bolesnym zderzeniem z rzeczywistością.

Dziewczyna nie tylko opuszcza zbudowany przez pokolenie rodziców świat, ale też sprowadza na niego zagładę. Choć być może przez jej działania przemawia tylko swoista, okrutna „chytrość rozumu”, przypominająca w ten sposób Levovom, że ich sen nigdy nie mógł trwać wiecznie. Otaczało go bowiem zbyt wiele napięć, społecznych kontrastów, chwilowo tylko przygaszonych konfliktów. W tym samym czasie, gdy córka Levovów wpada w kłopoty, jakie zaważą na przyszłości rodziny, New Jersey targają rozruchy rasowe, a branża galanteryjna przeżywa kryzys, przed którym większość konkurentów Levova ratuje się, uciekając z produkcją do Ameryki Łacińskiej i zostawiając za sobą masowe bezrobocie i społeczną zapaść. Wymarzony świat, w którym bohater Rotha może być filarem lokalnej społeczności, dobrym pracodawcą, ojcem i mężem – i tak zostaje przekreślony przez historię.

Wszystkie te napięcia mogłyby doskonale wybrzmieć także na ekranie. Niestety, oglądając film szkockiego aktora, trudno uwierzyć, że stoi za nim wielka literatura. Zamiast tragicznej opowieści o upadku rodziny, zamiast epickiego fresku o strzaskanych aspiracjach, otrzymujemy rodzinny melodramat, zrobiony w naiwnej, telewizyjnej manierze. W losie bohaterów trudno doszukać się tragedii i wzniosłości, postać Levova i jego córki (Dakota Fanning) są tak bardzo irytujące, że po pierwszych trzydziestu minutach chcemy przede wszystkim, by w końcu zniknęły z ekranu.

Kompleks Benjamina

McGregor zabierając się za wielką powieść, poniósł spektakularną porażkę. Nie poniósł jej jednak w starciu z prozą Rotha jako pierwszy. Już dwie pierwsze adaptacje powieści pisarza z przełomu lat 60. i 70. należy uznać za rozczarowujące. Pierwsza to adaptacja jego debiutu, „Żegnaj, Kolumbie” (1969), druga – osławionego „Kompleksu Portnoya” (1971). Obie są do siebie dość podobne, jeśli chodzi o podejście do prozy pisarza, wrażenie podobieństwa wzmacnia jeszcze obsada. W obu w główną rolę wciela się Richard Benjamin, aktor szczególnie chętnie obsadzany w tym okresie w roli młodych, żydowskich mężczyzn, zmagających się z kompleksami neuroz, nerwic i zahamowań.

Rola Benjamina jest z pewnością atutem „Żegnaj, Kolumbie”. Film to historia romansu Neila Klugmana – młodego mężczyzny z drobnomieszczańskiej rodziny z Bronxu, absolwenta filozofii bez pomysłu na życie, pracującego na razie jako bibliotekarz – z rozpieszczoną studentką z zamożnej żydowskiej rodziny z wyższej klasy średniej, Brendą (w tej roli Ali McGraw na rok przed sukcesem „Love Story”).

Film Larry’ego Pearce’a ma kilka świetnych momentów. Realistycznie pokazuje purytanizm środowiska, w jakim dorastają bohaterowie, ich niedojrzałość, psychiczną zależność od rodziny i starszego pokolenia, podziały klasowe i kulturowe wśród amerykańskich Żydów. Do dziś wrażenie robi zainscenizowana ze świetnym zmysłem obserwacji scena wesela brata Brendy, sceny kłótni młodych kochanków o wybór metody antykoncepcji czy emocjonalnie przygniatające, uciekające od happy endu zakończenie. Tym niemniej całość mocno się zestarzała. W wielu fragmentach wygląda jak irytująco naiwna opowieść o miłości dwudziestolatków z zamierzchłej epoki, o dość mimowolnie zabawnych dziś manieryzmach i problemach.


Z „Kompleksem Portnoya” jest jeszcze gorzej. Film próbuje przenieść na ekran powieść najsilniej chyba u Rotha zbudowaną na języku. Jej tytułowy bohater zwierza się psychoanalitykowi ze swoich problemów z nadopiekuńczą matką, seksualnych obsesji, kompulsywnego onanizmu, pragnień ucieczki od żydowskiej tożsamości. Te wyznania pełne są rewolucyjnej bezczelności, wystudiowanego bezwstydu, ich monomania i obsesyjny język stają się w zaskakujący sposób wyzwalające i uwodzące. Całkowicie ginie to w filmie. Pozbawiony języka powieści Rotha, zmienia się w serię grepsów na temat seksu i żydowskich stereotypów. Wszystko to zrobione jest przy tym zbyt grzecznie, by często niesmaczny charakter tego, co widzimy, mógł nieść jakąkolwiek oczyszczającą siłę.

Namiętność seniora

Po tych dwóch średnio udanych próbach kino zapomniało o prozie Rotha na ponad trzydzieści lat. Dopiero w ostatnich dwóch dekadach widać większą falę zainteresowania filmowców tym autorem. Aż trzy z opartych na niej filmów – „Piętno”, „Upokorzenie” i „Elegia” – mierzą się z tematem powracającym w prozie pisarza w ostatnich dekadach: namiętności odmieniającej życie starego człowieka, dającej mu po raz ostatni posmakować życia, a przy tym narażającej na rozczarowanie, śmieszność i klęskę.

„Elegia” (2008) opowiada historię związku starszego profesora literatury, Davida Kepesha (Ben Kingsley), i jego młodej, pochodzącej z kubańsko-amerykańskiej rodziny studentki Consueli (Penélope Cruz). Ich relacja naznaczona jest nie tylko przez różnicę wieku i pozycji społecznej, ale także przez chorobę nowotworową i śmierć dziewczyny.

Film Isabel Coixet przedstawia wziętą z minipowieści Rotha historię w dalece wygładzony sposób. Widać to już w zmianie tytułu – u pisarza nie mamy żadnej elegii, książka nazywa się „Konające zwierzę”. Jest ona pierwszoosobową narracją Kepesha, w której mieszają się uczucie i brutalna fizjologia, cynizm starego, seksualnego drapieżcy i bezradność wobec własnych namiętności; uprzedmiotowienie i ukryta agresja wobec partnerki z autentyczną czułością. W filmie wszystko to zalane zostaje sentymentalnym lukrem.


Po podobny motyw z prozy Rotha sięgnął też niedawno Barry Levinson w swoim „Upokorzeniu” (2014). Tam obserwujemy aktora u zmierzchu kariery, który po załamaniu psychicznym na scenie zaszywa się w swoim wiejskim domu. Ze stuporu wyrywa go córka przyjaciół, młodsza od niego o ponad trzydzieści lat kobieta, która nawiązuje z nim romans. A może nic takiego się nie dzieje – wszystko, co widzimy na ekranie, przefiltrowane jest przez świadomość głównego bohatera. Ten, im bardziej rozwija się narracja, tym bardziej wydaje się majaczyć. Niestety, Levinson traci kontrolę nad filmem, skomplikowana struktura rozpada się mu w rękach. Nawet świetne role Ala Pacino i Grety Gerwig nie są w stanie uratować tej adaptacji.

Izaak w Korei

Motyw starszego mężczyzny podążającego za erosem stanowi też jeden z wątków „Piętna” (2003) – moim zdaniem najbardziej udanej adaptacji Rotha w tym zestawie. Klasycysta Coleman Silk po raz ostatni może w życiu podąża za namiętnością, wdaje się w romans z psychicznie niezrównoważoną, dużo młodszą od niego kobietą, wiedząc, że skończy się to dla niego tylko wypaleniem, publicznym zawstydzeniem i rozczarowaniem.

Silk ma już zresztą i tak dość kłopotów. Wyleciał z uczelni po tym, gdy w trakcie wykładu użył określenia mogącego uchodzić za rasowo obraźliwe wobec dwóch czarnoskórych studentów. Mógłby uniknąć konsekwencji, gdyby powiedział komisji dyscyplinarnej prawdę – że sam wywodzi się z mieszanej rasowo rodziny. Jednak w przeciwieństwie do rodziców i braci, ma na tyle jasną skórę, że może uchodzić za białego. I odkąd ze względu na rasę jego rodziny porzuca go młodzieńcza miłość, Silk ukrywa całe życie, że nie jest biały. Wtapia się w białe środowisko, przyjmuje jako swoją hegemoniczną, białą kulturę – w otwierającej scenie widzimy go, jak z autentycznym przejęciem opowiada studentom o gniewie Achillesa jako założycielskim momencie europejskiej literatury.

W „Piętnie” wraca obecny także w „Amerykańskiej sielance” motyw konfliktu pokoleń. Taktykę pokolenia Silka – pełnej asymilacji z hegemoniczną kulturą Stanów i jej wartościami – zakwestionują elity kolejnych pokoleń mniejszościowych grup w Ameryce. Dla nich Silk – nawet gdyby nie ukrywał swojej czarnej tożsamości – ze swoją nadidentyfikacją z „białą” kulturą wysoką będzie i tak symbolem anachronizmu, postawy odesłanej do lamusa przez politykę tożsamości, studia postkolonialne itd., wszystko to, co przekształciło kulturę amerykańskiego kampusu i całych Stanów.

Wojna pokoleń wraca także w filmie „Indignation” (2016) – adaptacji powieści Rotha z 2008 roku. Powieść i film cofają się do czasów wojny koreańskiej. Logan Logerman, syn koszernego rzeźnika, przenosi się z rodzinnego New Jersey do college’u w Ohio. Na prowincjonalnej, odległej od domu uczelni szuka też ucieczki od nadopiekuńczych rodziców, społeczności żydowskiej, dusznej atmosfery represji i poboru do wojny, jaką Stany toczą w Korei – wyłączeni są z niego studenci.


W college’u wdaje się jednak w konflikt z reakcyjnym dziekanem. Ten zagorzały konserwatysta, obsesyjnie doszukujący się na campusie komunistycznej infiltracji, upiera się, by wszyscy studenci brali udział w nabożeństwach w kolegialnej kaplicy. Logan buntuje się przeciw temu, a dziekan nie toleruje u siebie w szkole buntów. W końcu chłopak wylatuje ze szkoły i trafia do Korei, gdzie zostaje ranny. Najpewniej śmiertelnie.

Wojna pokoleń zyskuje tu odwrotny wektor niż w „Piętnie” czy „Amerykańskie sielance”. To nie młodzi dokonują „zdrady” ideałów starszych pokoleń, niszcząc ich sen. To stara, obsesyjnie konserwatywna Ameryka, składa młodą w ofierze swoich własnych, już wkrótce anachronicznych, przekonań. To starzy są jak Abraham – nie ma tylko głosu Boga, który powstrzymałby uzbrojoną w nóż rękę starca.

Czy w Ameryce Trumpa, gdzie wygrała nostalgia za dawno utraconą wielkością, a przyszłość młodych pokoleń wydaje się bardziej niepewna niż kiedykolwiek, ta alegoria nie jest szczególnie na czasie?

Przejrzeć Philipa

Twórcom „Indignation” nie bardzo niestety udało się wydobyć z pokazywanej na ekranie historii aktualne stawki. Film trochę kisi się w historycznym kostiumie. Roth, wielki epik amerykańskiej prozy, ciągle czeka na to, by ktoś oddał na ekranie sprawiedliwość jego powieściowym światom.

Jeśli ktoś był temu bliski, to Woody Allen. Nigdy nie próbował on przenosić na ekran żadnej konkretnej książki autora „Kompleksu Portnoya”, ale w jednym ze swoich najlepszych filmów – „Przejrzeć Harry’ego” (1997) – w udany sposób pokazał pisarza, w którym wielu krytyków dostrzegało analogie z Rothem. Harry Block to świecki Żyd zbuntowany przeciw swojej tożsamości; pisarz bezwstydnie kanibalizujący w prozie wątki ze swojej biografii; seryjny kobieciarz niszczący kolejne związki (własne i cudze); zgorzkniały cynik, którego życiowe credo mogłoby zawierać się w haśle „nihilizm, sarkazm i orgazm”. W pojawiających się w filmie fragmentach prozy Blocka rozpoznajemy znane z Rotha motywy: represja, eros, poczucie winy, żydowska tożsamość w Ameryce, rozpad rodzinnego szczęścia.


Czy świat Rotha nie ulega u Allena karykaturze? Nawet jeżeli, to na końcu film wyraża wiarę w swoiste ocalenie najbardziej nawet poplątanego, pełnego pomyłek i zdrad życia – przez literaturę. Być może aby takiej literaturze dochować prawdziwej wierności, kino musi ją twórczo zdradzić – czego do tej pory nie odważył się na poważnie zrobić żaden, poza Allenem, z podchodzących do Rotha filmowców.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.