Philip Roth, „Nemezis”
Philip Roth / Czytelnik

Philip Roth, „Nemezis”

Juliusz Kurkiewicz

Philip Roth w nowej powieści „Nemezis” polemizuje z Albertem Camusem. Ale czy na pewno? Uwaga, spoiler!

Jeszcze 2 minuty czytania

„Nemezis”, najwybitniejsza z czterech krótkich powieści Philipa Rotha zamyka luźny cykl „Nemezy” (wcześniejsze ogniwa to „Everyman”, „Wzburzenie”, „Upokorzenie”), a rozgrywa się, chyba nieprzypadkowo, w epoce, gdy Albert Camus pracował nad „Dżumą”. Hołd dla francuskiego pisarza nie umniejsza polemicznego (przynajmniej potencjalnie) ostrza książki.

Jest rok 1944. Jesteśmy w żydowskiej dzielnicy miasta Newark, czyli na terytorium dobrze wielbicielom Rotha znanym. Bucky Cantor, młody Żyd z ubogiej rodziny, dzięki determinacji, hartowi ducha i ciała, no i urodzie, awansował o kilka oczek w społecznej hierarchii. Jest wuefistą, czeka na stałe zatrudnienie w renomowanej szkole, a w wakacje organizuje zajęcia sportowe dla chłopców.

Philip Roth „Nemezis”. Przeł. Jolanta Kozak,
Czytelnik, Warszawa, 210 stron,
w księgarniach od września 2012
Tymczasem wybucha epidemia polio – wirusowej choroby zakaźnej, której przyczyny były wówczas nieznane, nie mówiąc o skutecznej terapii. Polio, najczęstsze wśród dzieci, atakowało system nerwowy, powodując częściowy paraliż, niekiedy nieodwracalny, który w skrajnych wypadkach kończył się śmiercią. (Choć dla książki nie ma to większego znaczenia, Roth sięga do autentycznych wydarzeń – w USA w 1944 roku zachorowało niemal 20 tys. osób).

Cantor, wymodelowany na szlachetnego bohatera Camusowskiego, nie ulega społecznym nastrojom. Gdy dzieci, również te z jego boiska, umierają coraz częściej, zaczyna szerzyć się podejrzliwość i ruszają poszukiwania kozła ofiarnego (kto jest winny? cudzoziemskie sprzątaczki? brudni Włosi? właściciel budki z hot dogami nie dość troszczący się o higienę? opóźniony w rozwoju włóczęga, ganiający za dziećmi, by uścisnąć im rękę?). Tymczasem Bucky, zachowując wzmożoną czujność i dbając o przestrzeganie przepisów BHP,  dalej prowadzi swe zajęcia, bo uważa, że dzieci muszą mieć zapełniony czas, a ich życie powinno płynąć raz ustalonym rytmem, by nie poddały się panice.

Do tego momentu mamy do czynienia z nowym wcieleniem doktora Rieux. Bucky, opierając się na racjonalnych przesłankach, robi swoje – odwiedza rodziny zmarłych, łagodzi, na ile może, społeczne napięcia, własnym postępowaniem daje przykład rozwagi i solidarności. Być może naraża przy tym własne życie. Aby dać ujście psychicznemu napięciu, rzuca oszczepem albo pływa w Atlantyku (najbardziej liryczne opisy poświęca Roth jego fizycznej aktywności na łonie rozświetlonym słońcem natury, co znów odsyła nas do Camusa).

Dość szybko zaczynamy jednak czuć, że w szlachetności i gorliwości Bucky’ego jest coś przesadnego. Wyjaśnienie jest proste: inaczej niż jego dwaj najlepsi przyjaciele nie bierze udziału w odbijaniu Europy z rąk Hitlera, bo z uwagi na wadę wzroku został zwolniony od służby wojskowej, teraz więc stara się nadrobić poczucie winy hardością na boisku. Czy bohaterstwo nie jest nierozerwalnie związane z pychą, przesadną miłością własną, a ta z kolei – z kompleksami i poczuciem winy? Może rodzice, żądający, by odwołał zajęcia sportowe w letnim żarze, zachowują się rozsądnie? I czyżby Roth oferował nam, w polemice z Camusem, własną wersję „Z genealogii moralności”?

Mniej więcej w połowie książki pisarz funduje nam jednak fabularne trzęsienie ziemi, które sprawia, że pytania te skomplikują się jeszcze bardziej i zostaną przeniesione na zupełnie inny poziom. Bez wyjaśnienia, o co chodzi, książki omówić nie sposób, więc ostrzegam: będzie spoiler!

Otóż dziewczyna Bucky’ego, piękna i pochodząca z zamożnej rodziny, pracuje na letnim obozie w górach i namawia go, by przyjechał do niej, objął ciepłą posadkę nauczyciela pływania i ocalił skórę. Bucky początkowo odmawia, ale potem nagle przystaje na tę propozycję. Dlaczego? To najbardziej tajemniczy aspekt książki. Decyzja wydaje się irracjonalna, podjęta nie pod wpływem tchórzostwa, ale euforii – nim Bucky ją podjął, odwiedził ojca dziewczyny, mądrego starego lekarza, poprosił o jej rękę i zgoda została mu udzielona.

Tuż po jego przybyciu na miejsce, w raju, czyli urządzonym na wzór indiański letnim obozie (miejscu potraktowanym przez Rotha ze sporą dawką ironii, bo jego biali nadzorcy, urządzający indiańską cepeliadę, zdają się nie pamiętać, co się z prawdziwymi Indianami stało), zjawia się nieproszony gość, niczym na balu maskowym księcia Prospero u Poego. Na imię mu: polio. Okazuje się, że Bucky jest rzadkim przypadkiem nosiciela wirusa, u którego długo nie dochodziło do wystąpienia objawów. To on, nim sam zachorował, zdążył zarazić podopiecznych z obozu, a kto wie, czy i nie chłopców z boiska w Newark. Przygnieciony poczuciem winy, przeżyje chorobę, ale zostanie kaleką. Sam wymierzy sobie karę – zrezygnuje z małżeństwa z kochającą go dziewczyną, kariery, i będzie dożywał swych dni jako urzędnik pocztowy.

Co nam chce przez to powiedzieć Roth? Wydaje się, że możliwe tu są dwie, sprzeczne ze sobą, interpretacje.

Pierwsza z nich ośmiesza Bucky’ego, który postanowił wejść w skórę Edypa (jak pamiętamy, również mającego kłopoty ze wzrokiem), i wymierzyć sobie ex post karę za rozpoznaną poniewczasie winę – w tym wypadku dezercję z ogarniętego przez zarazę miasta. Bohatera nie dosięgła jednak Nemezis, bogini sprawiedliwej zemsty. Raczej z równą pychą, z którą wcześniej odgrywał rolę bohatera, odgrywa teraz rolę grzesznika, a chcąc osiągnąć perfekcję w pokucie, niszczy po drodze życie innych, w tym kobiety, która, mimo kalectwa, nie przestała go szczerze kochać. Czyż nie są śmieszne jego tyrady przeciw okrutnemu Bogu zsyłającemu cierpienie na niewinne dzieci? I czy nie są sprzeczne z jego przekonaniem o własnej winie („Jeśli Bóg jest zbrodniarzem, to pan zbrodniarzem być nie może” – mówi do niego znajomy)?

Halo! W dwudziestym wieku zwracać się do Boga niczym Iwan Karamazow?! To jest naprawdę niepoważne! W ten mniej więcej sposób przedstawia Bucky’ego jeden z chłopców z jego boiska, niepozorny Arnie Mesnikoff, który, nieoczekiwanie, okazuje się narratorem całej powieści. Sam padł ofiarą polio, ale, inaczej niż Bucky, jakoś ułożył sobie życie – ma żonę, rodzinę, mimo kalectwa jest człowiekiem sukcesu. Czy nie jest pychą, sugeruje, przypisywanie sobie demonicznej roli w historii zarazy, w której rolę prawdziwą odgrywały jedynie niewiedza i przypadek?

Wszędzie tam, gdzie autor wprowadza osobowego narratora, powinna nam się jednak włączyć lampka ostrzegawcza. I tu wkracza druga interpretacja. Czy świat Mesnikoffa nie jest rozpaczliwie płaski, a jego recepta życiowa „powstań z kolan i idź do przodu” nie jest dewizą całej epoki, która ludzkie życie uważa za wydarzenie zdecydowanie banalne? Czy Bucky, choć nas irytuje, nie broni jednak ludzkiej godności, zadając pytania o grzech i sens cierpienia? Kim się stajemy, gdy opuszcza nas Nemezis?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.