Po serii przaśnych, topornych, żenujących, choć cieszących się popularnością kinowej publiczności, komediach z cyklu „U pana boga…”, Jacek Bromski sięgnął po zupełnie inny gatunek: kryminał. I to w dodatku czarny i polityczny. Jego najnowszy film, „Uwikłanie”, jest adaptacją powieści Zygmunta Miłoszewskiego, która kilka lat temu zdobyła uznanie krytyki i miłośników gatunku. Bromski i Juliusz Machulski (współautor scenariusza) mocno odstąpili od litery powieściowego oryginału: zmienili miejsce akcji z Warszawy na Kraków, zmodyfikowali postacie głównych bohaterów i relacje między nimi. Zachowali jednak dramaturgiczny kościec powieści i charakterystyczny świat przedstawiony. W efekcie powstało naprawdę przyzwoite kino gatunkowe, które da się oglądać z prawdziwą przyjemnością i bez poczucia zażenowania.
Film zaczyna się jak klasyczny kryminał w stylu Agaty Christie: w odciętym od świata pałacyku na obrzeżach Krakowa, w nocy, zostaje zamordowany zamożny mężczyzna w średnim wieku, który bierze udział w zamkniętej terapii przy pomocy Ustawień Hellingera. W trakcie morderstwa w pałacyku nie było nikogo prócz terapeuty i trzech pozostałych uczestników terapii; oni są więc głównymi, praktycznie jedynymi podejrzanymi.
Śledztwo prowadzi młoda, ambitna pani prokurator i nieco zgorzkniały, zniszczony przez życie policjant. Kiedyś, na pierwszym roku studiów prawniczych, byli parą. Dziś, choć ona ma rodzinę, ciągle daje się wyczuć między nimi napięcie, które w toku akcji przekształca się w namiętny romans (wątek romantyczny jest zdecydowanie najsłabszym elementem filmu). Samo śledztwo zaś przybiera jednak niespodziewany obrót: okazuje się, że zabity mężczyzna był oficerem Służby Bezpieczeństwa, ciągle biznesowo i towarzysko powiązanym z dawnymi kolegami z urzędu, którzy w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości, odnaleźli się nadzwyczaj dobrze.
Bohaterowie, podążając za tropem, wchodzą w świat dawnych oficerów tajnych służb, wielkich, nie zawsze czystych pieniędzy, jakimi ci obracają, historyków IPN-u i nie mieszczących się nawet w IPN-ie wariatów, którzy całe życie poświęcają na śledzenie niecnych postępków dawnych „towarzyszy z bezpieczeństwa”. A film bardzo sprawnie i płynnie przechodzi od klasycznego kryminału do thrillera spiskowego.
„Uwikłanie”, reż. Jacek Bromski.
Polska 2011, w kinach od 3 czerwca 2011„Uwikłanie”, mimo wszystkich dobrze znanych z gazet rekwizytów, w ogóle nie jest filmem „pisowskim”, nie daje się na dłuższą metę zawłaszczyć politycznej narracji, obwiniającej agenturalne układy za całe zło panujące w Polsce. Nie tylko dlatego, że partie prawicy porzuciły w ostatnich latach obecną w tym filmie narrację: aspirująca klasa średnia, której wydaje się, że żyje w „normalnym, europejskim kraju”, nagle rozbija się o mroczne, w zasadzie przestępcze układy wyrosłe z dawnego systemu.
Podstawowa trudność z prawicowym upolitycznieniem „Uwikłanych” polega na tym, że ubecy, „układ”, historycy z IPN, są w filmie Bromskiego czysto formalnymi, oswojonymi, rozpoznawalnymi przez widza gatunkowymi elementami przynależącymi do kinowej konwencji, a nie figurami opisującymi rzeczywistość społeczną współczesnej Polski. Film Bromskiego równie dobrze mógłby toczyć się w Stanach czy we Włoszech, a byłych ubeków mogliby z powodzeniem zastąpić skorumpowani, zblatowani z mafią byli policjanci, czy członkowie loży Propaganda Due. Podkreśla to zwłaszcza świetna rola Andrzeja Seweryna, grającego „szefa wszystkich szefów” dawnych bezpieczniaków (przynajmniej w Krakowie). Postać Seweryna to typowy przykład doskonale znanej kinomanom figury absolutnie zimnego, diabelnie inteligentnego łotra, którego błyskotliwy cynizm tyleż oburza, co budzi skryty podziw widzów – kino uwielbia takie postacie. Ostatecznie, zamiast prawicowej polityki historycznej, mamy tu zabawę gatunkowym schematem.
Czasami ta zabawa do końca nie wychodzi. Dlatego też „Uwikłanie” nie jest filmem wybitnym, nie otwiera nowych horyzontów polskiemu kinu, ale rozrywką jest naprawdę niezłą. Jacek Bromski, sięgając po współczesny polski kryminał i filmując go w świadomy gatunkowych konwencji sposób, osiągnął efekty, które nie przynoszą wstydu. Jego film zasługuje przynajmniej na życzliwość.