Wszystkie oczy na Montfermeil

13 minut czytania

/ Film

Wszystkie oczy na Montfermeil

Marcin Stachowicz

„Nędznicy” to wielka wojna o widzialność. Jedna strona konfliktu ma drony i smartfony, które na dłuższą metę mogą powściągnąć brutalność policji. Druga posiada monopol na użycie siły fizycznej, którą wykorzystuje szczególnie gorliwie przeciwko ekranom i obiektywom

Jeszcze 3 minuty czytania

Najbardziej narażone są oczy. Policzki i czoła mogą być opuchnięte, a nosy połamane, ale takie rany prędzej czy później znikną. Inaczej oczy. Dostajesz z bliska i w ciągu sekundy tracisz zdolność nadzoru. Tłum, którego jesteś częścią, ciemnieje i znika, smartfon z kamerą robi się bezużyteczny, bo przestajesz widzieć obrazy wpadające przez obiektyw. Teraz – pozbawiony zmysłu wzroku częściowo lub całkowicie – sam możesz stać się obrazem. Na francuskich „Marszach okaleczonych” (marche des mutilés) – organizowanych jako wyraz niezgody na brutalność policji – protestujący montują transparenty z wielkoformatowych zdjęć portretowych. Są na nich zmasakrowane twarze na różnych etapach gojenia: chwilę po „wypadku”, podczas szpitalnej autopsji albo już zdrowe i świeże, chociaż poorane bliznami. Obrazy układają się w długie ciągi, a ich punctum to właśnie oczy: krwawiące, przesłonięte opuchlizną, bielmem, opaską. Niewidzące oczy jako oskarżenie, świadkowie policyjnej przemocy, wizerunki „ucieleśnionego” ryzyka, które jednostka ponosi, kiedy decyduje się na publiczną ekspresję gniewu.

To także doskonała – bo w praktyce dosłowna – ilustracja sposobu, w jaki na rozpolitykowanej ulicy może się przejawiać (i być łamane) prawo do patrzenia. Ciało obywatela w demonstrującym tłumie realizuje swoją funkcję kontrnadzorczą: czuwa, żeby policyjna „opieka” nad zgromadzeniem była sprawowana w prawnie dopuszczalnych ramach. Dawniej odbywało się to na zasadzie wzrokowej obserwacji i wyłapywania przypadków nadużyć z gęstego od bodźców „szumu” otoczenia. Dzisiaj – przede wszystkim za pomocą technicznych protez widzenia, które pozwalają nie tylko na zarejestrowanie sceny, ale również na przesłanie jej dalej oraz live streaming obrazów i dźwięków. Jeśli więc trzymasz telefon komórkowy obiektywem w stronę kordonu bezpieczeństwa, rosną szanse, że staniesz się celem policyjnej przemocy – możesz przecież uchwycić coś, co zaszkodzi konkretnemu mundurowi, a nawet uderzy w dobre imię całej instytucji. Władzy zależy, żebyś nie widział, bo dzięki temu nie będzie wiedział także świat. We Francji, gdzie brutalność policji nie jest zjawiskiem nowym, ale od czasu protestów żółtych kamizelek zdecydowanie lepiej widocznym i udokumentowanym, kalekie oczy z transparentów zdążyły sprowokować narodową debatę. Politycy i zwykli obywatele od kilku miesięcy zadają sobie ważne, ale też nieco spóźnione pytanie: czy z przemocą na pewno wszystko u nas okej? Czy reakcje naszych służb porządkowych rzeczywiście nie mieszczą się w europejskich standardach, czy to tylko kolejny etap zbiorowej histerii?

„Nędznicy” w reżyserii Ladja Ly, faceta, który od ponad dwóch dekad uprawia dziennikarską partyzantkę, biegając z kamerą po paryskich banlieues i rejestrując regularną wojnę między policją a mieszkańcami przedmieść, zajmują w tej dyskusji twarde stanowisko. Powiedziałbym też, że stanowisko bardzo uczciwe, oparte na trudnych do podważenia faktach oraz na własnej autopsji i emocjonalnym zaangażowaniu streetworkera. Ly, dzisiaj czterdziestolatek z nagrodą w Cannes i nominacją do Oscara w portfolio, zaczynał od amatorskich dokumentów ulicznych, kręconych w podparyskim Montfermeil (tu się urodził i nadal mieszka) razem z kumplami i kumpelami z kolektywu Kourtrajmé. Grupa wciąż istnieje, ale obecnie działa na zasadzie wolnej szkoły, w której młodzież z banlieues, pod auspicjami doświadczonych opiekunów, może realizować swoje pierwsze pomysły filmowe. Reżyser uwielbia przypominać, że wiele lat temu sam robił na dzielnicy za kogoś w rodzaju lokalnego burżuja: „swojego” ziomka aspirującego do kariery artystycznej i jednocześnie strażnika zbrojnego w mechaniczne oko. Jeśli w okolicy działo się coś niepokojącego – policja urządzała brutalny nalot na podwórko albo gang z innego dystryktu przyjeżdżał tłuc miejscowych – sąsiedzi biegli w te pędy po „dziwnego dzieciaka z kamerą”. Buzz z „Nędzników” – chłopak kumplujący się głównie z własnym dronem i podglądający z boskiej perspektywy złożony, tętniący życiem mikrokosmos Montfermeil – to ponoć filmowe alter ego samego Ly. Amator, któremu przez przypadek udało się zajrzeć w głąb czarnej dziury.

Z doświadczeń takiej partyzanckiej, oddolnej pracy z kamerą wyrasta zarówno surowa treść, jak i forma „Nędzników”, fabuły płynnie wyprowadzonej z krótkometrażowego dokumentu pod tym samym tytułem i zainspirowanej klasyczną powieścią Wiktora Hugo. Kośćcem tematycznym filmu pozostaje kwestia brutalnego negocjowania prawa do patrzenia. Mamy więc grupę wykluczoną – młodzież z klasy robotniczej, drugie pokolenie emigrantów z krajów Maghrebu i Afryki Subsaharyjskiej – która usiłuje za wszelką cenę owo prawo wyegzekwować i, dzięki wydobyciu na widok publiczny oraz napiętnowaniu przemocy, uczynić życie w Montfermeil nieco mniej ryzykownym. Grupie reprezentującej władzę, czyli policjantom ze specjalnej jednostki SCU, chodzi natomiast o utrzymanie dotychczasowego reżimu widzialności; o permanentną gettoizację dzielnicy, w której określony wygląd – kolor skóry, strój, sposób poruszania się i wypowiadania – z automatu naraża ciało na przemoc, jednocześnie umieszczając sprawców przemocy poza polem widzenia. „Nędznicy” to zatem wielka wojna o widzialność. O dostęp do środków produkcji i reprodukcji wizualnej. Jedna strona konfliktu ma drony i smartfony, które na dłuższą metę mogą powściągnąć brutalność policji. Druga posiada monopol na użycie siły fizycznej, którą wykorzystuje szczególnie gorliwie przeciwko ekranom i obiektywom. Jedna żąda widzialności i reprezentacji, druga – ślepoty na przestrzenie już i tak ogarnięte społeczną ciemnością.

„Nędznicy”, reż. Ladja Ly

Walka o reprezentacje ma w tym przypadku fundamentalne znaczenie zarówno dla bezpieczeństwa publicznego, jak i wyrównywania szans społecznych. Policji bardzo zależy na niewidzialności, bo jej brutalność nie jest wyłącznie domeną miejskich legend. Trudno oczywiście zrzucać dzisiejsze nadużycia na karby jakiegoś transferu międzypokoleniowego czy „długiego trwania” etosu resortów siłowych, warto jednak pamiętać, że francuska policja nowoczesne metody tłumienia rozruchów i inwigilowania demonstrantów szlifowała jeszcze w czasach kolonialnych, przeszczepiając je następnie na grunt metropolii i wykorzystując między innymi do rozbijania strajków robotniczych. Zapoczątkowana w latach 70. neoliberalna restrukturyzacja sił porządkowych – związana z budową globalnego rynku usług bezpieczeństwa i ochrony – miała przekształcić policję w efektywnie działające przedsiębiorstwo, które nieustannie podnosi własną produktywność, a poszczególnych funkcjonariuszy nagradza awansem za wypełnianie konkretnych, mierzalnych celów. Utrzymanie status quo na robotniczo-imigranckich przedmieściach stało się – intencjonalnie lub nie – żywotnym interesem całej instytucji: określone zgettoizowane dzielnice zaczęły funkcjonować jako samoreprodukujące się, niewyczerpane źródło statystycznego boostu.

W końcu wystarczy jeden dobrze skoordynowany rajd – wbijamy do banlieue i kontrolujemy wszystkie wystające na rogach i skwerkach czarne dzieciaki – żeby podnieść upragnione słupki dobrej policyjnej roboty. O prawa obywateli trzeciej kategorii nikt się nie zatroszczy. Wąż pożre własny ogon, bo młodzi z poplamioną kartoteką nie znajdą pracy, zostaną na tych samych odrapanych klatkach schodowych, a żeby przeżyć, zatrudnią się w szarej strefie, przy handlu dragami, kradzionym towarem albo na usługach zradykalizowanych imamów. Wtedy znowu się po nich przyjdzie, skontroluje, przetrzepie, znajdzie to, co trzeba znaleźć, podniesie własne zawodowe skille i wejdzie na wyższy poziom doświadczenia. Trochę jak w grze RPG, gdzie nagrodą za rosnącą efektywność nie są nowe medaliony i zbroje, ale głaski polityków i establishmentowych mediów. To właśnie z takiego systemowo zakorzenionego profilowania rasowego wykluwa się hydra zamieszek. Pompowany przez długie lata bicia i poniżania, balon frustracji musi w końcu pęknąć, uwalniając gigantyczne pokłady gniewu i niczym nieskrępowanej agresji. Tak było między innymi w roku 2005, który dla „Nędzników” jest podstawową kanwą historyczną, a dla Ladja Ly – doświadczeniem formacyjnym, także ze względu na pierwsze szlify reżyserskie i wyłonienie się nowego typu zamieszek z ich specyficznym, medialno-wizualnym charakterem.

„Nędznicy” w reżyserii Ladja Ly„Nędznicy”, reż Ladj Ly. Francja 2019, w kinach od  28 lutego 2020Piętnaście lat temu iskrę wyzwoliła kontrola w podparyskim Clichy-sous-Bois: dwóch nastolatków, Boun Traore i Zyed Benna, ukryło się przed policyjnym pościgiem w budce trafo. Chłopcy zginęli, rażeni prądem, a starcia z mundurowymi rozpoczęły się jeszcze tego samego dnia. Zamieszki, na początku wyłącznie lokalne, błyskawicznie ogarnęły także inne miasta, między innymi Nantes, Lyon, Tuluzę i Lille. W ciągu trzech jesiennych tygodni spłonęło prawie 9 tysięcy samochodów, aresztowano 3 tysiące osób, a łączne straty oszacowano na ponad 200 milionów euro. Rok 2005 był przy tym o tyle bezprecedensowy, że do tej pory – przynajmniej we francuskim dyskursie medialnym – termin „zamieszki” rezerwowano głównie dla punktowych i krótkotrwałych rozruchów, gwałtownych – i równie gwałtownie gasnących – odpowiedzi wkurwionej młodzieży na „incydentalną” brutalność policji. Ówczesna zmiana polegała na niespodziewanym przeskoczeniu z poziomu lokalnego na ponadlokalny, które przecież nie odbywało się – jak sugerowano – w żadnej społecznej czy medialnej próżni. We Francji coraz więcej telefonów komórkowych zapewniało dostęp do internetu i aparatów fotograficznych, informacja krążyła zdecydowanie szybciej, przekraczała bariery miast i znosiła dotychczasowe monopole informacyjne. I chociaż po kilku latach te same media cyfrowe zawiązały nowe monopole i uwikłały nas w kolejne formy zależności, scena wizualna i dźwiękowa zgromadzenia politycznego uległa permanentnemu poszerzeniu i reorganizacji; akt oporu zaczął wykraczać poza lokalność, zyskując, przynajmniej potencjalnie, dużo większy zasięg, dzięki czemu mógł wzbudzać oraz podtrzymywać oburzenie i zaangażowanie na większą niż w przeszłości skalę. Można powiedzieć, że zamieszki z 2005 roku były pierwszym zwiastunem formy, jaką za kilkanaście lat przybiorą protesty żółtych kamizelek – ruchu przekraczającego tradycyjne podziały ideologiczne, partyjne i klasowe, jednoczącego centrum i prowincję we wspólnym sprzeciwie wobec neoliberalnej polityki prezydenta Emmanuela Macrona. Zapowiedzi, z której francuska władza nie wyciągnie żadnych sensownych wniosków.

Bo walka o widzialność i prawo do patrzenia nie tylko trwa w najlepsze, ale też jej front uległ poszerzeniu – z odizolowanych banlieues przeniósł się do centrów miast. Francuska policja, zabezpieczając demonstracje żółtych kamizelek, nadal korzysta z niebezpiecznej broni: karabinów LBD (miotaczy gumowych kul, popularnie zwanych flash ballami) i granatów GLI-F4, które niedawno zostały zastąpione wersją GM2L, już bez trotylu, jednak wciąż klasyfikowaną jako „materiał wojenny”. Z takim uzbrojeniem trudno utrzymywać porządek w tłumie i nie zrobić nikomu krzywdy. Zamiast wprowadzić nowoczesne praktyki komunikowania się z manifestantami przy pomocy telebimów i mediów społecznościowych, policja staje wobec rozgniewanego ludu w pełnym rynsztunku, przywołując nagą, autorytarną przemoc, którą w liberalnych demokracjach oduczyliśmy się dostrzegać i rozumieć. Ona oczywiście zawsze tu była, oddelegowana na niewidzialne obrzeża, w miejsca zapomniane przez białą paryską burżuazję i kamery CCTV. Techniki i narzędzia, z których francuska policja korzystała, pacyfikując demonstracje w 2018 i 2019 roku – choćby emblematyczna już broń LBD – w banlieues są od wielu lat chlebem powszednim, elementem codziennego survivalu i podjazdowej wojny o widzialność. Mainstreamowe media wolały jednak pokazywać obrazy płonących samochodów, stłuczonych witryn sklepowych i kominiarek, a nie rozbite twarze i wybite oczy z nagrań filmowców-aktywistów takich jak Ladj Ly. Zgliszcza samochodu urosły do rangi uniwersalnego symbolu konającej zachodniej demokracji. Tymczasem był to raczej kolejny dowód na aporie wpisane w samą istotę neoliberalnego kapitalizmu.

Dzisiaj stosunek mediów do policyjnej przemocy powoli się zmienia, ale dopiero wychodząc ze stref podmiejskich, przemoc ostatecznie wyszła z cienia i pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nie może się już dłużej ukrywać, bo obciążający ją materiał dowodowy jest zbyt mocny i jednoznaczny, a więc dla establishmentu – raczej niemożliwy do dalszego ignorowania. Oczy czarnego chłopca, zmaltretowane strzałem z flash balla – ważny punkt zwrotny w „Nędznikach” – zyskały swoje dokumentalne potwierdzenie w obrazach, które, zrewoltowane i wkurwione, wyszły z ludźmi na ulice.