BZIK
Eugenia Loli CC BY-NC 2.0

25 minut czytania

/ Obyczaje

BZIK

Rozmowa z Adamem Kaczanowskim, Iwoną Kurz i Dominiką Olszowy

Bzik to podwójna pułapka. Najpierw wpadamy w coś: musimy coś robić, tańczyć, czytać nekrologi, omijać ser szerokim łukiem. A potem nie można z tego wyjść, bo po drugiej stronie, bez bzika, kończy się radość, a może nawet sens

Jeszcze 6 minut czytania

BARTOSZ SADULSKI: Moim pierwszym skojarzeniem na myśl o bziku był Monet, który w latach 1892–1893 malował tylko fasadę katedry w Rouen, stworzył na jej temat 30 obrazów. Powiedział wtedy: „Jestem więźniem tej sytuacji i muszę w niej zostać do końca”. Czy kiedykolwiek staliście się więźniami bzika?
ADAM KACZANOWSKI: Śmieszne słowo, bzik. Bzik Moneta brzmi raczej jak blokada, z której nie można wyjść, takiego bzika nigdy nie miałem. Ale chyba każdy ma jakiegoś bzika i jestem zdania, że należy je pielęgnować. Sam ze swoich staram się nie wychodzić.

Ale jakie to są bziki?
AK: Lubię tańczyć, jak wszyscy wyjdą z domu. Jak nie ma domowników, to puszczam muzykę i skaczę do niej, nawet przez godzinę. Instynktownie wyczuwam, że to wstydliwy bzik, dlatego zasłaniam okna, czyli nie skazuję sąsiadów na swój widok. Nie lubię też samochodów, staram się chodzić wszędzie, gdzie mogę: jak się da, to pójdę trzy godziny do pracy, wolę to niż jechać czymkolwiek. To są drobne aberracje.

Dominika, czy ty masz bziki, które w mniejszym lub większym stopniu eksplorujesz w sztuce?
DOMINIKA OLSZOWY: To mnie teraz zagiąłeś, bo już się przygotowałam do wcześniejszego pytania, o bzika, który mnie zniewala w życiu codziennym. Chciałam bardzo wspomnieć o moim flagowym bziku, który od razu mi się nasuwa. Mam taką przypadłość jak serowstręt – boję się sera. Na początku miałam poczucie, że mi to przeszkadza w życiu, ale kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że mam podobnie jak Adam i raczej pielęgnuję swojego bzika. Właściwie prócz tego, że boję się sera, że go nie jem, nie dotykam i nie chcę, żeby w mojej najbliższej okolicy ludzie jedli go w sposób bryzgający, to ani trochę nie przeszkadza mi ten bzik. Ale brzydzę się sera od zawsze, każdej jego postaci. Wiele moich bzików łączy się z lękiem, czasem dosyć absurdalnym, na przykład przez pewien okres nie wychodziłam z domu po 23, bo do 23 była otwarta Żabka. Czas funkcjonowania Żabki tak mocno mnie ograniczał, że jak już była zamknięta, to nie wychodziłam z domu, bo nie było dla mnie życia na ulicy.

Kilka ostatnich prac poświęciłaś tematowi śmierci, m.in. zeszłoroczną „Stypę”. Śmierć to dla ciebie już obsesja czy jeszcze bzik?
DO: To jest poważny temat, z którym pracuję od jakiegoś czasu. Szukam na przykład różnych sposobów przeżywania śmierci i utraty bliskiej osoby, w odmiennych kulturach i czasach, a później przepracowuję temat w swoich pracach. Poszukuję odpowiedzi w wizualnych formach rzeźbiarskich. Ale ten temat jest dla mnie tak poważny, że nie wiem, czy bym to nazwała bzikiem.

W ogóle bardzo mnie zaskoczyła propozycja rozmowy teraz na temat bzika. Mocno przeżywam to, co się dzieje w Polsce, i miałam wrażenie, że bzik nie pasuje do tego momentu, do mojej kondycji psychofizycznej. Zastanawiam się, jak mogę mówić o bziku, kiedy on wydaje się czymś lekkim, szalonym, a mi jest bardzo ciężko. Tak samo jest ze śmiercią, to temat zbyt poważny na bzika. Czy mam bzika na punkcie śmierci? Nie powiedziałabym tak, to raczej szeroki problem do zbadania, nie fascynacja.

BZIK

Podszywanie się pod koty, wróżenie z tablic rejestracyjnych, poszukiwanie tej najwyższej rozdzielczości, śledzenie Forum Polskich Wieżowców, kolekcjonowanie plastikowych kulek, literatura. Każde z nas ma swojego bzika: coś, co odstaje, nie pasuje do oficjalnych wystąpień i poważnych mejli, trochę wstydliwe, trochę głupie, śmiertelnie poważne. Bziki pozwalają odłączyć się od świata i sprawiają, że jesteśmy trochę inni. W numerze tematycznym BZIK chcemy bziki dowartościować i zachęcić je, by stanęły w blasku fleszy. Bo może to nie my mamy bziki, może to cała kultura jest zbzikowana? Tylko czy można sobie pozwolić na zbzikowanie, kiedy trzeba walczyć z kryzysem klimatycznym, piekłem kobiet i śmiertelnym wirusem? I czy w świecie fejsa i tiktoka jest jeszcze dla bzików miejsce?

Rozumiem, o czym mówisz, ale też mam poczucie, że rozmowa o bziku w tym momencie może dać nieoczekiwany efekt.
IWONA KURZ: Miałam pewne obawy, że będzie tu oczekiwane wyznanie swoich bzików. Problem w tym – nie chodzi tylko o to, że to jest wstydliwe czy intymne – że właściwie, jak też wynika z dotychczasowych wypowiedzi, mówiąc o bzikach, mówimy o bardzo różnych rzeczach. Po polsku „bzik” może być synonimem słowa „oszaleć”, które nie jest terminem lekkim, ale też może oznaczać zwykły wygłup, coś, co na skali praktyk uznawanych za normatywne znajduje się na marginesie, jest po prostu trochę niepoważne. Jestem pewnie skrzywiona pokoleniowo, bo moje pierwsze skojarzenie z tym słowem to piosenka Bajmu „Józek, nie daruję ci tej nocy”. W dziecięcej wyobraźni to było niesamowite: kim jest ten Józek? Czego ona mu nie chce darować? I o co chodzi z tym bzikiem? Wydawał się on czymś bardzo serio, ale zarazem czymś bardzo fascynującym.

Ciekawy jest tu temat podjęty przez Dominikę. Przypomniałam sobie zresztą inny numer „Dwutygodnika”, już sprzed lat – poświęcony właśnie powadze. Mówił o kryzysie tego, co serio, co ma ciężar, mówił o wszechobecnej ironii i dystansie. Teraz jesteśmy świadkami i uczestnikami poważnych protestów o rewolucyjnej energii i dużej wadze, ale zarazem ich język jest, bywa w każdym razie, językiem niepowagi. Wydarza się przy tym bardzo dużo fajnych i zabawnych rzeczy i nagle wyłonił się w tym kontekście wielki obszar radości ze wspólnych, a czasem cudzych („młodzieżowych”) skojarzeń. To – również – forma wspólnego bzikowania.

Ale sądzę, że musimy też uważać, czy mówimy o fiksacjach, zajobach – czy raczej o lękach. Ja na przykład nie przepadam za ruchomymi schodami. Korzystam z nich, to nie jest pułapka, ale pasuje mi to do serowstrętu, o którym mówiła Dominika. Nie nazwałabym jednak tego bzikiem. Mam też zwyczaj, że zaczynam dzień od lektury nekrologów – jak już mam kawę, przeglądam gazetę, to zaczynam od strony z nekrologami. Czytam je bezinteresownie, ani to nie jest dla mnie temat na artykuł, który właśnie piszę, ani nie szukam osób, które znam. Czasem jedynie myślę, że można zobaczyć „swój” nekrolog – w końcu nazwiska są takie powtarzalne. Czasem też niektóre zachowuję. Jest to pewna stała w moim życiu, można powiedzieć, drobny nawyk. Ale jak nie mogę z jakiegoś powodu przeczytać rano tych nekrologów, to jednak potem nadrabiam. I w pewnym sensie jest to pułapka – również ostatecznie, bo przecież w końcu już nie przeczytam nekrologów po mnie.

Widać, że każde z was myśli o czymś innym, mówiąc o bziku. Adam ma delikatne subtelne bziki. Dominika od razu zaczęła mówić o fobiach, a Iwona wprowadziła nieco metodologii bzika. Czy przez myśl przeszła wam też obsesja kolekcjonowania? Często mówi się, że ludzie mają bzika na punkcie zbieractwa. Przygotowując się do rozmowy, natrafiłem na ludzi zbierających uszkodzone piłeczki golfowe, kaczuszki, zęby rekina wyrzucone na plażę, kamienie wyglądające jak litery alfabetu. Widziałem faceta, który zbudował wieżę z kręgli, ktoś ulepił gigantyczną gumę z gum antynikotynowych. Jest też Salvation Mountain, sztuczna góra Leonarda Knighta, będąca efektem kilku poważnych bzików.
AK: Ja zbieram znaczki i to dla bardzo normalnego świata może być obciachem, więc może to bzik. Ale z drugiej strony to nie jest jakieś uzależnienie, nie wydam ostatniego grosza, żeby kupić znaczek, więc to może jednak nie jest bzikiem. Pod pojęciem bzika rozumiem mało szkodliwe głupotki, ale w każdej chwili możemy się umówić na coś innego i z chęcią porozmawiam o bziku jako poważniejszych fiksacjach. Trudno też mi rozmawiać w aktualnej sytuacji, niemal wojennej, o takich pierdołach.

To chyba już wychodzi w tej rozmowie, że na bzika można patrzeć szeroko, także jak na coś bardzo poważnego, mającego potencjał wywrotowy. Skoro bowiem bzik może stać się sztuką, a sztuka ma już potencjał rewolucyjny, to bzik nawet jako drobna codzienna aktywność nie musi być czymś nieistotnym. Ta rozmowa ma też dowartościować bzika, jeśli to w ogóle możliwe.
DO: Tu nie chodzi tylko o to, że rozmowa o bziku w tym momencie jest czymś niewłaściwym. Jestem w nastroju dosyć ponurym nie tylko z powodu Strajku Kobiet, ale przez mnóstwo rzeczy, które się dzieją w kraju. Jesteśmy przecież w pandemii, która trwa już prawie rok. Jestem tym wykończona i myślę, że bzik to coś tak oderwanego od rzeczywistości, że ciężko mi o tym mówić. Ale nie uważam, że rozmowa jest niewłaściwa czy niemożliwa, może właśnie trzeba się z nią zmierzyć, żeby odkryć bzika na nowo jako coś głębszego, niż się wydaje.

Jeżeli chodzi o bzika w sztuce, to kompletnie tak tego nie widzę; nie postrzegam sztuki jako czegoś dziwnego, szalonego, bo to, co dla innych jest wybrykiem, dla mnie pozostaje neutralne. Nie byłabym w stanie pomyśleć o żadnym artyście, chociażby nie wiem, co zrobił, jak radykalną pracę wykonał, że jest szalony czy dziwny. Nie wiem, jak ugryźć bzika w kontekście sztuki. Dla mnie jako artystki pole na rzeczy zwariowane, dziwne, inne w sztuce jest tak duże, że mało rzeczy może mnie zaskoczyć. Mam dość mocno przesunięte granice postrzegania rzeczy „dziwnych”.

A czy sytuacja niepokoju, także wobec zmian klimatycznych, sprzyja bzikowaniu? Czy zamknięci w pokojach, mieszkaniach, jeszcze łatwiej popadamy w drobne obsesje?
AK: Jeśli założymy, że unikanie towarzystwa ludzi, wychodzenia, tego przymusu spotykania się i życia towarzyskiego jest bzikiem, to pandemia mi tego bzika tylko umacnia. Wychodzenie z domu, żeby siedzieć z ludźmi w jakimś głośnym miejscu, wspólne picie alkoholu, po którym wszyscy wyglądają jak najgorsza parodia samych siebie, ten instynkt stadny – to mnie zawsze bardzo męczyło. Przymusowe zamknięcie chroni mnie od tych sytuacji, odsuwa je ode mnie, więc umacnia mi tego bzika. Nie rozumiem na przykład zwyczaju podawania ręki, tego dotykania się właściwie bez żadnej potrzeby. Będzie mi źle, jak to się skończy i znowu zacznie się temat wychodzenia do ludzi, na miasto. Poza tym – tańczyć w domu mi trudniej, bo szkoła zdalna, praca zdalna, trudniej o puste mieszkanie.

DO: Ciekawi mnie to, co Iwona powiedziała o wspólnym bziku na Strajku Kobiet, trochę tego nie rozumiem. Masz na myśli śmieszne hasła na transparentach czy rozumiesz wspólnego bzika jako wspólnotowe zaangażowanie?

Adam Kaczanowski

Ur. 1976, raczej pisarz, trochę performer. Człowiek małpa, Calineczka, klaun, laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. Autor dziewięciu książek z wierszami i czterech z prozą. Poznaniak, mieszka w Warszawie.

Iwona Kurz

Historyczka nowoczesnej kultury polskiej, badaczka kultury wizualnej, filmoznawczyni, eseistka i krytyczka. Dyrektorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Autorka książki „Twarze w tłumie” (2005, Nominacja do Nagrody Nike), współautorka „Obyczajów polskich. Wiek XX w krótkich hasłach” (2008) oraz dwutomowej pracy „Kultura wizualna w Polsce” (2017). Współredaguje pismo „Widok. Teorie i Praktyki Kultury Wizualnej”.

Dominika Olszowy

Ur. 1993, artystka. Absolwentka kierunku intermedia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Realizuje prace na pograniczu różnych mediów, wykorzystując m.in. wideo, performans, instalację, scenografię oraz specyficzną mieszankę prawdy z konfabulacją. Od 2008 roku tworzy efemeryczną Galerię Sandra. Mieszka i pracuje w Warszawie.

IK: Ciągle jesteśmy w pułapce tego słowa. Z jednej strony, jak podkreśla Adam, jest bardzo lekkie i pasuje do naszych drobnych dziwactw dających dużo radości, z drugiej jednak może się z tym wiązać ciężar potencjalnie obarczony szaleństwem. Rozumiem więc, że bardzo uważamy na słowa, żeby nie zdeprecjonować jakiejś praktyki w kontekście bzika, co jest swoją drogą zabawne, bo jeśli dobrze rozumiem intencje redakcji, to chodzi o to, żeby bzika dowartościować.

Wracając jednak do wątpliwości Dominiki: na początku, bo nie teraz, kiedy mocno już wkroczyła policja, protesty miały wiele z karnawału. W małych grupach śpiewano piosenki, wynajdowano hasła, które dla wielu obserwatorów były od czapy; wyzwoliła się duża energia, ważna też dlatego, że poza systemem i poza kanonem. Jeśli bzik jest rodzajem dziwactwa czy wariactwa, to dużo takich rzeczy wydarzyło się w czasie protestów – i to jest piękne. Widzę w tym rewolucyjną siłę. W człowieku przebranym za jednorożca widzę potencjał zmiany. Nie jest to zapewne najważniejszy wymiar tych protestów, może wręcz wydawać się nieistotny w kontekście mało lekkiej sytuacji politycznej, ale to wspólne bzikowanie – zostanę przy tym słowie – wydaje mi się istotnym elementem tych wydarzeń, który długofalowo może przynieść zmianę języka publicznego w Polsce.

Odwołam się jeszcze do przykładu Adama, który lubi potańczyć, kiedy nikt nie widzi. Jest to bzik – jako aktywność lekka i nieszkodliwa – ale zapewne czemuś służy, coś załatwia. Może warto zatem zapytać, co by się stało, gdybyś nie miał, Adamie, tej możliwości. Może teraz masz ją rzadziej ze względu na pandemię? Na wszelki wypadek dodam, że u mnie akurat pandemia niewiele zmieniła w kwestii podobnych nawyków czy bzików. Nekrologi nadal się ukazują.

DO: Chyba po prostu inaczej to widzę. Strasznie przeżywam protesty i moje uczestnictwo jest zawsze okupione dużym stresem, rozdygotaniem rezonującym przez kilka następnych dni. Super, że jest muzyka i humor, że możemy tańczyć, bo to rzeczywiście rozluźnia. Bez tego byłoby jeszcze trudniej, ale myślę, że każdy inaczej to przeżywa.

IK: Myślę, że między nami nie ma dużej różnicy. Ja też się boję, udział w protestach jest dla mnie trudny, a jak nie biorę w nich udziału, martwię się o bliskie osoby i bardziej generalnie o skutki i działania policji. Mam też, oczywiście, obawy związane z tym, jak rozwinie się sytuacja polityczna. W żaden sposób nie lekceważę momentu, w którym jesteśmy. Ale to właśnie te elementy zabawowe czy też bzikowe są tym, obok ich masowości czy zaangażowania ludzi młodych, w czym widzę nadzieję. Właśnie dlatego te protesty mogą przynieść realną zmianę – że oznaczają zmianę języka. Mam poczucie, że ujawnił się wreszcie pierwiastek, który nie był dotąd obecny w naszym życiu publicznym lub był obecny marginalnie. Pojawiło się coś nowego na ulicach – i nie bójmy się określić tego wygłupem, zbzikowaniem. Ważne, że to zmieni Polskę, w której żyjemy.

DO: Pomyślałam jeszcze o zbieractwie, kolekcjonerstwie jako pozytywnym bziku. To dla mnie rodzaj medytacji. Adam zbiera znaczki, to pewnie potwierdzić, czy to prawda.

AK: Tak, znaczki bardzo uspokajają, zwłaszcza jak się je układa: seriami, kolorami, nominałami. Zajebiste, myślę, że to rodzaj medytacji.

DO: Doświadczam podobnych emocji w swojej pracowni, kiedy skupiam się na materii. Wcześniej moje prace były bardziej efemeryczne. Od jakiegoś czasu, może też przez to, co się dzieje za oknem, fiksuję się jednak na materii, ona działa na mnie uspokajająco. Mogę się zafiksować na rzeźbach, lubię eksperymentować w pracowni, bawić się materiałami, cementem, żywicą, tkaniną. Ciężko jest mi o tym bziku dziś mówić, ale im dłużej rozmawiamy, tym bardziej widzę, że bzik jest bardzo potrzebny i ważny, bo nas współtworzy.

IK: Mówi się czasem o ludziach, którzy zbzikowali, że „oddalili się w swój świat”. To wskazuje na rodzaj samoizolacji poniekąd – kiedy jesteśmy sami ze swoją praktyką, nawykiem, przyzwyczajeniem, formą zabawy. Myślę, że to są rzeczy ważne, intymne. Mogą być, być może są, lekkie, ale nawet jeżeli umiemy i chcemy o nich mówić, to praktykowane są w samotności.

Adamie, wspominałeś, że bzik jest czymś bardzo lekkim, więc może powinniśmy rozmawiać o czymś innym, ale przypomniałem sobie twoje opowiadanie „Wolne chwile” – masz tam bohatera, który walczy z Biedronką w ten sposób, że w kompulsywny sposób przestawia produkty na półkach. Ma dywersyfikacyjnego bzika, walczy z gigantyczną korporacją w bardzo drobny, niezauważalny sposób, ale to bzik przejawiający wywrotowy potencjał.
AK: Cały ten zbiór opowiadań „Czego boją się rodzice” w dużej mierze opiera się na drobnych bzikach. Tytułowe opowiadanie mówi o lękach, które można traktować jako rodzicielskie bziki podkręcone do maksimum. W opowiadaniu „Przed lustrem” mamy bohatera, który tymi swoimi fiksacjami, bzikami walczy ze światem o siebie, szarpie się z rzeczywistością. Jeśli pytasz o strategię artystyczną, to lubię takich bohaterów, którzy się wyłamują z rzeczywistości, można powiedzieć, że bzikują. W ogóle uważam, że bzik jest czymś fajnym i ciekawym, bardzo wartościowym, jest bowiem małą rewolucją, mikrobuntem wobec zasad czy reguł. Często jedyną możliwą, dostępną rewolucją, bo na te duże nie ma energii czy przestrzeni. Jestem zwolennikiem bzika. Chcę rozmawiać o bziku, z miłością do bzika podchodzę. Bardzo cierpię, jak nie mogę pobzikować, tańcząc przez jakiś czas. Mój bzik jest moim wentylem bezpieczeństwa.

Chodziłeś też na protesty, tańczyłeś i czujesz, że to jest suma wszystkich bzików?
AK: Na proteście byłem raz, donosząc frytki córce i żonie. Zgadzam się z tym, co mówi Iwona, te protesty są inne niż dotąd: protest jako zjawisko, które samo zbzikowało. Wszystko w Polsce było potwornie poważne i brakowało wentyla nieprzewidywalności czy szaleństwa. Nie chodzi tylko o to, że w tej chwili jest nagle lekko śmiesznie, ale że ten szaleńczy, nieprzewidywalny impuls jest też mocniejszy, trudniejszy do stłumienia czy opanowania.

Czy jako uczestnicy i obserwatorzy tego, co się dzieje na ulicach, mieliście wrażenie, że to też okazja do ujawnienia swojego bzika, znalezienia wspólnot? Nagle okazało się, że ta straszna sytuacja pozwoliła ludziom ujawnić się, wyemancypować, chociażby z talentem do tworzenia haseł, transparentów, całej tej bezprzemocowej, bardzo artystycznej strony protestów.
IK: Chciałabym w tym kontekście przywołać jeszcze jedno skojarzenie: witkacowskie – czyli „bzik tropikalny”, jak Grzegorz Jarzyna zatytułował swój spektakl z 1997 roku. To pojęcie, które opisuje pewien stan podgorączkowy – w kontekście spektaklu związany z zespołem wyobrażeń i doświadczeń dotyczących tropików. Sytuacja w Polsce też wywołuje zbiorową formę podenerwowania, „bzik polityczno-pandemiczny” w jeszcze innym sensie niż ten, o którym mówiłam wcześniej. Wszyscy mają nerwy na wierzchu, wszyscy są bardzo podatni na otoczenie, w którym funkcjonujemy właśnie ze względu na nagromadzenie bodźców. Cały czas mam wrażenie, że nie da się tego słowa złapać: ono zabawnie i lekko brzmi po polsku, ale jak zaczynamy przywoływać różne jego użycia i skojarzenia, to okazuje się, że bywa nie tylko zabawnie.

Gdyby użyć go w szerszym kontekście i powiedzieć, że prawica czy rząd mają bzika na punkcie kobiet i aborcji, to chyba zgodzilibyśmy się, że nie jest to właściwe słowo.
IK: Zapewne określenie „fiksacja” lub „zajob” – rozumiane pejoratywnie, jako postawy coś skrywające lub wypierające – byłyby lepsze.

Kilka lat temu odbyła się w Londynie wystawa „Magnificent Obssesions”, zbierająca i pokazująca kolekcjonerskie obsesje i bziki artystów, np. słoiki do ciastek Warhola. Dominika mówiła o tym, że nie ma granicy, po której przekroczeniu bzik staje się sztuką, co by oznaczało, że wszystko zależy od kontekstu. Czyjaś kolekcja starych piłek golfowych w Tate Modern stałaby się natychmiast po otwarciu ekspozycji dziełem sztuki.
DO: Pewien rodzaj bzika ogólnie przyjętego, jak zbieractwo, pozwala dosyć łatwo zaspokoić dziwne potrzeby twórcze odbiegające od norm. Myślę, że tego rodzaju bzik jest potrzebny artystom i nie tylko im, żeby przekraczać granice. Potrzebujemy tego bzika. Może ten bzik we mnie jest i pozwala mi robić szalone rzeczy. Ale nie lubię o tym mówić, bo jak wspomniałam, dla mnie to nie są szalone rzeczy, to motor do działania i przekraczania granic, poszukiwań w różnych obszarach. Jak powiedziałeś o tej wystawie, to uświadomiłam sobie, że w pracowni mam słoik, do którego zbieram ćmy, zęby, mam mnóstwo figurek kościotrupów, psów i kotów. Może to jest dziwne, ale są to narzędzia, z którymi na co dzień pracuję.

IK: Sztuka to jednocześnie proces i jego efekt. Mamy bziki, o których być może nawet nie wiemy, że je mamy – bo są dla nas przezroczyste. Sztuka, nawet jeśli zaczyna się od własnych obsesji, jest procesem o wiele bardziej świadomym. W kolekcjonowaniu z kolei ujawnia się mocno wymiar egzystencjalny. Ciekawe jest to, co powiedział Adam – że zbieranie znaczków jest dziś obciachowe, bo to stare, szacowne hobby, coś, co robili ojcowie, a może i dziadkowie. Jest tymczasem wiele przykładów kolekcji dziwnych czy, jakby powiedziała Olga Tokarczuk, bizarnych – jak w dawnym cyklu „Telexpressu” zatytułowanym „Galeria ludzi pozytywnie zakręconych”. Notabene od kilku lat pisarka postuluje jako postawę ekscentryzm, pochwałę niepowtarzalności i nietypowości, zachętę do tego, by ustawiać się poza centrum. Widzę w tym pewne pokrewieństwo z bzikiem.

Wracając do kolekcji – przypominam sobie fragment z książki „W Dolinie Muminków” o Paszczaku, który zbierał znaczki. W pewnym momencie skompletował zbiór i stał się bardzo nieszczęśliwy z tego powodu: ze zbieracza stał się tylko posiadaczem. Podsunięto mu zatem pomysł, by zaczął zbierać coś innego. Mam wrażenie, że ta pułapka związana z bzikami jest podwójna. Najpierw wpadamy „w coś”, musimy coś robić – tańczyć, czytać nekrologi, omijać ser szerokim łukiem. Ale pułapka polega też na tym, że nie można z tego wyjść, bo po drugiej stronie, bez bzika, kończy się radość, a może nawet sens. Sztuka w tym ujęciu byłaby próbą przekształcenia bzika w wypowiedź.

Adamie, co by się stało, gdybyś zebrał wszystkie znaczki?
AK: Płakałbym, to by było straszne. Co do bzika i tworzenia, bzika rozumiem jako coś, co kontroluje człowieka. A sztuka to coś, co ja kontroluję. Jeśli są w niej elementy bzika, to w sposób wykalkulowany. Dla mnie działalność artystyczna, sztuka, pisanie to rzeczy, w których tworzeniu świadomie używasz narzędzi i je kontrolujesz, chcąc uzyskać efekt. Bzik natomiast nie podlega kontroli. Często wygłupiam się na spotkaniach, rozgniatam 10 kilo bananów czy walę surową rybą w stół, i gdyby ktoś chciał mi dopiec, toby powiedział, że to bzik. Ale to nie jest bzik, tylko wyreżyserowane przedstawienie. Mimo że kocham bzika, to kocham go wyłącznie jako narzędzie, motyw do zastosowania.

Wariackie tworzenie poza kontrolą, jak na przykład Kerouac piszący w trzy tygodnie powieść „W drodze” na niekończącej się rolce papieru, jest dla ciebie mniej interesujące?
AK: Wierzę, że on sobie założył, że tak będzie pisał, że wykorzystał bzika jako narzędzie. A nie, że bzik mu to pisał. Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś wyjątek, powód, dla którego można sobie samemu zaprzeczyć. Jeśli traktować malarstwo Henry’ego Dargera, który napisał liczącą kilkanaście tysięcy stron epopeję o dziewczynkach i zilustrował ją 300 akwarelami, bardzo pięknymi, jako owoc bzika, to okej, cenię tę sztukę za bzika właśnie.

Ujawniło się, że miewamy też bzika na punkcie bzika innych. Bardzo istotna jest dla nas znajomość bzików artystów, których lubimy, wiedza o tym, jak pracowali, w jakich warunkach, przy jakim biurku. Kolekcjonerska obsesja, zbieractwo Francisa Bacona, którego pracownia wyglądała jak graciarnia szaleńca, jest dla mnie niezmiernie fascynująca. Z wystawy Bacona w Paryżu przywiozłem album będący fotoreportażem z jego pracowni, gdzie na zbliżeniach mogę dokładnie obejrzeć, co on chomikował.
AK: Nienawidzę tego, bo kojarzy mi się to z mitologizowaniem autora, wolałbym, żeby autorzy w ogóle nie istnieli. Jestem z tej szkoły, że liczy się tylko dzieło, a nie to, że autor pił zawsze dwa łyki stuletniej whisky, zanim napisał pierwsze zdanie. Nie znoszę takich historyjek, ale rozumiem, że ludzie to kochają, i kocham ludzi, którzy kochają to, więc ciebie też.

Jesteś starym, ale tolerancyjnym strukturalistą.
DO: Myślę, że to jest niebezpieczne w kontekście młodych artystów, którzy fascynują się życiorysami, bowiem im bardziej zbzikowana biografia artysty, tym bardziej starają się ustawić pod nią. To niebezpieczne i może nie nienawidzę tego, ale mam dystans. Bałagan w pracowni może wydawał mi się sexy, kiedy byłam studentką, ale dziś sama bardzo bym nie chciała go mieć u siebie, bo kojarzy mi się z chaosem. Dużo się zmieniło w sztuce i w pracy artystów, pracujemy inaczej, jesteśmy normalnymi ludźmi, wizja zwariowanego artysty dziwaka już się nie sprawdza.

Nigdy nie miałaś bzika na punkcie żadnego artysty?
DO: Chyba nie. Może jedynie w którymś momencie wkręciłam się w Gombrowicza, ale artysta sztuk wizualnych żaden mnie nie wkręcił na tyle, żeby mówić o bziku.

IK: Mnie się zdarzyły takie fascynacje, kiedy jakaś twórczość stawała się dla mnie ważna i zaczynałam oglądać albo czytać „wszystko”. Śledzenie życia prywatnego, próbowanie drinków, które ten ktoś pił, a nawet poszukiwanie miejsc miało prowadzić do lepszego zrozumienia dzieła. Przeszło mi to jakiś czas temu, nie jestem pewna, czy tu chodziło o bziki. Już nie próbuję utopijnie zbliżyć się do doświadczenia artystki, choć czasem ciekawie jest spojrzeć na rzeczywistość z miejsca, w którym stała.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).