Alienacja w wesołym pokoju
M1k3 CC BY-NC-ND 2.0

21 minut czytania

/ Literatura

Alienacja w wesołym pokoju

Bartosz Sadulski

Polscy pisarze są aktywni na Facebooku – czasem to tam powstaje powieść, tam komunikują się z czytelnikami, reklamują swoje książki i kreują publiczny wizerunek

Jeszcze 5 minut czytania

 

„W opowiadaniu «Sierp i młot» z tomu «Anioł Esmeralda» DeLillo opisywał obóz i zwrócił uwagę, że współczesny więzień cierpi najbardziej dlatego, że nie ma pod ręką interfejsu. I nie wie, co zrobić z rękami. Po odstawieniu Facebooka to było najsilniejsze: nagła potrzeba, żeby na szybko uciec do innej rzeczywistości, zanurzyć się w niej czysto fizjologicznie. To jak rzucanie palenia” – mówi mi Agnieszka Wolny-Hamkało, która podczas pisania swojej drugiej powieści „41 utonięć” odstawiła Fejsa na kilka miesięcy, bo zauważyła, że przenosi do powieści fragmenty wpisów. Portal był też dla niej zbyt rozpraszający i angażujący (chociaż na przykład Jakub Żulczyk ma zupełnie inaczej: „w pewnym sensie Facebook nawet mi pomaga, bo ja sam się rozpraszam, a on pozwala mi to rozproszenie kanalizować”, pisze mi na czacie). Poetka porównuje serwis do pokoiku, w którym zawsze są znajomi i trwa impreza. „Są ludzie, którzy świetnie sobie z tym radzą i zaglądają raz dziennie. Ja sobie nie radzę, zaglądam za często i musiałam z tego zrezygnować. Weszłam na fb znowu po skończeniu książki”.

Odstawienie Fejsa ma cykle, podobnie jak umieranie. Według Agnieszki pierwszy tydzień to poczucie ulgi. Drugi to syndrom odstawienia. W trzecim nie pamiętasz, po co był ci ten Facebook, i trochę cię to rozśmiesza. Potem zapominasz, ale jak wracasz, to znów wnosisz swoje zabawki do piachu i masz radochę z zabawy. Niektórzy pisarze są na Fejsie anonimowo, inni powierzają prowadzenie kont partnerom. Jedni ograniczają się do prowadzenia jednego profilu, zacierającego granice między tym, co prywatne, a tym, co publiczne, manifestując przy okazji między innymi swoje poglądy polityczne (Jacek Dehnel – blisko 10 tys. obserwujących, to niemal całe Puszczykowo wlepiające gały w profil pisarza i poety!), inni rozdzielają (Żulczyk: „Czytają mnie nie tylko ludzie, których znam. Jak ktoś cię nie zna osobiście, to nie ma powodu, aby wiedział o tobie pewne rzeczy, które są na profilu prywatnym”). Agnieszka też stworzyła równoległy fanpage, ale wiesza na nim jedynie informacje o spotkaniach i linki do recenzji. Ma tylko 341 polubień, podczas gdy profil prywatny jest obserwowany przez blisko trzy razy tyle osób i ponad tysiąc znajomych. Profil działa jako mix idei, krótkich recenzji wystaw i spektakli, własnych tekstów, fotek jej przyjaciół. „Mój profil nie jest czysty i wysmakowany, nie ma tam sumiennej strategii, wspaniałych zdjęć i impresji z knajp. To raczej bałagan. Cenię bałagan, jest odświeżający. Nie mam żadnej blokady na rzeczy, które ludzie wrzucają mi na walla. To jest otwarty pokój. Lubię, jak inni czują się u mnie dobrze. Jeśli chcesz mi wrzucić krejzolskie zdjęcie – proszę”.

Znaczna część profili pisarzy (powiedzmy – prozaików) mogłaby równie dobrze być profilami rozgarniętych nauczycieli albo sympatycznych księgarzy, często nie mają literackiego charakteru, działają raczej w sposób kuratorski. Strony prowadzone są intuicyjnie, zachowują oryginalność i charakter, nie są mdłym produktem pań i panów od promocji. Rozmawiałem z autorami wyróżniających się z różnych powodów profili, próbując wybadać strategie autopromocyjne i sprawdzić, jak korzystanie z serwisu wpływa na proces twórczy.

Zacznij wczoraj

Nagrodzona Gdynią debiutancka książka Michała Cichego zaczęła się od statusów na Fejsie. Prozaik opowiadał znajomym o tym, co widział w czasie spacerów po Warszawie. Było to na początku półtorarocznego okresu, kiedy postanowił poruszać się po mieście tylko na piechotę, żeby poprawić kondycję. „W czasie pieszych wędrówek widzi się więcej i inaczej niż z samochodu albo z autobusu. Któregoś dnia zorientowałem się, że to może stać się czymś więcej. Że mogę pisać te statusy jako cząstki przyszłej książki o mozaikowej strukturze. Miałem już w głowie wewnętrzny obraz książki i potem już tylko wypełniałem go treścią”, opowiada. Guy Kawasaki byłby z niego dumny – Cichy jednocześnie prowadził działalność literacką i autopromocyjną w tym samym miejscu i czasie.

Kawasaki, ikona marketingu 2.0 oraz współautor koncepcji „evangelism marketing”, jest także autorem 10 przykazań (które wykorzystuję jako śródtytuły) dla twórców działających w mediach społecznościowych. W pierwszym zaleca jednoczesne pisanie książki i budowanie marketingowej platformy: „Nie możesz czekać, aż skończysz pisanie, ponieważ zbudowanie renomy trwa dziewięć miesięcy do roku”, radzi guru. Guru zakłada więc, w przeciwieństwie do Jonathana Franzena, że pisanie nie wymaga odcięcia się od świata. Autor „Korekt” stał się naczelnym krytykiem social media. W eseju dla „New York Timesa” stwierdził, że „lajk” jest substytutem miłości, a w ostatniej powieści „Bez skazy” jeden z bohaterów porównuje Google’a i Facebooka do szpiegów ze Stasi. Zdaniem Franzena nie sposób napisać dobrej powieści, korzystając jednocześnie z serwisów społecznościowych. Sam jest typem gryzipiórka, który w trakcie pisania odcina się od internetu i telefonów, a może wręcz, niczym brat Jimmy’ego McGilla w „Better Call Saul”, unika wszelkiej elektryczności, trzymając jedzenie w przenośnych lodówkach.

„Nie piszę książek tak grubych jak Franzen, więc nie muszę wysiadywać codziennych godzin jak zawodowy epik. Nie ograniczam sobie dostępu do netu. I nie uważam tego za czas stracony”, pisze mi Michał Cichy. Podobnie jak nie byłby stracony czas spędzony na czytaniu gazet i tygodników – dla niego Fejs stał się rodzajem prywatnej gazety. „Przez dwanaście lat pracowałem w gazecie i Facebooka traktuję jako gazetę nowej generacji. Gazetę idealną, bo mogę w niej pisać o wszystkim, co mnie interesuje, a nie tylko o tym, co należałoby do mojej działki wytyczonej przez redakcję. Poza tym interakcja z czytelnikami jest natychmiastowa i wzajemna. W sumie uważam, że od kiedy istnieje Fejs, zwykłe gazety stały się niepotrzebne”. Ale następną książkę pisze już poza portalem. Profil Cichego należy do najbardziej elegancko prowadzonych wśród polskich pisarzy. Jego notki są starannie wyedytowane, błyskotliwie napisane i oryginalne. Pisarza obserwuje, razem ze znajomymi, blisko cztery tysiące dusz.

Emocje wokół nadchodzących książek stara się regularnie na swoim profilu podsycać Jacek Dehnel. Będąc na stypendium w Wiedniu, wrzucał napisane właśnie długie fragmenty powieści „Krivoklat”, która ukaże się w maju, pozwalał też czytelnikom decydować o tym, która z dwóch wersji okładki jest lepsza. Na bieżąco informuje o postępach w pracy nad kolejnym kryminałem, pisanym wspólnie z partnerem Piotrem Tarczyńskim. „Ostateczną decyzję o okładce podejmuję wprawdzie z wydawnictwem, ale czasem badam reakcje. W przypadku «Krivoklata» moja redaktor prowadząca stwierdziła, że «wszystkim bardziej się podoba druga wersja», więc postanowiłem sprawdzić, czy wszystkim. No i wyszło mniej więcej pół na pół. Taka informacja zwrotna jest, oczywiście, bardzo przydatna i ogromnie mi miło, że prawie ośmiuset osobom chciało się wypowiadać, spierać, przytaczać argumenty”, mówi Dehnel. W prowadzeniu profili ma wolną rękę, wydawcy niczego nie sugerują i nie doradzają.

Podziel serwisy

Guru pisze: „Jest pięć serwisów społecznościowych, ale każdy z nich służy czemu innemu”, my się koncentrujemy na jednym, służącym zdaniem Kawasakiego do kontaktu z ludźmi, „z którymi chodziłeś do liceum i na studia oraz z rodziną”. Z kim kto chodził do szkoły nie wnikam, ale już nawet Michał Cichy przyznaje, że używa Facebooka „w sumie niezgodnie z regulaminem, jako narzędzia poznawania nieznajomych. Stopniowo miałem coraz więcej znajomych i obserwujących”. Wszystko, co pisze, jest publiczne, podobnie jak wpisy Wolny-Hamkało czy znaczna część wpisów Dehnela. Autor „Lali” miał najpierw stronę autorską założoną przez fana i znajomego, przekształconą następnie w otwartą grupę. Jak przyznaje, okazało się jednak, że profile autorskie lepiej działają, docierają do większej liczby osób, mają lepszą wyświetlalność na ściankach. „Nie chciałem otwierać własnego profilu dla wszystkich, przez długi czas odmawiałem, ale założyłem profil autorski – i tam udostępniam rzeczy związane bezpośrednio z moją pracą pisarską, to znaczy linki do publikowanych tekstów czy wywiadów, informacje o spotkaniach autorskich, o premierach książek i ich przekładów, i tak dalej”. Jego zdaniem linia „prywatne/publiczne” przebiega tam, gdzie na własnym profilu ustawia „widoczne dla znajomych”, czego obserwujący nie widzą. Ale to nie zdarza się często. Prywatne są bardziej osobiste zdjęcia z wakacji, albumy typu „Oddam książki/meble, z którymi nie chcę już mieszkać”. Jeśli już zabiera głos w sprawach publicznych, a tego na jego profilu jest sporo, albo wkleja notatki z życia mające naturę raczej literacką niż osobistą, to nie ma powodu, by to zamykać przed nieznajomymi. „Oczywiście problem jest taki, że otwarcie profilu to równocześnie wpuszczenie tam każdego netowego trolla i idioty, ale takie są koszty; na szczęście są instrumenty blokowania użytkowników”, mówi.

Michał R. Wiśniewski, autor książek „Jetlag” i „God Hates Poland” podchodzi do sprawy bardziej technicznie. Kiedyś, gdy nie było możliwości śledzenia treści wrzucanych z ustawieniem „publiczne”, autorski fanpage był niezbędny – nie można dodać wszystkich czytelników do znajomych. Jego zdaniem dziś fanpage ma dwie główne zalety: pozwala na oddzielenie treści prywatnych od tych związanych z promocją oraz w przypadku blokady konta użytkownika (a łatwo jest podpaść facebookowej policji) może go prowadzić inna uprawniona osoba. Minus jest taki, że treści z fanpage’ów rzadziej trafiają do strumieni użytkowników, Facebook zarabia bowiem na płatnym promowaniu tych treści. „Ponieważ mam zasadę, że na fb po prostu nie umieszczam rzeczy, które uważam za prywatne (raczej paraprywatne, czyli te, które są elementem mojej autokreacji, tak jak wcześniej na blogu), nie potrzebuję też takiego rozdzielenia. A bana staram się uniknąć, przestrzegając prawa. Założyłem za to strony konkretnym książkom, głównie po to, żeby pojawiały się jako opcja przy emotikonie «Czytam»”, pisze mi Wiśniewski.

W wywiadzie dla Wirtualnej Polski powiedział, że portalu używa, bo musi – pisarz powinien być obecny w mediach społecznościowych. Kiedy pytam o to, czy stało się to niekomfortowe, Wiśniewski stwierdza, że każdy obowiązek po jakimś czasie staje się przykry, bo tak działa alienacja. Facebook w dodatku jest medium opartym na emocjach użytkowników. W filozofii Zuckerberga powinny to być pozytywne emocje, w praktyce jest zupełnie inaczej. „Facebook to chyba jedyne miejsce na szeroko rozumianym świecie, gdzie można zerwać wieloletnią znajomość z powodu kłótni o podmiot liryczny piosenki Dire Straits. Jak o tym opowiadam ludziom, to się pukają w głowy albo śmieją, ale tak właśnie wygląda fb-życie”.

Michał Cichy z kolei dzięki portalowi się bardzo uspołecznił. Dużo fejsowych znajomości przeniosło się do realu. Zaczął też więcej chodzić na wieczory autorskie anonsowane jako wydarzenia. „Są autorzy, którzy cytują na Fejsie każdą recenzję swoich książek. Ja się staram nie przeginać z autopromocją. Zapowiadam tylko swoje spotkania i powiesiłem okładkę swojej książki jako zdjęcie w tle, żeby uświadomić czytelników moich postów, że mogą też sięgnąć po papier”, pisze.

Stwórz wspaniały profil

„Twój profil jest twoją reklamą” powiada guru i już z takim stwierdzeniem ma problem Dehnel, bo z gruntu jest mu obcy język działów sprzedaży, traktujący książkę jak każdy inny towar: „To jest przekładanie sposobu myślenia przedsiębiorstw na ludzi i odwrotnie, czego ukoronowaniem jest amerykański absurd prawny, czyli to, że korporacje są osobami. A ja nie jestem żadną firmą, niczego nie sprzedaję, nie chcę mieć brend menedżera, pokazującego mi na wydrukach słupki wzrostu czy spadku. Zasadniczym celem mojej pracy nie jest sprzedanie jak największej liczby egzemplarzy książki, tylko coś znacznie mniej namacalnego: wymiana idei, podkładanie lustra społeczeństwu, refleksja, kwestionowanie obiegowych nieprawd, słowem: działanie w obiegu kultury. Facebooka traktuję jako łącze, a nie jako przybudówkę do terminalu z kartą płatniczą”. Jednocześnie Dehnel pozostaje bardzo sprawnym menadżerem swojego konta, szybko i błyskotliwe reagującym na wydarzenia, publikującym posty udostępniane później przez setki internautów, a w międzyczasie kolportującym literackie zapowiedzi i materiały z bloga „Tajny Detektyw” o wiele sprawniej niż wydawnictwa.

Kawasaki nie definiuje „wspaniałości”, ale twórcom zaleca komunikowanie, że są osobami „sympatycznymi, godnymi zaufania i kompetentnymi”, oraz udostępnianie wysokiej rozdzielczości zdjęć swojej twarzy. Wspaniały jest profil Filipa Zawady, chociaż z autopromocją ma niewiele wspólnego, a koncentruje się na jego zmysłowych, czarno-białych zdjęciach i krótkich formach prozatorskich oraz eksponowaniu równie ważnego, jeśli nie ważniejszego zajęcia Zawady, czyli łucznictwa. Filipa „lubi” zaledwie 705 osób. W świecie Kawasaki, którego na google+ obserwuje ponad siedem milionów osób, nawet Janusz Leon Wiśniewski (8427 obserwujących) razem z Katarzyną Grocholą (2569) byliby bakteriami. Innym miernikiem wspaniałości, poza wartościami estetycznymi, może być zasięg strony. We wpisie z 27 stycznia Jakub Żulczyk (fanpage) poskarżył się na jedną z firm telekomunikacyjnych, która czyniła przeszkody w podłączeniu pisarzowi internetu. Emocjonalny wpis zakończył słowami: „Co mogę zrobić, poza tym, że czasami mam dostęp do 100 tysięcy zasięgu”. Dzień później sprawa była załatwiona, ale kto wie, czy gdyby nie Fejs, Żulczyk do dzisiaj nie wysyłałby tekstów faksem. Sytuację uznaje za przykrą ostateczność: „To świadczy o jakimś głębokim syfie toczącym ten świat i podejście ludzi do siebie nawzajem, firmy do klienta etc., bo jest dużo ludzi w podobnych sytuacjach, oni nie mają 100 tys. zasięgu postów i co mogą zrobić, gdy ktoś nie chce im płacić czy dostarczyć usługi, za którą zapłacili”. Jego strona, podobnie jak wiele innych, w tym Wita Szostaka (366 obserwujących), Sylwii Chutnik (10 660) czy Łukasza Orbitowskiego (3429), jest bardziej wirtualną telegazetą, gdzie pisarze informują o recenzjach, spotkaniach autorskich, nominacjach i podróżach. W bardziej towarzyskim wariancie dzielą się też muzycznymi i filmowymi odkryciami. Dla nikogo z nich portal nie jest wersją publicznego notatnika (Żulczyk ma jeden analogowy, a drugi w telefonie, i oba są prywatne), rzadko popisują się pisarską wirtuozerią, jak na przykład irlandzki autor Roddy Doyle (85 tys. obserwujących). W tym przodują, a jakżeby inaczej, raczej poeci. Oraz aspirujący żartownisie i zawodowi facebookowcy.

Kuratoruj, nie twórz

Guru pisze: „O wiele trudniej jest napisać książkę, niż tworzyć treści na swój profil. Zrób sobie czasem przerwę i skoncentruj na dostarczeniu contentu dla innych. Linkuj do artykułów, zdjęć i filmów, które są dla ciebie ważne”. Aktywnym kuratorem jest chociażby Michał R. Wiśniewski, wrzucający kilka postów dziennie. Po późnym debiucie nie zaczął się autocenzurować: „To znów kwestia przyjętej filozofii – nie wierzę w pisarza, który nie ma poglądów, albo udaje, że nie ma. Nie uciekam więc od nich ani w wywiadach, ani na Fejsie, ani w książkach. Niektórzy znajomi mówili mi, że odkąd wydaję książki, zrobiłem się grzeczniejszy, ale po prostu wraz z sukcesem zmniejszył mi się poziom frustracji”, pisze. Według niego wszyscy, którzy są na Fejsie, żeby „sprzedawać książki”, muszą dbać o tzw. edge ranka, czyli „ten magiczny wskaźnik, którym pan Mark decyduje o wpychaniu ludziom treści w strumienie”. Kiedy Wiśniewski był na Fejsie bez większego celu i spamował głównie linkami do bloga, nie było to dla niego tak ważne. Ale działa tu też coś w rodzaju etosu: skoro obserwuje go prawie 1300 ludzi, czuje się w obowiązku dostarczać im jakieś ciekawe albo przynajmniej zabawne treści. O poradach Kawasakiego, podobnie jak pozostali pisarze, nie słyszał (Żulczyk zapytał, czy to kolega Johna Hondy) i polega głównie na intuicji oraz swoim doświadczeniu. „Trochę nie wierzę w taką inżynierię, że jak teraz zacznę specjalnie wrzucać śmieszne koteły, to zbiorę widownię i rzucą się czytać moje książki, chociaż pewnie dokładnie tak to działa”.

Powstrzymuj się

„Mniej niż 10 procent postów powinno promować twoją książkę lub inne przedsięwzięcia komercyjne. To jest OK zaraz po wydaniu książki, ale powinieneś się wycofać z promocji po pierwszych czterech tygodniach”, radzi guru, a nasi pisarze trzymają się raczej tych wytycznych. Jak jednak idzie z powstrzymywaniem się z korzystania z serwisu? Dehnel instalował kiedyś program „Stay Focus’d”, który pozwalał mu tylko na półtorej lub dwie godziny na różnych stronach prokrastynacyjnych, nie tylko na Facebooku, ale i na portalach aukcyjnych, informacyjnych itd. Ale ostatecznie okazało się, że wcale nie pracował dzięki temu więcej, tylko był bardziej zestresowany. „Jeśli pracuję nad czymś pilnym, jeśli gonią mnie terminy, to w ogóle staram się marnować mniej czasu – w tym marnować go mniej na Fejsie”, pisze.

Wiśniewski nigdy nie instalował żadnych nakładek, nie używa adbloków i temu podobnych wynalazków: „Nie chcę maszynowej protezy mózgu, wolę nauczyć się ignorować reklamy albo trudnej sztuki naciśnięcia przycisku x na tabie ze stroną Facebooka”. Uważa, że Facebook rozprasza, owszem, ale kiedy wpadał w kilkunastogodzinny pisarski ciąg, to go zamykał. Z drugiej strony potrafi działać stymulująco, jeśli pojawiają się ciekawe treści, linki do artykułów, w których nagle można znaleźć brakujący element układanki. No i ćwiczenia językowe: „Za każdym razem, kiedy jestem na pisarskim haju, wypuszczam trochę pary, pisząc komentarze na Facebooku. Do pisania prozy potrzebuję nieustannego kontaktu z żywym językiem i Facebook, czy internet w ogólności, jest tu bardzo pomocny”.

Szczepan Twardoch zamieścił na swoim prywatnym profilu publiczną wiadomość, w której informuje, że nie odpisuje na maile, nie odpowiada na telefony i nie goli się, ponieważ kończy książkę, więc zdecydowałem, że nie będę go pytał, czy odstawia Fejsa na czas pisania. Tym bardziej, że prozaik teraz intensywnie ćwiczy boks, a ja mogę się pochwalić tylko kilkoma lekcjami z Piotrem Makowskim.

Odpowiadaj

Z portalu na dłuższy czas zniknęła Justyna Bargielska, ale nie po to, żeby pisać nową książkę. Opuściła Facebooka, bo „ludzie jej dokuczali”, a kiedy dopytuję, czy dostawała za mało lajków, doprecyzowuje, że pisali jej „o świecie, Bogu, sytuacji politycznej, ale to przecież na jedno wychodzi”. Wróciła, bo jej córka założyła konto i musi jej pilnować, a żeby miała poczucie, że jest pilnowana, to Bargielska musi być aktywna. A sam Fejs jej nie rozprasza. Rozprasza ją kot albo Trybunał Konstytucyjny.

Jacek Dehnel sporo czasu poświęca na odpisywanie, ale to są na ogół jednak sympatyczne i niewymagające listy, zwraca za to uwagę, że nastąpiło przesunięcie ciężaru w komunikacji zawodowej; coraz częściej poczta facebookowa, a nie tradycyjne e-maile, jest miejscem, gdzie załatwia się sprawy tłumaczeń, międzynarodowych festiwali literackich czy spotkań autorskich. „Nie czuję się z tym dobrze, Facebook ma jeszcze niższy stopień poufności niż zwykła, też przecież dająca się łatwo inwigilować, poczta internetowa”.

O pozycji, jaką pisarz może zbudować na portalu znowu świadczy przykład Twardocha, który o podpisaniu umowy z Mercedesem w pierwszej kolejności informował na swoim profilu, podobnie jak o otrzymaniu Nagrody Kościelskich. Zanim zrobiły to media. Chociaż lubi stylizować się na oldschoolowego literata w franzenowskim stylu, swój profil prowadzi z dużym wyczuciem, zamieszczając obok piosenek Swans i wpisów o whiskey zdjęcia, na których wygląda jak młody bóg, czy filmy z wyjazdu na Spitsbergen, które eksponują jego hemingwayowską odwagę i tężyznę. Podobnie jak zdjęcia z salki do boksowania.

Bądź pozytywny albo zamilcz

Są też na świecie rzeczy, które nie śniły się amerykańskim marketingowcom, na przykład Michał Witkowski. Autor „Lubiewa” uczynił ze swojego profilu blog modowy i podstronę Allegro, na której najpierw wyprzedawał odzież, kosmetyki, a także swoje notatki, a teraz ilustrowane przez siebie egzemplarze książek. Bardzo mnie interesowało podejście Witkowskiego do social media, przenikające się kreacje modystki, pisarza, blogerki i handlarki, wysłałem mu kilka pytań, na które obiecał odpisać, ale jego ostatnia wiadomość brzmiała: „Może chcesz kupić książkę z obrazkiem?”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.