Anatomia flejmu

15 minut czytania

/ Obyczaje

Anatomia flejmu

Natalia Fiedorczuk

W internecie zmagazynowane emocje nie mogą rozproszyć się na komunikację pozawerbalną: można tylko intensyfikować kontrowersyjność lub wulgarność dosłownego przekazu

Jeszcze 4 minuty czytania

Wypowiadanie na głos swoich myśli i opinii na różne tematy to źródło przyjemności. Mówienie o sobie pobudza układ mezolimbiczny, w podobny sposób, w jaki działa na nas uprawianie seksu lub jedzenie. Naukowcy z Harvardu, którzy przeprowadzili badania aktywności mózgowej mówiących o sobie ochotników, odkryli również, że ludzie skłonni są rezygnować z finansowego zysku, tylko po to by móc się wyrazić. Uczestnicy eksperymentu rezygnowali z jeszcze wyższych kwot (chociaż w opisie badania mowa o sumach rzędu kilku centów), kiedy mogli się podzielić swoim zdaniem nie tylko z badaczami, na piśmie, ale przed całą grupą. Praktyczne zastosowanie tego badania znane jest wszystkim sprawnym adeptom sztuki sprzedaży przy pomocy mediów społecznościowych. Administratorzy fanpejdży marek nie tylko publikują zabawne obrazki i organizują konkursy, ale też zachęcają do wypowiedzi pisemnych zaangażowanych użytkowników. „Mamusie, czy byłyście aktywne w ciąży?”pyta anonimowy administrator strony producenta mleka modyfikowanego. „Ile pysznych potraw można wyczarować z kurczaka? Sto, tysiąc, milion. Jaką przygotujesz Ty?”pod linkiem do szczegółów promocji ćwiartek z kury zapytuje na Facebooku znany supermarket. Dzielenie się własnym zdaniem (angielskie share – niestety nie wynaleziono jeszcze polskiego odpowiednika, poza „szerowaniem”, co w zasadzie przyjęło się też poza eleganckimi salami konferencyjnymi agencji marketingowych) w sposób natychmiastowy reguluje emocjonalne pobudzenie wywołane kontaktem z treściami zarówno zachwycającymi, jak i złoszczącymi czy budzącymi lęk. Po przeczytaniu niedorzecznego artykułu lub opinii uspokoić nas może tylko zszerowanie go z odpowiednim komentarzem albo samo skomentowanie.

Zanim w portalach informacyjnych zaczęto masowo stosować wtyczki, w których publikacja wypowiedzi pod artykułem wiąże się z ujawnieniem użytkownika na Facebooku, podejrzewano, że brutalność części komentarzy związana jest z bezkarnością pozostania wirtualnym anonimem. Jednak i podpisani użytkownicy Facebooka nie szczędzą słów nienawistnych, pełnych obrzydzenia, nieraz nawołujących do natychmiastowej eksterminacji autora. Latem 2015 powstał mikroblog fotograficzny „Hejty na fejsie”, który zestawia zdjęcia profilowe publikujących z treścią ich ksenofobicznych komentarzy. Na zdjęciach, przedstawiających gładkie nastolatki z ustami zmarszczonymi w dzióbek, młodych ojców z noworodkami na ręku, czy czcigodne panie w średnim wieku o aparycji nauczycielki lub księgowej, czytamy: „Jebać kurwy i pedały, a świat będzie wspaniały” oraz „Precz z gównem, niech się leczą pajace”. Autor strony, być może po licznych pogróżkach związanych z naruszeniem wizerunków, a może dlatego, że nieustanne reprodukowanie podobnych treści przyprawić może o wrzody, nie aktualizuje bloga od dawna. Dlaczego użytkowników „ponoszą nerwy”, kiedy nie pozostają anonimowi? Być może nie chodzi tyle o samą anonimowość, ile o jej poczucie, wrażenie bezosobowości.  Rozmowa w internecie na pierwszy rzut oka jest porozumiewaniem się za pomocą pisma, jednak jej interakcyjność jest raczej cechą komunikacji oralnej. Jest ulotna, zanurzona w chwili. Podpisanie swojego komentarza imieniem i nazwiskiem nie jest tutaj bynajmniej czymś egzotycznym. Jeśli w dyskusji internetowej zachodzi komunikacyjny dystans między użytkownikami, np. nie są członkami rodziny, grupy znajomych z pracy czy szkoły, reakcja emocjonalna na kontrowersyjne zagadnienie wymaga natychmiastowego rozładowania. Stworzona na potrzeby kontaktów wirtualnych persona, albo też persony, nie dostrzega niespójności nienawistnego komentarza z uroczą rodzinną fotką. Ważniejszy w tej sytuacji wydaje się być układ mezolimbiczny.

Iskra

O tym, że danie upustu emocjom w internecie jest zajęciem wysoce satysfakcjonującym, wiedzieli już członkowie prehistorycznych grup dyskusyjnych, angażujący się we flame wars.  W przypadku takich grup, których użytkownicy korzystali z telefonicznych modemów internetowych, temperatura emocjonalna dyskusji była zapewne niższa, rozciągnięta w czasie, jednak nie na tyle nużąca, by z niej rezygnować. Kiedy internet przyspieszył, a w sieci zaczęły dominować i user-generated content, i urządzenia mobilne, które umożliwiały niemal natychmiastową reakcję na zamieszczane przez użytkowników treści, emocje zaczęły pikować. Ludzka natura ma jednak to do siebie, że na głębokie afekty szybko wytwarza się tolerancja. Jednym ze znaczeń angielskiego flame jest „silnie odczuwana emocja”. W przypadku internetowych kłótni afekty nie mogą rozproszyć się na cały arsenał środków, dostępnych w komunikacji face-to-face: na postawę, ton głosu, na jego natężenie, wyraz twarzy. Komunikacja zapośredniczona przez ekran urządzenia ogranicza się do słowa pisanego, upstrzonego ogólnie przyjętym już internetowym kodem: użyciem klawisza caps-lock, emotikonami, znakami, takimi jak wykrzyknik, trzykropek czy znak zapytania. Zmagazynowane emocje nie mogą rozproszyć się na komunikację pozawerbalną: można tylko intensyfikować kontrowersyjność lub wulgarność dosłownego przekazu.

Subgatunkiem flejmu jest gównoburza, czyli skandal amplifikowany zaangażowaniem użytkowników, m.in. portali społecznościowych. Gównoburze często rozpętują się wokół spraw obyczajowych: niezapłaconych alimentów, zdrad i rozwodów, a także domniemanych wykroczeń i drobnych przestępstw, w które zaangażowane są osoby publicznie rozpoznawane. Zaliczają się do nich politycy, osoby ze świata mediów i kultury, celebryci. Coraz częściej do „mainstreamowych” osób publicznych dołączają ludzie, którzy swoją rozpoznawalność zbudowali za pośrednictwem internetu: blogerzy, modele i modelki, prezentujący się w społeczności aplikacji fotograficznej Instagram, „celebryci Facebooka”, czy popularni użytkownicy, publikujący materiały wideo w serwisie YouTube i pokrewnych. Aspekt gównoburz z udziałem gwiazd internetu jest szczególnie interesujący. Osoby utrzymujące się z autopromocji w sieci czerpią wymierne korzyści z awantur: zwiększa się oglądalność ich materiałów, ruch na stronie, co ma bezpośrednie przełożenie na zyski z publikowanych reklam. Celebryci „starego typu”, których wizerunki rozpowszechniane są za pomocą bardziej tradycyjnych mediów, również mogą czerpać zysk z gównoburz, lecz nie w aż tak merkantylny, policzalny sposób. Jednak, jako że każdy publiczny wizerunek jest obecnie w internecie multiplikowany, to każda z rozpoznawalnych medialnie osób może być traktowana jako internetowy celebryta.

Dynamika flejmu jest dość przewidywalna: oto w przestrzeni grupy dyskusyjnej lub portalu społecznościowego pojawia się zalinkowany artykuł, wypowiedź, lub nawet krótkie pytanie, jednym słowem – zachęta do wyrażenia opinii bądź porady, opartej na własnym doświadczeniu. Często jest to tak zwany flamebait, albo w przypadku linkowanego artykułu clickbait, czyli przynęta. Po chwili zaczynają pojawiać się odpowiedzi: entuzjastycznie zgodne lub pozostające w skrajnej opozycji do zaprezentowanej początkowo, lub już w komentarzach, opinii. Następnie zostaje użyty cały szereg argumentów, bardzo często odwołujących się do znanych chwytów erystycznych. Na przykład w dyskusjach o kryzysie uchodźczym częstymi argumentami są klasyczne ad populum i ad misericordiam. Dyskutanci powołują się na powszechnie znane fakty  o osobach pochodzenia pozaeuropejskiego („obcy kradną pracę i socjal”), ich antagoniści: na nieludzkie, nieempatyczne traktowanie Innego, uciekającego przed wojną, podczas gdy ty siedzisz wygodnie przed komputerem z herbatką. Zwyczajowym argumentem kończącym dyskusję w internecie i określającym zwycięzcę (kto na niego się powoła – przegrywa spór) jest prawo Godwina, popularnie nazywane argumentum ad Hitlerum. Teoretycznie prawo Godwina powinno kończyć spór, jednak nie zawsze tak się dzieje, da się jednak zaobserwować zmniejszenie zainteresowania dyskusją i stopniowe jej gaśnięcie.

Mapa tematów drażliwych

Żywot internetowych kłótni jest krótkotrwały, ale zadziwiająco repetytywny. Tematy, które stają się zarzewiem flejmów, rozciągają się na wiele aspektów życia codziennego i w dużej mierze wpływa na nie atmosfera polityczna i gospodarcza amplifikowana przez najpopularniejsze media. Pierwszą osią, która nasuwa się po rzucie oka na chmurę gorących tematów jest klasyfikacja ekspercki–ogólny. Do konfliktów eksperckich zaliczyć można na przykład kłótnie realizatorów dźwięku – o najlepszy program do jego rejestracji, maniaków elektronicznych gadżetów – o mobilny system operacyjny, ale też kłótnie, nazywane mommy wars, w których celują użytkowniczki i użytkownicy grup dyskusyjnych i tematycznych fanpejdży związanych z macierzyństwem i rodzicielstwem. Jednak te ostatnie płynnie przechodzą w kategorię ogólnych, ponieważ doświadczenie rodzicielstwa jest na tyle powszechne, że każdy może się takim ekspertem obwołać. Kategoria ogólności zaczyna się na pewno tam, gdzie tematyka macierzyńska dotyka problematyki społecznej i obecności rodzicielstwa w przestrzeni publicznej. Wchodzą w to kwestie samotnych matek i Funduszu Alimentacyjnego, świadczeń wypłacanych kobietom w ciąży, w końcu polityki reprodukcyjnej, a także konfrontacji dzieci i rodziców z przestrzenią społeczną.

Przykładem na to są gównoburze wokół incydentów ze źle zachowującymi się młodymi ludźmi, z publicznym karmieniem piersią czy zmienianiem pieluchy w restauracji. Emocjonujący dla internetowych dyskutantów jest też moment, w którym rodzicielstwo dotyka zagadnienia zdrowia publicznego.  W skali mikro są to rozmowy o chorych dzieciach, puszczanych do przedszkola i zarażających inne w grupie, w skali makro: dyskusje o zasadności obowiązkowych szczepień ochronnych. Do dyskusji ogólnych zaliczyć można również tematy polityczne, zwłaszcza te, które implikują bezpośredni wpływ na życie zwykłych obywateli. Aborcja, świadczenia rodzicielskie, zmiany w stawce podatkowej dla drobnych i średnich przedsiębiorców, polityka państwa wobec kursu waluty zagranicznej, w której wielu Polaków ma zaciągnięte kredyty hipoteczne. W puli dyskusji ogólnych znajdują się również zagadnienia związane z obyczajami. Czy należy zdejmować buty w gościach? Kto ma dzwonić pierwszy po randce? Już na podstawie tej prostej kategoryzacji da się zauważyć, że każdy z poruszanych tematów należy do zagadnień otwartych, na które nie istnieje jednoznaczna odpowiedź. Immanentną cechą komunikacji w internecie jest jej efemeryczność i trwanie w chwili, podszyte gwałtownymi emocjami. Stosując się do zasad tej komunikacji, trudno jest przeprowadzić rzeczową analizę problemu, staje się on nierozwiązywalny, ponieważ jakakolwiek próba jego rozwikłania wymaga narzędzi, które stoją w opozycji do tymczasowości i afektu.

Hasztagi

Inną próbą zmapowania najbardziej flejmogennych tematów jest posłużenie się kategorią słów kluczy, tworzących swoiste subkategorie i sieci powiązań. Z każdym z tematów drażliwych związany jest określony, upraszczający kod językowy, lub wręcz hasło, do którego sprowadzić można meritum nierozwiązywalnego, acz uparcie dyskutowanego problemu. Do bardziej pojemnych hasztagów można zaliczyć hasło, roboczo nazwane przeze mnie Moje Podatki. Do Moich Podatków zaliczają się wszelkiego rodzaju zagadnienia sfery budżetowej: świadczenia socjalne, zasiłki dla bezrobotnych i zasadność ich wypłacania, dyskusje nad upadkiem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, kłopoty z publiczną służbą zdrowia, przywileje pracowników budżetówki (nauczycielskie wakacje, czternastki górników i lenistwo służb urzędniczych, niekompetentni politycy). Tak jak wspomniałam, Moje Podatki dotykają przede wszystkim zagadnienia wpływu polityki na życie zwykłego obywatela, która tutaj odbywa się za pośrednictwem moich podatków, z których to wszystko jest finansowane.

Kolejną flejmogennym hasłem jest szeroko rozumiana Ekologia: zaliczyłam do niej zarówno zagadnienia związane z codzienną ochroną środowiska (wycinka drzew, segregacja śmieci, smog w dużych miastach, użytkownicy samochodów i rowerów), jak i miłością do zwierząt domowych (koty versus psy, porzucanie zwierząt w okresie wakacyjnym, czy właściciele zwierząt nie lubią, lub wręcz nienawidzą ludzi?). Do Ekologii zaliczyć można też dyskusje osób spożywających produkty pochodzenia zwierzęcego i wegetarian/wegan.

To ostatnie zagadnienie płynnie przechodzi w kolejne hasło, czyli Zdrowie jako moralny obowiązek. Wewnątrz tego hasztagu spotkać można ścierających się miłośników rozmaitych diet (gluten, paleo) w poszukiwaniu tej najzdrowszej, tej, która zapewni nam najdłuższe i najszczęśliwsze życie; miłośników i antagonistów medycyny alternatywnej; osoby rekreacyjnie uprawiające sport; opinie i wypowiedzi na temat nadwagi i otyłości, a także prawdziwych przyczyn tychże przypadłości. Kobiety, dzieci i inni – tutaj mieszczą się wszelkiego rodzaju dyskusje spod znaku wspomnianych mommy wars, ale też cała pula tematów luźno oscylujących wokół praw kobiet (żeńskie końcówki w nazwach zawodów, antykoncepcja i aborcja, zagadnienie gwałtów).

Załóż firmę to pula sporów odnoszących się do kłopotów na rynku pracy: umów śmieciowych, problemów pracowników i pracodawców, nieuczciwości i uczciwości tychże. Do Konsumpcji zaliczamy wszelkiego rodzaju konflikty na tle wyznawanego stylu życia: znajdziemy tu kłótnie oszczędnych, minimalistów i osób, które lubią wydawać, oraz wyspecjalizowane spory na temat tego, na co wydawać. Na kredyt mieszkaniowy czy wynajem? Wakacje w Polsce czy za granicą? Skoda czy volkswagen? Winyl czy CD?

Internetowa common knowledge jako język trolli

Analizując pojawiające się w dyskusjach słowa klucze, swobodnie związane z wymienionymi wyżej chmurami tematów zapalnych, można pokusić się o opisanie pewnego rodzaju internetowego common knowledge. Redukcjonistyczny, emocjonalnie nacechowany sposób komunikacji to także broń internetowych trolli – wirtualnych person, które celowo zamieszczają w grupach dyskusyjnych, sekcjach komentarzy i portalach społecznościowych treści kontrowersyjne. Często ta kontrowersja polega właśnie na uproszczeniu, pozbawieniu wieloznaczności i nadaniu pejoratywnego znaczenia zagadnieniom i zjawiskom. ZUS kradnie, artyści to darmozjady, matki w ciąży na lewych zwolnieniach – trudno jest nie reagować, kiedy jesteś pracującą w ZUS-ie artystką w ciąży na L4.

Ludowa mądrość internetu, której przejawem są internetowe kłótnie, opiera się nie tyle na doświadczeniu, przekazywanym z ust do ust, z ekranu do ekranu, ile przede wszystkim na powielaniu i upraszczaniu. Uleganie emocjom, które towarzyszą konfrontacjom z internetowym common knowledge jest nieraz silniejsze od nas, satysfakcjonuje i pozwala na zatopienie się w poczuciu przynależności.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.