SCHEMATY: Myślenie
SimpleIllustrations / CC BY-NC-ND 2.0

15 minut czytania

/ Obyczaje

SCHEMATY: Myślenie

Michał Herer

Schematyczne reakcje utrudniające rozumienie są innego rodzaju niż te, które uniemożliwiają twórczość. To nie tyle klisze czy stereotypy, ile przyzwyczajenia należące do psychofizjologii albo etyki myślenia

Jeszcze 4 minuty czytania

Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się oczywista. Myśleć schematycznie to w gruncie rzeczy nie myśleć, albo przynajmniej myśleć w sposób niewystarczająco subtelny, dogłębny, żywy, oryginalny. Schematy, jeśli wprost nie wykluczają myśli, w znaczący sposób ją ograniczają. Za takim ujęciem kryją się jednak pewne założenia. Ostatecznie czynność zwaną myśleniem można by przecież opisać również w kategoriach stosowania najrozmaitszych schematów, poczynając od reguł logiki. Myśleć to potrafić zastosować schemat adekwatny do danej sytuacji albo danego problemu.

Jeśli czujemy, że taka definicja jest zbyt prosta, mechaniczna, że nie chwyta jakiejś istotnej właściwości myślenia, to dlatego, że zazwyczaj myśl godną tego miana rozumiemy jako proces twórczy. Jego warunkiem możliwości jest zerwanie z regułą, rutyną, schematyzmem. Myślenie to przede wszystkim wymyślanie, porzucanie utartych kolein i wytyczanie nowych szklaków. Te ostatnie, uczęszczane przez dłuższy czas, w końcu również zamieniają się w koleiny (schematy), które swobodna myśl musi porzucić, i tak dalej.

Tyle powiada komunał. Bo też formuła o „myśleniu wolnym od schematów” (albo od nich się uwalniającym) nie jest niczym innym jak komunałem właśnie. Co oznacza, że na pewnym, elementarnym poziomie jest to formuła prawdziwa, ale też że trzeba spróbować sięgnąć poza nią. A to można zrobić na wiele różnych sposobów. Na przykład drążąc w głąb i pytając, jaki jest udział schematów w samym akcie twórczym. Czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z czystym i jednoznacznym zerwaniem? Czy możliwe jest myślenie całkowicie aschematyczne? Czy logika odkrycia (naukowego, filozoficznego, artystycznego) nie polega raczej na pewnej grze (albo – jak powiedzieliby niektórzy – dialektyce) schematu i wolności, i to nie tylko w znaczeniu wspomnianym wcześniej (nowy szlak zmieniający się z czasem w koleinę)? Owa gra może przybierać różne postaci. Może być grą z (filozoficzną bądź artystyczną) tradycją, którą próbuje się przekroczyć, zarazem do niej nawiązując, albo z konwencją, której się używa, jednocześnie przesuwając jej granice. Może też oznaczać wprowadzenie nowego schematu, który jednak zachowuje obowiązywanie starego dla jakichś szczególnych przypadków (jak się to często dzieje w nauce). Innym sposobem wyjścia poza komunał byłoby swego rodzaju przemieszczenie problemu, nie tyle jego pogłębienie, ile przesunięcie. Zobaczmy, co z tego wyniknie.

Jesteśmy tak bardzo przywiązani do ujęcia myślenia jako radykalnej twórczości, że umyka nam często inny jego aspekt, towarzyszący kreacji i – jak się okaże – również ją zakładający, a jednak jakoś odrębny. Otóż prócz wymyślania, wynajdowania nowych rozwiązań, idei i pojęć, stawiania nowych pytań i formułowania nowych problemów – czyli tego wszystkiego, co przypisujemy myśli twórczej w radykalnym, emfatycznym, by tak rzec, znaczeniu – ma ona również zadania i funkcje skromniejsze, choć nie mniej ważne. Na ich czele znajduje się funkcja przyswajania, rozumienia, która zakłada pewną pasywność, a w każdym razie odbiorczość. Być może niektórzy z nas przeżywają „męki twórcze”, związane z wysnuwaniem oryginalnych myśli czy idei, każdy doświadczył natomiast, i to nieraz, bezsilności w obliczu wywodu, tekstu albo innego rodzaju dzieła, które usilnie, lecz na darmo próbował zrozumieć. Z jakimi przeszkodami konfrontuje się myśl w sensie przyswajania, podążania za myślami innych? Czy schematy odgrywają tu jakąś rolę? A jeśli tak, to jakie (i jaką)?   

Kto kogo

Nagroda im. Barbary Skargi

Do 31 maja 2016 można przesyłać eseje na konkurs organizowany przez Fundację na rzecz Myślenia im. Barbary Skargi. Temat IV edycji brzmi: „Pomyśleć wspólnotę”. Ma skłonić do namysłu nad możliwie szeroko rozumianymi więziami między ludźmi (z uwzględnieniem wszelkich bytów nie-ludzkich), nad podstawami, pochodzeniem i losami relacji w obrębie społeczeństwa, państwa, także w obrębie mniejszych zbiorowości, nad charakterem tych stosunków – zarówno dawniej, jak i dziś. Do 30 września 2016 jury ogłosi nazwiska 5 finalistów. Ostateczne rozstrzygnięcie nastąpi w październiku 2016 roku. Laureat otrzyma nagrodę pieniężną, a jego praca zostanie opublikowana w postaci osobnej książki.

Pierwszą przeszkodą dla myśli w jej receptywnej, przyswajającej funkcji jest nie tyle schemat w sensie powziętego z góry przeświadczenia, przesądu czy przyjętego zbioru założeń (które niewątpliwie ograniczają myślenie rozumiane jako twórczość), ile rodzaj schematycznej reakcji, wynikającej z pewnego głębiej osadzonego, nieświadomego, zasadniczo konfrontacyjnego nastawienia do myśli, z którą obcujemy. Proces, który powinien polegać na współmyśleniu i który w związku z tym wymaga pewnego minimum zaufania, dobrej woli, zmienia się w walkę na argumenty i przykłady, w której chodzi przede wszystkim o to, by mieć rację. Cnota krytycznej czujności staje się pustą formą, lepiej lub gorzej maskującą wolę postawienia na swoim. Tego typu nastawienie najczęściej pojawia się w kontekście lektur i sporów naukowych, w tym także filozoficznych. Można, rzecz jasna, rozumieć filozofię jako spór czy wręcz wojnę na argumenty, w której stawką jest prawda. Wiele tekstów napisanych jest zresztą w tym duchu i w pewnym sensie prowokują one do takiego właśnie czytania. Nawet w ich przypadku nie jest to wszelako jedyna możliwa strategia lektury, nie mówiąc o tym, że istnieją też inne teksty, które przy takim podejściu nie ujawnią prawie nic ze swego potencjału. Choć bowiem składają się ze zdań, z których każde może być prawdziwe lub fałszywe, i choć zdania te tworzą pewien tok argumentacji czy wywodu, ich znaczenie tylko do pewnego stopnia zależy od prawdziwości owych zdań-sądów albo poprawności przeprowadzonych rozumowań. Proponują one raczej pewną optykę, pozwalającą spojrzeć na rzeczy z nowej perspektywy. Ta perspektywa może być ciekawa i płodna niezależnie od tego, że wiele poszczególnych twierdzeń, w których znajduje swój wyraz, da się podważyć. W skrajnym przypadku może wręcz w całości opierać się na jakimś błędzie, a mimo to dawać do myślenia bardziej niż niejeden całkiem poprawny wywód. Historia myśli pełna jest takich płodnych pomyłek. Aby zrozumieć tego rodzaju myśl, czyli rzeczywiście z nią współmyśleć, trzeba więc niejako zawiesić swoje pragnienie posiadania racji, a nawet samą wolę prawdy, przynajmniej do czasu, aż perspektywa rozwinie się w pełni. Nie chciej za wszelką cenę mieć racji, a w każdym razie nie chciej mieć jej od razu, najmniejszym kosztem, podważając ten czy inny element konstrukcji – tak mogłoby brzmieć jedno z pierwszych przykazań współmyślenia.        

Pasywno-agresywnie

Inny aspekt nastawienia konfrontacyjnego dochodzi do głosu w typowej formule, podsumowującej zmagania z myślą, która nam się wymyka: „to dla mnie za mądre!”. Nie powie tak raczej naukowiec czy wykształcony filozof. Jest to natomiast schematyczna reakcja tzw. laika. Na pierwszy rzut oka stanowi wyraz rezygnacji i pokory, posuniętej aż do przesady, zwłaszcza gdy przybierając postać samooskarżenia, zostaje odwrócona i odniesiona do wypowiadającego ją podmiotu: „jestem na to za głupi(a)!”. Nie dajmy się jednak zwieść. Nawet jeśli czasem mamy tu do czynienia ze szczerym uznaniem własnej porażki, a zarazem intelektualnej wyższości autora-przeciwnika (wciąż logika walki), jeszcze częściej w grę wchodzi odwrócenie realnie odczuwanej agresji: to autor jest głupi bądź nieudolny, skoro nie potrafi przemawiać zrozumiałym dla nas językiem. Niczego nam wszak nie brakuje, nasz iloraz inteligencji jest ponadprzeciętny itd. Nie tylko głupi czy nieudolny, ale – może nawet przede wszystkim – bezczelny w swojej pretensji do bycia mądrzejszym od nas. W istocie, swego rodzaju „pretensjonalność” myśli, jej roszczenie do tego, by, jak to się mówi, poszerzać nasze horyzonty, stanowi dla nas kamień obrazy. Czy nasze horyzonty były wąskie albo ograniczone? Czy autor uważa się za kogoś lepszego? Na jakiej podstawie? Pół biedy, jeśli mamy do czynienia z tekstem naukowym. Nawet jeśli niechętnie, laik uznaje, że człowiek nauki – a nawet szerzej: specjalista w jakiejś dziedzinie – posiada większy zasób wiedzy. To nawet miło, że zechciał się nią podzielić. Co innego w przypadku innych dziedzin, w których „wyższość” autora nie polega w pierwszym rzędzie na większym (w sensie ilościowym) zasobie wiedzy, lecz właśnie na tym, że „przemyślał” pewne kwestie. Skrajną postać sytuacja ta przybiera w polu sztuki, a mówiąc ściślej: sztuki współczesnej, gdzie artystę coraz rzadziej, a w każdym razie w sposób coraz mniej widoczny, różni od odbiorcy posiadanie takiej czy innej technicznej umiejętności (stare dobre „rzemiosło”). Jest on raczej kimś, kto, za pomocą środków artystycznych, stawia pewien problem, dostrzega problem tam, gdzie zazwyczaj go nie widzimy. Wszystko to wywołuje irytację, do której jednak nie przyznajemy się jako ludzie kulturalni, i dlatego dokonujemy jej konwersji na (fałszywą) pokorę.

Irytacja osiąga niebezpieczne (grożące przebiciem się do świadomości i do dyskursu) natężenie wówczas, gdy dzieło, z którym obcujemy, okazuje się nie tylko „za mądre”, ale i „nie do zrozumienia” na poziomie języka, jakim operuje. Tu nie idzie już ani o większy zasób wiedzy (co akceptujemy w miarę chętnie), ani o głębię refleksji (na co ostatecznie jesteśmy w stanie przystać, choć zawiera się już w tym pewna drażniąca pretensjonalność), lecz o uparte posługiwanie się niedostępnym dla nas idiomem, w czym zdaje się wyrażać czyste pragnienie wyższości, dystynkcji. W tym momencie wezwany do współmyślenia odbiorca zaczyna się czuć już głęboko znieważony. Lada chwila padnie sakramentalna formuła o „braku szacunku” dla czytelnika, widza itp. Zastanówmy się jednak przez chwilę: kto okazuje nam większy brak szacunku – ten, kto prowadzi nas za rękę, kto upraszcza swój komunikat, abyśmy byli w stanie go zrozumieć (przykrawa go do formatu mieszczącego się w granicach potoczności i zdrowego rozsądku), czy raczej ten, kto (być może błędnie, naiwnie) sądzi, że będziemy w stanie bez dodatkowych, ułatwiających wskazówek podążać jego tropem, nauczyć się języka, którym sam mówi?

Rzecz jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. Nie wystarczy bowiem powiedzieć sobie, że do rozumienia potrzebna jest cierpliwość i pokora. Nawet wówczas bowiem, gdy wykażemy pokorę i cierpliwość, dzieło może okazać się niedostępne, nieprzeniknione. Pozostają wtedy dwie możliwości. Możemy oczywiście zrezygnować (do czego, warto o tym pamiętać, mamy pełne prawo, i to nie tylko ze względu na takie czy inne trudności techniczne; postawione przez kogoś pytanie nie musi być naszym pytaniem, a jego problem – naszym problemem). Jeśli natomiast chcemy próbować dalej, możemy też zrewidować nasze podejście do… samego rozumienia. 

Wszystko albo nic

Myślenie, również w sensie przyswajania myśli innych, jest procesem żmudnym. Myślowa materia stawia opór. Nieprzypadkowo opisując ów proces, często odwołujemy się do metafory gęstwiny. Ścieżka zdaje się zarastać od razu na naszymi plecami. Być może warto jednak uznać za jakieś rozumienie także rozumienie połowiczne, częściowe. W przeciwnym razie, poszukując niedostępnej pełni rozumienia, szybko dojdziemy do wniosku, że jest ona niedostępna, i damy za wygraną. Pół- lub ćwierćrozumienie także świadczy przecież o jakimś ruchu myśli, o przepływie. Nie chodzi przy tym nawet – a w każdym razie nie przede wszystkim – o częściowość w znaczeniu ekstensywnym, o sytuację, w której pewna część tekstu (dzieła itp.) stawia nam opór, podczas gdy resztę udało nam się pojąć. Również to, co pojmujemy, nie jest nigdy pojęte we wszelkich możliwych aspektach i wymiarach, co odkrywamy zresztą w momencie, gdy uda nam się przyswoić inny fragment, rzucający nowe światło na całość. Rzeczy, które uważaliśmy za już dla nas zrozumiałe, osuwają się wówczas z powrotem w sferę niezrozumiałości. Schematyczny imperatyw pełnego, absolutnego rozumienia, znajdujący zastosowanie w pewnych przypadkach (nie sposób, tak się przynajmniej zdaje, rozumieć do połowy, na czym polega dodawanie), w innych może działać na myśl paraliżująco, skłaniać ją do zbyt szybkiej kapitulacji. W istocie, jak pouczali luminarze hermeneutyki, rozumienie jest procesem nieskończonym. Dlatego z myślą o dużej intensywności, z dziełem złożonym, wielowarstwowym, warto zmagać się po wielokroć, podchodzić do niego z różnych stron i w różnych momentach życiowych. Za każdym razem rozkład miejsc jasnych i ciemnych, a także głębokość, na jaką będziemy w stanie się opuścić, próbując dotrzeć do ostatniego dna, będą nieco inne. Najgorsze, co można zrobić, to poddać się albo – przeciwnie – osiąść na laurach, poprzestając na raz osiągniętej głębi czy intensywności rozumienia. 

***

Tak oto również myśl przyswajająca, jako proces nieskończonej interpretacji, okazuje się aktywnością, która zawiera jakiś element twórczy. Czy wracamy zatem do wyjściowego komunału – do twórczej myśli wolnej od schematów? Tak i nie. Problem uległ przesunięciu, przemieszczeniu. Schematyczne reakcje blokujące, utrudniające rozumienie są innego rodzaju niż te, które uniemożliwiają twórczość. To nie tyle schematy, klisze, stereotypy, ile przyzwyczajenia zakorzenione głęboko w afektywnym podłożu myśli, należące do jej psychofizjologii albo etyki. Istnieje, rzecz jasna, także etyka kreacji, krąży ona jednak wokół innych motywów – takich jak autonomia czy oryginalność myślenia i wymaga innego rodzaju pracy nad sobą. Bezwzględna wola posiadania czy wysnuwania własnych, oryginalnych i niepowtarzalnych myśli musi tu ustąpić czemuś innemu. Niekoniecznie całkiem zniknąć, ale zrobić trochę miejsca dla myśli, którym pozwalamy rozgościć się w naszej głowie. W tym sensie potrzebne jest zawieszenie broni, schematycznych reakcji obronnych i akcji zaczepnych. A kiedy już uda się uruchomić ów proces współrozumienia – by nie zakończył się przedwcześnie, konieczna jest z kolei zgoda na niepełny, niedokończony charakter myśli, zerwanie z zero-jedynkowym schematem, zgodnie z którym albo coś (kogoś) rozumiemy, albo nie. Zasady te mogą się wydawać wręcz sprzeczne z absolutystycznymi nakazami etyki twórczości (twórca zazwyczaj ma w sobie coś z demiurga i nie jest skłonny ani do ustępowania pola, ani do kompromisu ze stawiającą opór materią). Ich uzgodnienie wymagałoby przemyślenia na nowo samego aktu kreacji, zapewne także zerwania ze schematycznymi wyobrażeniami na temat samej kreatywności.        

Cykl tekstów filozoficznych „Rzeczy i myśli” powstaje we współpracy z Fundacją na rzecz Myślenia im. Barbary Skargi w ramach projektu finansowanego ze środków Fundacji PZU.






Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.