Odwrócenie perspektywy

18 minut czytania

/ Obyczaje

Odwrócenie perspektywy

Rozmowa z Kasią Babis

Lubię występować, mam to „parcie na szkło”. Za czasów mojego politycznego zaangażowania miałam sporo doświadczeń z telewizją i radiem i bardzo dobrze się w tym czuję. Stwierdziłam więc, że dołączę do tych youtuberów, którzy chcą robić w Polsce coś pozytywnego

Jeszcze 5 minut czytania

MARTA BAŁAGA: Kiedy zapowiadano „Przyjaciół: Spotkanie po latach”, przypomniał mi się komiks, w którym porównujesz świat przedstawiony w serialu i prawdziwe życie dwudziestolatków w mikroskopijnych mieszkaniach. Jak decydujesz, o czym opowiedzieć?
KASIA BABIS
: Chyba głównie kieruję się tym, co mnie akurat najbardziej wkurza. Czasami zauważam, że coś jest nie tak, i chcę to skomentować. Zastanawiam się wtedy, co w tej sytuacji budzi moje największe emocje. Skąd ten sprzeciw? Komiksy, teksty i filmy zwykle zaczynam od odwrócenia perspektywy. Na przykład: jak wyglądałaby ta scena, gdyby zamiast kobiety znalazł się w niej mężczyzna? Czy nadal uważalibyśmy, że to w porządku?

Trudno wytłumaczyć komuś za granicą, co wkurza cię w Polsce?
Czasem wydawca w Stanach [Babis współpracowała między innymi z The Nib i „The New Yorkerem”] pisze wprost, że chce się czegoś dowiedzieć o Polsce. Albo że słyszał, że coś się dzieje i czy mogę o tym opowiedzieć. Kiedy przygotowuję komiks na amerykański rynek, staram się wytłumaczyć wszystkie niuanse, bo oni nie znają wielu kontekstów, na przykład rzeczywistości transformacji. Nie wiedzą, jak wyglądało u nas przechodzenie na system kapitalistyczny, nie znają sceny politycznej. Łatwo byłoby skupić się tylko na tym, co rząd robi nie tak, bo trochę tego jest. I pominąć wszystkie szczegóły składające się na to, jak w ogóle wylądowaliśmy w takiej sytuacji.

Problem z komentowaniem polskiej rzeczywistości jest taki, że często nie ma miejsca na żadne subtelności. Weźmy kwestię swobodnego dostępu do aborcji czy edukacji seksualnej, pedofilię w Kościele. Ciężko znaleźć w tym wszystkim subtelny humor, który jest konieczny, by zrobić sprawny rysunek satyryczny. Zauważyłam, że ludzi interesuje przede wszystkim to, jak znaleźliśmy się w takim momencie. Także dlatego, że traktują to jako przestrogę.

Strajk Kobiet, któremu też poświęciłaś komiks, miał bardzo charakterystyczną identyfikację wizualną. To ułatwia sprawę?
Te błyskawice, czarne parasolki to obrazy, które przemawiają do wyobraźni. Tysiące kobiet stojących na ulicach, w deszczu – bardzo nas to wtedy poruszyło. Współpracuję z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie nad wystawą o historii protestów aborcyjnych i mam szansę obserwować, jak ten język wizualny się tworzył. Nie tylko w Polsce – w Irlandii, gdzie ten ruch ma na swoim koncie znacznie większe sukcesy, symbolem protestów były na przykład ręcznie haftowane proporce. U nas, oprócz błyskawic, parasolek i wieszaków, ważnym punktem były też różne nawiązania do ikonografii maryjnej, co wiąże się z komplikacjami prawnymi ze względu na art. 196 kodeksu karnego o obrazie uczuć religijnych. To wszystko bardzo mnie fascynuje i te charakterystyczne elementy staram się potem w komiksach przemycać. Poza tym ujęła mnie powszechność tych protestów. To, jak ludzie wyrażali swoje poparcie, wywieszając plakaty z błyskawicami na balkonach. W Polsce taka kultura balkonowej ekspresji ma się zresztą doskonale.

Wszyscy znani mi ilustratorzy czy autorzy komiksów w życiu nie zdecydowaliby się na to, żeby dobrowolnie stanąć przed kamerą. Skąd wziął się ten YouTube?
W pewnym momencie zorientowałam się, że źle wybrałam sobie zawód [śmiech]. Bardzo lubię ludzi, kontakt z nimi, a w pracy rysownika jest go bardzo mało. Dla większości moich znajomych artystów to, tak jak mówisz, ogromny plus. Dla mnie na pewnym etapie stało się to nie do zniesienia, a rysować profesjonalnie zaczęłam już na studiach. Nigdy nie miałam innej pracy, a potem zorientowałam się, że chyba już za późno na zmianę.

Lubię występować, mam to „parcie na szkło”. Za czasów mojego politycznego zaangażowania miałam sporo doświadczeń z telewizją i radiem, i bardzo dobrze się w tym czuję. Stwierdziłam więc, że dołączę do tych youtuberów, którzy chcą robić w Polsce coś pozytywnego, bo kanałów o prawicowych, konserwatywnych treściach czy influencerów wysadzających w powietrze samochody mamy już sporo.

Kasia Babis

Urodzona w 1992 roku polska autorka komiksów satyrycznych, rysowniczka, ilustratorka, autorka książek dla dzieci oraz youtuberka, tworząca także pod pseudonimem Kiciputek i Kittypat. Znana między innymi dzięki popularnej serii Dziady Polskiej Fantastyki. Za granicą współpracowała między innymi z The Nib oraz magazynem „The New Yorker”.

Zastanawiałaś się, jak się tam zaprezentować? Zwracasz się do „chlebków, bułek i osób bezglutenowych”, bo każdy youtuber chce mieć podobno własną społeczność. Teraz gdzieś popiskuje twój pies, a ja nawet tego nie zauważyłam, bo zwierzaki zawsze pojawiają się w twoich materiałach.
Gdy ma się tyle zwierząt, trudno tego uniknąć – zwłaszcza nagrywając w domu. Poza tym faktycznie pomaga to w byciu bardziej naturalną przed kamerą. Na początku właśnie to było najtrudniejsze – siedzisz w pokoju i mówisz do jakiegoś przedmiotu tak, jakbyś zwracała się bezpośrednio do ludzi. Poza tym bardzo niewielu youtuberów w Polsce jest w stanie pozwolić sobie na profesjonalne studio. Z powodu języka liczba osób, w jakie mogą celować reklamodawcy, jest ściśle ograniczona. Nigdy nie będzie tak jak w Stanach, gdzie youtuber żyje sobie w wypasionej willi i jeździ dziesięcioma samochodami. Ale też nie o to w tym wszystkim chodzi.

Jeśli chodzi o to „pieczywne” powitanie, wyszło to dość naturalnie i doprowadziło do powstania bardzo fajnej społeczności. Nasza grupa, Chlebtuba, która powstała po to, żebym miała gdzie wrzucać te filmy, rozrosła się do 11 tysięcy członków i mogłaby już chyba funkcjonować samodzielnie. Jestem przekonana, że są tam osoby, które nie wiedzą, kim jestem. Jest skierowana do osób wrażliwych społecznie i łatwo tam o kłótnię, ale atmosfera i tak jest świetna. Nie wiem, czy to nie najlepsze, co wyniknęło z tego całego kanału.

Zwracasz uwagę na to, co twoi fani piszą w komentarzach, czego oczekują? Pytam, bo w najnowszym odcinku „Dziadów Polskiej Fantastyki” krytykujesz samą siebie, a raczej komiks „Tequila” według scenariusza Łukasza Śmigla. Ktoś napisał: „Towarzyszka Kasia złożyła samokrytykę, a kolektyw większością lajkową ją przyjął”.
Nie spodziewałam się innej reakcji, bo niewiele osób miało faktyczny problem z tym, że tworzyłam kiedyś mniej ambitne komiksy. Raczej były to złośliwe komentarze, w których chodziło tylko o to, żeby wytknąć mi jakąś hipokryzję. „Jak możesz oceniać twórczość innych, kiedy sama robiłaś kiedyś kiepskie rzeczy?”. Okazało się to doskonałym pretekstem, bo „Tequila” to ciekawy temat.

Kasia BabisKasia Babis

Staram się słuchać społeczności, co nie jest łatwe – większość ludzi działających na YouTubie czy w innych sferach internetu mówi, żeby w ogóle nie czytać komentarzy. Ja staram się znaleźć bezpieczną równowagę: nie zachowywać jak agencja PR-owa, która od razu za wszystko przeprasza, ale też słuchać tego, co mają mi do powiedzenia ci, którzy mnie oglądają. Nie chodzi tu tylko o „tubę” dla mojego własnego ego, ale o dostarczanie ludziom treści. Zdarza się, że usunę nieprzemyślany post albo że zmienię zdanie na jakiś temat – tak było w przypadku pracy seksualnej dzięki rozmowom z tymi, których ten temat bezpośrednio dotyczy. Dużo mówi się dziś o cancel culture, o tym, że wystarczy jeden błąd i cała kariera się sypie. Na YouTubie jestem od niedawna, ale w internecie tworzę od dziesięciu lat i było kilka epizodów, kiedy byłam mniej lubiana. Wiem, że takie odrzucenie nie jest czymś ostatecznym. Czasami trzeba się nad sobą zastanowić, dojść do tego, co poszło nie tak, i przeprosić. A wielu ludziom, walczącym o własny wizerunek, nawet nie przyjdzie to do głowy. Nie twierdzę jednak, że nie jest to trudne. Kiedy jest się w takiej społeczności jak ja, pozostającej w mniejszości do prawicowego mainstreamu, z hejtem i krytyką spotykamy się na co dzień. Bezpieczna przystań, jaką są ludzie, którzy nas lubią i oglądają, to jedyne, co utrzymuje nas na powierzchni. Kiedy się nadkruszy, ciężko nie popaść potem w defensywne tony.

Tak było chyba z Ellen DeGeneres, której „brand” polegał właśnie na byciu miłą i lubianą.
Tak, z Ellen albo z youtuberem Shane’em Dawsonem. Zaczynał jako młody chłopak, stawiając na ostre żarty i czarny humor. Potem chciał się przebranżowić; stworzył personę internetowego twórcy dokumentów, który jest mega wrażliwy i do każdego podchodzi ze zrozumieniem. Ale ludzie nie zapomnieli o jego przeszłości, która była dość obrzydliwa i krzywdząca. Jest pokusa, by tworzyć coś „pod innych”, bo w takiej sytuacji i tak nie da się być w stu procentach sobą. Ale ludzie szybko potrafią to przejrzeć i na dłuższą metę po prostu się to nie opłaca.

Zauważyłam, że zwykle proszono cię o rozmowy dotyczące tylko „Dziadów Polskiej Fantastyki”. Kiedy coś tak fajnie „zagra”, zwykle się przy tym zostaje. A ty robisz na swoim kanale bardzo różne rzeczy – od analizy fenomenu TikToka po rozmowę o TERF-ach.
Od początku mi o to chodziło. Ten temat polskich pisarzy wyszedł zupełnym przypadkiem. Nigdy nie planowałam zakładać kanału o książkach ani tym bardziej zostać recenzentką. Jest taka myśl, żeby pójść w to, co się dobrze „sprzedaje”. Ale w moim przypadku nie miałoby to żadnego sensu, głównie dlatego, że YouTube nie jest moim głównym zajęciem. Nie jestem uzależniona od „klikalności” i mogę opowiadać o tym, co podpowiada mi serce czy głowa. Zresztą te inne materiały, na przykład o „patogastronomii”, zostały bardzo dobrze przyjęte. A kiedy pytam ludzi, czego ode mnie oczekują, słyszę, że oczekują tego, o czym akurat chcę im opowiedzieć.

Myślisz, że ta umiejętność przybliżania różnych, często dość złożonych tematów bierze się właśnie z komiksów? Gdzie musisz streścić zagadnienie w czterech kadrach z puentą?
Tak, zdecydowanie. Gdy teraz o tym myślę, polega to głównie na tworzeniu memów w takim dawkinsowskim znaczeniu, czyli nie tyle obrazków z podpisami, ile chwytliwych myśli, które zostają w mózgu. Na tym polega moja praca. Mam cztery kadry i muszę tak przekazać myśl, żeby do kogoś dotarła. Problem w tym, że większość tematów, które mnie poruszają, jest skomplikowana. Zawsze czegoś nie dopowiem, ale ludziom, którzy oczekują ode mnie pełnej rzetelności, tłumaczę, że nie na tym polega moja praca. Może dlatego z rysowniczki przeszłam na YouTube’a, bo dla mnie nie była to aż tak duża różnica. Bierzesz temat i kompresujesz go do przystępnej formy.

Wspomniałaś o „Patogastronomii”, było też „Patodziennikarstwo”. Spokojnie mogłoby skończyć się na całym cyklu o PatoPolsce.
Faktycznie mamy tu duże pole do popisu – wystarczy pomyśleć o tym, co dzieje się na rynku pracy. Myślę o tym, co mnie denerwuje, i zwykle okazuje się potem, że nie tylko mnie. Zaczęłam od „patodeweloperki”, czyli kwestii mieszkaniowej. Wcześniej mówił o tym na przykład Janek Śpiewak. Czegoś, co dotyczy – no właśnie – każdego, a zwłaszcza ludzi młodszych. Jest to dla nich poważny problem, niezależnie od tego, jakie mają przekonania. Mogą nie zgadzać się z moją diagnozą albo z rozwiązaniem, które jednak rzadko staram się sugerować, ale zgadzają się, że ten problem istnieje. Nie da się go zignorować. Staram się go opisać w zabawnej formie, naśmiewając się z absurdalnych ofert deweloperów i z tego, jak osiedla wyglądały na wizualizacjach, a jak wyglądają w rzeczywistości.


Do rozmowy o TERF-ach zaprosiłaś [transpłciową aktywistkę] Maję Heban. Planujesz więcej takich spotkań?
Trochę obawiałam się tej formuły, bo nie miałam w niej doświadczenia. Nadal nie wiem, czy jestem w tym dobra, więc zastanawiam się, jak często i czy w ogóle powinnam zapraszać gości. Kiedy w mediach tak głośny był temat transpłciowości, nikomu nie przyszło do głowy, żeby zaprosić transpłciową osobę, by opowiedziała o swoich doświadczeniach. Co dla mnie jest jednak zupełnie absurdalne. Lubię rozmawiać z ludźmi, ale czy byłabym w stanie poprowadzić wywiad? Nie wiem. Trzeba wtedy zgasić w sobie ego, zrobić dobry research. Ale na pewno jacyś inni goście znajdą się jeszcze na moim kanale. A w jakiej formie? Pewnie będę improwizować, jak zawsze.

Tak samo było, gdy powstawały twoje ilustracje dla SEXED.PL?
Pomagało mi wykształcenie artystyczne, które polega na rysowaniu różnych ludzi i ich różnych kształtów w zupełnie pozaseksualnym kontekście. Było to świetne doświadczenie, bo żeby mówić o edukacji seksualnej, trzeba rozmawiać nie tylko z edukatorami, ale też z osobami o innych doświadczeniach, młodzieżą. To okazja do poznawania zupełnie nowych perspektyw. Podobało mi się, że udało się wykreować coś fajnego: ludzie robili sobie zdjęcia z książką, wrzucali na Instagrama. To pełna zasługa rządu, bo młodzież lubi się buntować. Lubi sprzeciwiać się zastanym autorytetom i kiedy powie im się, że nie, nie będziemy was uczyć o waszym ciele, to sami postanawiają się za to zabrać. Może dzięki temu buntowi dowiedzą się więcej niż z kolejnej lekcji prowadzonej przez katechetkę?

Czy powrót do własnej bohaterki, Tequili, był ciekawy dzięki temu, że myślałaś nad tym, jak pokazywać teraz ciało i przede wszystkim jak pokazywać je inaczej? Narysowałaś ją ponownie, wyjaśniając wszystkie wprowadzone zmiany.
Właśnie o tym teraz pomyślałam. Po narysowaniu różnych kształtów piersi dla SEXED.PL wróciłam do moich pierwszych komiksów na zlecenie, z tymi przeseksualizowanymi bohaterkami o idealnie krągłym biuście. Często kiedy widzę innych „komiksiarzy” rysujących te absurdalne ciała, zastanawiam się: Czy ty, gościu, widziałeś kiedyś w ogóle biust? Chyba nie. A potem zdałam sobie sprawę, że, kurczę, ja też rysowałam je w ten sposób. A biust przecież już wcześniej widziałam.

Popkultura i internet w czasach, kiedy dorastałam, tak bardzo wykrzywiły mnie i moim rówieśniczkom obraz kobiecego ciała, że wszystkie uważałyśmy, że to z nami jest coś nie tak. Nie chciałyśmy pokazywać naszego ciała nawet sobie nawzajem, a tym bardziej chłopakom. „Bo to ja jestem jakaś wykrzywiona, spaczona i nie wyglądam tak jak kobiety w mediach”. Zmieniło się to, dopiero gdy dorosłyśmy i poczułyśmy się bardziej komfortowo, niektóre z nas zostały matkami, a wszystkie porzuciły noszenie staników, bo podczas pandemii okazało się, że nie ma to żadnego sensu. Wszystkie dałyśmy sobie zrobić zbiorowe pranie mózgu – i to na tyle lat. To przykre i chcę oszczędzić tego młodszym dziewczynom. Nie mam żadnego problemu z postacią silnej wojowniczki, ale niech będzie to przynajmniej Brienne z Tarthu z „Gry o tron”, która jest umięśniona, ma krótkie włosy, bo tak jest wygodniej, pełną zbroję, a nie blaszane bikini. Jeśli jest naukowczynią, to niech nie będzie supermodelką-naukowczynią, bo w tym zawodzie to jednak rzadkie połączenie. Jeśli jest superseksowna, to jakoś to skomentujmy, a nie traktujmy jako coś oczywistego. Bo potem mamy same dziewczyny atrakcyjne w sposób akceptowany przez mężczyzn, które zajmują się dokładnie tym co oni: samochodami, sportem i zawsze piją piwo, a nie jakieś śmieszne drinki. Może chodzi po prostu o to, żeby te postaci były prawdziwsze. I różne: o różnych kształtach, różnym wzroście, kolorze skóry, charakterze. A nie odciskanym z jednej prasy idealnym kobiecym kształtem, który gdzieś przy okazji skopie kilka tyłków.

Ja też bardzo wielu rzeczy po prostu nie zauważałam. Lubiłam książki, do których nie jestem już w stanie wracać. I nawet nie dlatego, że – jak zauważasz – ich główna bohaterka ciągle pod siebie sika, jak ta nieszczęsna „Achaja” Andrzeja Ziemiańskiego. 
Wszyscy moi znajomi pochłaniali te książki. A kiedy mówiłam: „Ej, a pamiętacie, jak dziewczyny jeździły tam nago na koniach, w skórzanych minispódniczkach?”, słyszałam tylko: „Co?! Nie, nic tam takiego nie było”.

Jakoś nam te sprawy umykały. Chłopakom, bo byli przyzwyczajeni do takiego przedstawiania kobiet. A nam, dziewczynom, bo nie odbierałyśmy tego wtedy jako krzywdzące czy śmieszne. I może właśnie z tego brała się potem nasza niska samoocena? Wciąż ciepło wspominam czasy, gdy zaczytywałam się w polskiej fantastyce, bo było to fajne hobby. „Achaja” przyciągnęła mnie tym, że wreszcie była jakaś kobieca bohaterka, poza tym co chwilę coś się dzieje. Jest księżniczką, niewolnicą, żołnierką, cesarzową, czarodziejką – wszystkim, czym tylko się da. Nostalgiczne spojrzenie na te książki wcale mnie nie dziwi, nie dziwi mnie też ta zbiorowa amnezja. Wydaje mi się zabawna, dlatego postanowiłam o niej wspomnieć na moim kanale.


Jedne z moich ulubionych momentów to te, kiedy bezpośrednio zwracasz się do pisarzy. „Panie Andrzeju, masz kink na sikanie?”. Czy da się w ten sposób zaprosić ich do rozmowy?
Na tym polega przewaga formy youtube’owej nad recenzją, która musi być bardziej rzetelna, profesjonalna i obiektywna. Ja mogę robić takie rzeczy i zwracać się nawet nie do „Pana Andrzeja”, tylko właśnie Andrzeja. Albo Jacka. Co, swoją drogą, oburzyło wielu odbiorców, zwłaszcza fanów tych pisarzy. I pokazało coś ciekawego, bo kiedy Jacek Piekara w odpowiedzi do mnie zwrócił się „mała Kasiu”, było to zupełnie w porządku. A kiedy ja odpowiedziałam mu „Jacku”, zostało to uznane za absolutny brak kultury, złamanie wszelkich zasad i brak wychowania.

Okej, jestem młodsza, na pewno nie jestem tak uznana w tym środowisku, w dodatku noszę aparat na zęby, więc może sprawiam infantylne wrażenie. Ale jestem dorosłą, prawie 30-letnią osobą i myślę, że nie ma nic zdrożnego w tym, żebym zwracała się do drugiej dorosłej osoby po imieniu. I to w internecie, gdzie nikt przecież nikomu nie „paniuje”. Nie robię tego protekcjonalnie. Ja naprawdę chciałabym nawiązać ten kontakt i wydaje mi się, że w odpowiedzi Andrzeja Pilipiuka było jakieś ziarno autorefleksji nad tym, jak opisywał te postaci, choć oczywiście przykryte mnóstwem złośliwości i różnych tłumaczeń. W całej tej serii chodzi o zburzenie mitu, że to pisarze uznani, najlepsi w środowisku. A przecież oni piszą tam straszliwe bzdury! To nie jest Ten Wielki Andrzej Ziemiański. Tylko Andrzej, który na co drugiej stronie pisze o laskach sikających po nogach.