W krajobrazie trzeba się rozpychać
fot. cassils.net

W krajobrazie trzeba się rozpychać

Rozmowa z Łukaszem Zarembą

Zaczyna dziś dominować ogólne rozpoznanie pod hasłem „All monuments must fall”. Wszystkie pomniki muszą upaść. I to zasadniczo jest prawda! Pomniki w obecnym kształcie służą zakłamywaniu historii, wytwarzaniu autorytarnego kanonu

Jeszcze 6 minut czytania

MARTA BAŁAGA: Rozmawiałam niedawno z reżyserką dokumentu o Szatańskiej Świątyni. Jej działacze postanowili postawić w Detroit pomnik Baphometa, argumentując, że chrześcijańska narracja zdominowała przestrzeń publiczną. Dobra metoda?
ŁUKASZ ZAREMBA: Taktyka dodawania, nazwijmy ją ikonofilską, polegająca na wprowadzaniu alternatywnych obrazów w przestrzeń publiczną, a wraz z nimi alternatywnych zestawów wartości, może być politycznie skuteczna. Zwłaszcza gdy podejdziemy do niej poważnie. Dostawianie „żartobliwych” pomników to aktywność społeczna, której efekt jest zwykle krótkotrwały i w najlepszym razie sprowadza się do podania w wątpliwość pomników istniejących. Warto jednak pomyśleć o dodawaniu we wspólnym krajobrazie wartości, które są jak najbardziej serio. I serio potraktują medium pomnika – obiekt w przestrzeni publicznej, którego funkcją jest podtrzymywanie pamięci. To zmusi między innymi do przemyślenia formy pomnika i jego relacji z odbiorcami.

Pomniki stanowią tu zresztą mikrokosmos całego naszego krajobrazu – zestawu wspólnych widoków, zdominowanego przez rynek, naród i religię. Te wartości i ich nośniki znaturalizowały się w naszym polu widzenia przez ostatnie 30 lat i niechętnie dopuszczają inne treści. Na inne wartości, tak jak na inne wizje historii, nie ma już miejsca – ich pojawianie się zawsze budzi wątpliwości, trzeba o nie walczyć i się z nich tłumaczyć. Ale żeby coś we wspólny krajobraz wprowadzić, trzeba znaleźć formę, która będzie odpowiadać temu, co reprezentuje. Przecież wynoszenie na postumenty i odlewanie z niemego żelaza bohaterek lub bohaterów ruchu lewicowego nie ma większego sensu. Forma i wytwarzana przez nią relacja z odbiorczyniami i odbiorcami sprzeczna byłaby z wartościami, które chce się upamiętniać.

Wyobraźmy sobie to na przykładzie. W jaki sposób podejść do Pomnika Odbudowy Warszawy? Jak upamiętnić zbiorowy wysiłek, oparty na współpracy i poświęceniu, organizacji i wynalazczości? Dochodzimy do pewnej formy przemocy dominującego pomnika, z którą należałoby dyskutować. Kamienne pomniki są zwykle zamknięte na dialog i taką wizję historii też proponują: jednoznaczną, niezmienną, pewną. To dla mnie klucz do tego, czy warto jeszcze dostawiać inne pomniki. Warto – inne. Wolę to niż opcję z żartem. On jest potrzebny, ale etap „prześmiewania” pomników mamy już chyba za sobą. I w Polsce nie okazało się to skuteczne. Mogę wymienić kilkanaście akcji artystycznych i aktywistycznych, które polegały na dodawaniu baloników lub zmienieniu pomników wojennych w place zabaw. Mogliśmy dzięki nim zobaczyć, jak nieoczywiste jest to, co dzieje się w przestrzeni publicznej, choćby że stoi tu jakieś spiżowe dziecko z bronią. Ale to na dłuższą metę nie zmieniło jej kształtu, nie wprowadziło innych wartości do wyboru.

Pamiętam, że nie przepadasz za Pomnikiem Małego Powstańca. Ostatnio wszędzie pojawia się jednak pytanie, czy obalać pomniki. Czy wrzucać je do rzeki jak w Bristolu, gdzie trafił pomnik handlarza niewolnikami Edwarda Colstona? Banksy proponował na Instagramie, żeby zamiast tego dodawać do nich wizerunki tych, którzy próbują je usunąć. [„Wyciągamy go z wody, stawiamy z powrotem na cokole, zawiązujemy mu linę wokół szyi i zlecamy wykonanie z brązu kilku naturalnej wielkości posągów demonstrantów w akcie ściągania go w dół. Wszyscy są szczęśliwi”.]
Zacznijmy może od dodawania plakietek tłumaczących, jaka była prawda, ile zbrodni stoi za tym czy innym handlarzem niewolników, który jednocześnie był lokalnym filantropem. Nie ma to żadnego sensu. Pomniki nie działają jak podręczniki historii czy encyklopedie – to obiekty przestrzenne i wizualne, stanowią część krajobrazu. W takim krajobrazie plakietka ginie. Nie znosi mocy obiektu, który jest duży, trójwymiarowy i obiecuje trwałość. Podstawowym codziennym trybem działania pomnika wydaje się osadzanie w krajobrazie – przyzwyczajamy się do niego, jakby zawsze tam był, jego obecność staje się oczywista.

Nie ma oczywiście jednej właściwej taktyki radzenia sobie ze „złymi” pomnikami. To banał, ale wszystko zależy tu od kontekstu. Obalanie pomników jest historycznie uwierzytelnionym sposobem uprawiania polityki przez słabszych – tych, którzy nie mają dostępu do głównej sfery publicznej, odmawiają w niej udziału ze względu na nieuchronną cenzurę lub tych, którzy latami starali się coś w sferze publicznej tłumaczyć. Świeckie obalanie pomników historycznie wiąże się z wektorem postępowym. Czy weźmiemy burżuazyjną rewolucję francuską czy ludową Komunę Paryską, zbudowało pewną tradycję, w której atak na pomniki wyraża sprzeciw wobec całego systemu.

Łukasz Zaremba

Wykładowca w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, tłumacz, autor książki „Obrazy wychodzą na ulice” (2018) i współautor tomów „Kultury wizualnej w Polsce” (2017). Kurator wystawy Pomnikomania (Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, 2019).

Dziś trzeba przypominać, że gest ikonoklastyczny jest atakiem na przedmioty, stanowiącym często odpowiedź na przemoc i zagrożenie życia ludzi z krwi i kości. Taki jest na pewno współczesny przypadek amerykański – obalania pomników związanych z Konfederacją. Centrum mówi: „Przecież to część naszej historii”. Tymczasem to całe równanie prezentuje się strasznie. Po jednej stronie mamy zagrożone przemocą ciała wykluczanych, mordowanych przez reprezentantów władzy Afroamerykanów. Po drugiej: rasistowskie pomniki, które stoją w publicznej przestrzeni, stanowią widzialne znaki ogólnej akceptacji strukturalnego rasizmu. Tych pomników nie da się obronić. Warto przypomnieć, że gdy powstawały – wcale nie po wojnie domowej, ale w późniejszych dekadach praw Jima Crowa – stanowiły gesty przemocy symbolicznej białej większości wobec wyzwolonych Czarnych.

Niewiele osób pamięta, że gdy w Warszawie, mimo protestów autorytetów, w tym Marii Janion, pojawił się w 2006 roku pomnik Romana Dmowskiego, został zaatakowany różową farbą, a wokół niego wypisano antysemickie cytaty z wypowiedzi polityka. Dziś już się do niego przyzwyczailiśmy. Wpisał się w krajobraz, niemal codziennie go mijam. Co roku kondensuje wokół siebie najgorsze nacjonalistyczne energie w Polsce. Stoi i będzie stał, bo bardzo trudno jest obalić pomnik, który już jest. W Polsce zasadniczo nie ma zgody na jakiekolwiek działania aspirujące do rewolucyjności, które nie byłyby przeprowadzane w kluczu narodowym. I tak wciąż dominująca część sfery publicznej chce wyobrażać sobie 1989 rok: jako narodowy zryw, którego symbolem jest obalenie pomnika Dzierżyńskiego. A przecież robili to robotnicy zakładów miejskich pod pretekstem budowy metra.

Jeśli już obalamy pomniki, to kto powinien się tym zająć? Burmistrz Richmond twierdzi, że rząd. Ale czy nie łatwiej wtedy o rozmaite nadużycia?
Zacząłbym od tego, że władza i tak zwykle reguluje pomniki. Obala jedne, stawia inne. W prima aprilis 2016 roku Prawo i Sprawiedliwość uchwaliło ustawę dekomunizacyjną, która uczyniła z ikonoklazmu politykę państwową. W ten sposób PiS próbowało wykorzystać gest rewolucyjny, żeby pokazać, że „dopiero oni oczyszczą przestrzeń publiczną”. Ta licząca dokładnie jedną stronę ustawa wykorzystuje choćby mętne sformułowanie „propagowania komunizmu” – na tyle otwarte, by można było mu podporządkować całą historię PRL-u, a nawet przedwojenne ruchy lewicowe. Oprócz przepisywaniu przeszłości służy wskazywaniu coraz to nowych wrogów. Na stronie IPN-u znajdowała się przez jakiś czas nie tylko lista pomników, które należy usuwać, ale również informacja, która streszczała się do komunikatu w rodzaju: „Jeśli nie wiesz, czy ten pomnik jest niewłaściwy, napisz i przyślemy eksperta”. Przestrzeń publiczna staje się podejrzana, wszędzie czaić się może złowroga ideologia, „komunizm” – etykieta stygmatyzująca kolejnych wrogów. Zaczyna dziś dominować ogólne rozpoznanie pod hasłem: „All monuments must fall”. Wszystkie pomniki muszą upaść. I to zasadniczo jest prawda! Pomniki w obecnym kształcie służą zakłamywaniu historii, wytwarzaniu autorytarnego kanonu i wizji historii jako serii punktów zwrotnych, do których narody prowadzą liderzy. Czasem jednak – jak obecnie w Polsce – obrona niektórych pomników stanowi obronę współczesnej sfery publicznej przed zawężaniem możliwości myślenia i mówienia, a czasem wprost przed cenzurą.

Daniel Rycharski, Pomnik chłopaDaniel Rycharski, „Pomnik chłopa”, zdj. MSN

Pośród taktyk stosowanych wobec imperialnych, nacjonalistycznych, rasistowskich pomników pojawia się również taktyka ich obudowywania. Ale jest również najdroższa i najbardziej czasochłonna. We wspomnianym przez ciebie Richmond, dawnej stolicy Konfederacji, znajduje się aleja Monument Avenue, przy której stało do niedawna pięć gigantycznych pomników przywódców Południa. Stało, bo dwa z nich zostały już częściowo lub w całości obalone. Do nich Kehinde Wiley – czarny artysta, który stworzył między innymi oficjalny portret Baracka Obamy – dodał kolejny monument przedstawiający współczesnego Afroamerykanina na koniu, spoglądającego za siebie. Czy ucieka przed tymi generałami? A może im się przeciwstawia? To jest przykładowa, wyrazista interwencja pomnikowa: nowa statua wchodzi w dialog z pozostałymi, lecz nie jest też błahą plakietką.

Oczywiście aktywiści i aktywistki Black Lives Matter zdają sobie sprawę, że usunięcie wszystkich rasistowskich pomników nie usunie z USA rasizmu i dlatego również tego rodzaju taktyki są potrzebne. Ale sam akt ikonoklastyczny jest dziś ważny jako sposób oddolnego uprawiania polityki – pomniki stają się sceną gwarantującą pewną skuteczność i widzialność.

Większość artykułów poświęconych tej kwestii zaczyna się od słów: „Według ekspertów sprawa jest skomplikowana”. Pisałeś kiedyś o pomniku Churchilla, który ukryto w pudle w obawie przed oskarżeniem o rasizm.
Jestem przeciwnikiem rozważań o tym, czy Churchill, lub inny przywódca imperium, jest odpowiedzialny za wystarczająco dużo zbrodni, żeby i jego pomnik obalać. Moim zdaniem atakowany i obalany jest jako konserwatysta, imperialista, rasista i przede wszystkim symbol pewnej historycznej, miejmy nadzieję, Wielkiej Brytanii. I jako taki może zostać obalony. W postępowym kraju nie ma miejsca na Churchilla jako wzór.

Musimy znaleźć równowagę pomiędzy fałszywą racjonalnością, która mówi, że „to tylko kupa kamieni”, a obroną pomników za wszelką cenę, jakby były ważniejsze od ludzi. Pomniki pozują na to, że dotyczą bardzo dawnej przeszłości, a faktycznie wyznaczają ramy aktualnej wizji sfery publicznej. Warszawska, jak wyliczyliśmy kiedyś na festiwalu „Warszawa w Budowie”, składa się w przeważającej większości z wojny: nawet 80% stołecznych pomników dotyczy wojny. Na postumentach stoją mężczyźni z bronią, ewentualnie pojedynczy „geniusze”.

Sylwia Chutnik też zauważyła, że „stawiamy pomniki władcom i żołnierzom”. Jak postrzegasz kwestię obecności, a raczej nieobecności kobiet w tej sferze? Pojawiają się różne inicjatywy, jak She Built NYC, gdy postanowiono postawić pomnik Marshy P. Johnson czy Billie Holiday, w Bułgarii natomiast pojawiły się kolorowe popiersia opisane jako „pierwsze pomniki kobiet w Sofii”. Dodajemy czy nie?
Dodajemy, ponieważ ich nie ma, a w związku z tym nie istnieją jako wzory. Tylko pytanie, co i w jaki sposób. Postawienie Róży Luksemburg na wysokim postumencie i odlanie jej ze spiżu nie będzie działaniem postępowym. Po pierwsze, ten format jest zupełnie sprzeczny z postacią, którą upamiętnia. Po drugie, co tak naprawdę oznaczałaby rewizja kanonu z kobiecej perspektywy? Może doszlibyśmy do wniosku, że potrzebujemy czegoś innego niż kolejnego bohatera, kolejnej bohaterki. Może tą pozycją mogłaby być na przykład współpraca, codzienna praca, opieka i troska?

Łukasz SurowiecŁukasz Surowiec, „Tato, nie płacz”, archiwum artysty

To ciekawe, bo mnie takie zbiorowe, symboliczne pomniki kobiet często irytują. Pomniki matek żołnierzy, powstańców, żeglarzy, bez imion i bez nazwisk. Wolę już chyba tę Różę Luksemburg, o której zresztą często wspominasz.
Wspominam, ponieważ w dzisiejszej Polsce Róża Luksemburg jest w ogóle nie do pomyślenia! Stała się więc moim sztandarowym przykładem. Kobieta, filozofka polityczna, marksistka, rewolucjonistka, kompletnie niemieszcząca się w kluczu narodowym i aktywnie mu przeciwna. W ramach dekomunizacji skuto zresztą poświęconą jej tablicę w Zamościu.

W 2016 roku na wystawie „Wszyscy ludzie będą siostrami” Aleksandra Polisiewicz i kuratorka Joanna Sokołowska utkały w Muzeum Sztuki w Łodzi kilim razem z byłymi pracownicami szwalni, które straciły pracę w wyniku transformacji. Przedstawiał bramę ich zakładu pracy – przypominał i dowartościowywał ich codzienną pracę, same były zarazem jego autorkami. Najważniejsze byłoby więc pewnie otwarcie takiej dyskusji nie tylko o brakujących treściach i wizji historii, ale i o formach. Jak wyglądałby pomnik marszu głodowego kobiet w PRL-u, by pozostać przy Łodzi? Ta „inna” historia musiałaby być historią długotrwałych procesów, a nie punktów zwrotnych. Grup, a nie jednostek. Starań, a nie spektakularnych zwycięstw.

Co sądzisz o pomnikach „niepolitycznych”? Weźmy takiego Rocky’ego w Filadelfii.
Rocky, o ile pamiętam, jest winny przemocy domowej. Trzeba by to znowu obejrzeć, ale raczej nie radził sobie z emocjami w domu, więc to słaby wzór. Dochodzimy tu do bardzo ważnego zjawiska, jakim są czynności pozorujące różnorodność w krajobrazie symbolicznym. Czy raz jeszcze zajrzymy do Łodzi czy do innego polskiego miasta, spotkamy tam przeróżne ławeczki pomnikowe, spiżowe misie, galerie ozdobnych metaforycznych rzeźb w przestrzeni publicznej. To nie jest żadna odpowiedź na dominujący zestaw pomników wojenno-patriotyczno-religijnych, tylko symulowanie, że jest w tym mieście miejsce na inne wartości. Nie tylko są to działania pozorne – to działania szkodliwe. Tępią opór i stanowią łatwą odpowiedź na krytykę konserwatywnego krajobrazu, „bo przecież mamy, dostawiliśmy”. Nie rozwiązują żadnych problemów, może tylko niechcący osłabiają przywiązanie do przekonania, że pomnik jest czymś ważnym.

Zdziwiła cię kiedyś jakaś interakcja z pomnikiem? Ja na przykład ciągle nie rozumiem, dlaczego w Weronie podchodzi się do Julii i łapie ją za pierś. Dlaczego niektóre są bardziej „otwarte” na ludzi, choć nie zawsze w sposób, który musi się wszystkim podobać?
Te „dozwolone” interakcje też coś mówią o społecznym życiu pomników. Kiedy Legia wygrywa mistrzostwo, Zygmunt III Waza nagle ma na szyi szalik – przyjeżdża specjalny dźwig, żeby mu go założyć. Jak wygrywa Wisła, szalik ma z kolei Smok. Szalik Falubazu wisiał na Chrystusie Świebodzińskim – nikt się nie obraził. Po pierwsze, przypominamy sobie, że to raczej ludzie, a nie pomniki próbują monopolizować przestrzeń publiczną i decydować o tym, co i komu w niej wolno. Po drugie, choć swoją formą pomniki obiecują trwałość, po prostu ściemniają. Są regularnie zmieniane i przerabiane, również cenzurowane. Dotyczy to nawet podpisów podczas renowacji, żeby nie było już o „wojsku ludowym”, tylko o „wojsku polskim”. Dotyczy nawet Grobu Nieznanego Żołnierza, który też był często przekształcany – jedne ważne bitwy z niego znikały, inne się pojawiały. Żyjemy wizją pomnika jako czegoś niezmiennego, trwałego i odwiecznego. A przecież 30% pomników na warszawskim Śródmieściu, pomnikowym centrum stolicy i kraju (gdzie przypada po siedem pomników na kilometr kwadratowy), z którymi turyści tak chętnie robią sobie zdjęcia, powstało w 2000 roku lub później.

Wydaje mi się, że dużo dobrego przyniosłoby nam uzmysłowienie sobie, że miasto służy do życia ludziom, a nie pomnikom i zabytkom. I że pomazanie czegoś farbą albo jeżdżenie po czymś deskorolkami nie jest największą zbrodnią, tylko właśnie sposobem życia, również tych pomników. Najwybitniejszym pomnikiem PRL-u, o czym przypomniała niedawno wystawa w warszawskiej Królikarni, jest pewnie zestaw „tysiąca szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego”. W Warszawie już od dawna stoi natomiast Palma, czyli „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” Joanny Rajkowskiej. To pomnik, który żyje, reaguje na aktualne wydarzenia, wpisuje się w nowe konteksty: protesty przeciwko nacjonalizmowi, kwestię katastrofy ekologicznej. Inny pomnik tego rodzaju to „Pomnik Chłopa” Daniela Rycharskiego, czyli przyczepa nawiązująca do ilustracji Dürera komentującej powstania chłopskie w XVI wieku. To pomnik zmienny, podróżuje od wsi do wsi, zmienia wygląd i konteksty, opowiada nowe historie – a w 2015 roku służył za mównicę w czasie protestów rolniczych w stolicy.

Adrian Grycuk„Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”, fot. Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0 PL

Historię nienormatywnych zachowań seksualnych od lat bada, przypomina i upamiętnia Karol Radziszewski, którego retrospektywę „Potęga sekretów” mogliśmy niedawno zobaczyć w warszawskim CSW. Pokazał tam między innymi projekt, który mógłby stać się pomnikiem. Grzybek to kopia dawno nieistniejącego miejskiego urynału z placu Trzech Krzyży, słynnej niegdyś w warszawie gejowskiej pikiety. Radziszewski nie tylko skopiował to zapomniane miejsce, w geście przywracania pamięci o queerowej społeczności PRL-u i jej praktykach, ale również zniszczył tę kopię, komentując proces wymazywania nienormatywności z pamięci i sfery publicznej.

Murale historyczne, flagi, pomniki papieża, których jest już ponad 700. Wydaje mi się, że jeśli twoje wybory życiowe nie pokrywają się z tym, co się obecnie promuje, możesz poczuć się tym wszystkim przytłoczony.
Bardzo ciekawe jest to, że tak przestarzałe medium jak pomnik kogokolwiek jeszcze dzisiaj interesuje. Trwa pomnikowy renesans, nie tylko w Polsce. W obliczu niezliczonych obrazów, które możemy sobie natychmiast stworzyć, odtworzyć, przekształcić i przesłać dalej, nagle wzrasta znaczenie medium hipertradycyjnego – publicznego, nieruchomego, ciężkiego, zagradzającego drogę. Chodzi tu nie tylko o liczbę, ale też o skalę, wielkość i cenę: najtańszy pełnowymiarowy papież kosztuje 30–40 tysięcy złotych, a wiadomo, że wiele miejscowości chce mieć tego droższego.

W Polsce postępuje monopolizacja przestrzeni publicznej – rynek zagarnia ją na spółkę z narodem i religią. Monopol ten ma władzy, i jej przedstawicielom, służyć budowaniu wspólnoty za pomocą symboli – symboli, które są przede wszystkim wykluczające, bo „jeżeli ci to nie pasuje, nie jesteś jej częścią”. Bo pamiętajmy, że pomniki stawia głównie władza, również dlatego, że one kosztują. Ale papieże akurat wydają się skomplikowani. Kto powie w Polsce: „Proszę zlikwidować ten pomnik papieża”? Jak już coś stanie, to jest na długo po wszystkim. Z jednej strony nie gódźmy się na stygmatyzujące tezy, że papieże z masowych odlewni oznaczają „tanią wiarę”, ludowy zabobon i tak dalej. To naiwne wierzyć, że inni naiwnie wierzą – to droga donikąd. Z drugiej nie możemy ukrywać, że dominacja religii i narodu w przestrzeni publicznej i krajobrazie działa wykluczająco i że bardzo trudno z nią walczyć. I że w społeczeństwie istnieją różne interesy i konflikty.

Nic dziwnego, że nawet sataniści postanowili się wykosztować. Nie chodzi chyba nawet o to, że jesteś „przeciwko nam”. Po prostu nie ma na ciebie miejsca.
Dlatego przekonuję, że trzeba nie tylko zlikwidować te najbardziej skandaliczne pomniki, ale przede wszystkim trzeba się w tym krajobrazie rozpychać. Pokazać, że nasze życie nie ogranicza się do tego, co jest nam w nim sprzedawane. Powstanie Muzeum Powstania Warszawskiego rozpoczęło proces jawnego ujednoznaczniania tego wydarzenia i jego heroizacji, eliminowania wszystkich innych postaw. Wtedy to ta wizja powstania zaczęła przenikać na całego do kultury popularnej – na murale i tatuaże. Niemal nie podawano jej w wątpliwość. Na prawo od niej zrobiło się dużo miejsca, na przykład na żołnierzy wyklętych. Proces naturalizowania się w polu widzenia wydaje się tu podobny – niezależnie od tego, czy mówimy o powstaniu czy na przykład o stopniowym przejmowaniu przestrzeni publicznej przez reklamę od początku lat 90. A mowa o prawie wchodzenia w moje, twoje, a przede wszystkim we wspólne pole widzenia.

Istnieje taki projekt pomnika autorstwa Alicji Rogalskiej: przezroczysta skarbonka, do której można wrzucić monetę i narysować swój projekt Pomnika Ofiar Kapitalizmu. Wymaga to wyobrażenia sobie, że kapitalizm już się skończył, wyobrażenia sobie krytycznego wobec niego publicznego języka wizualnego. Monety ze skarbonki nie miały zapłacić za pomnik, miały zostać nań przetopione. Ten projekt radykalizował właściwość wszystkich pomników – opowiadając o przeszłości, stanowią one projekty aktualnej i przyszłej sfery publicznej, to, co możliwe do powiedzenia i pomyślenia.

Alicja Rogalska, „Pomnika Ofiar Kapitalizmu”, zdj. Daniel Chrobak / Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

 

Czy jest jakiś pomnik lub obiekt w przestrzeni publicznej, który cię wzrusza? Bo w gruncie rzeczy bardzo to wszystko intelektualizujemy.
Nie będę wymieniał prototypów pomników pokazanych podczas wystawy Pomnikomania, choć tam właśnie emocje i nowe relacje z pomnikami były dla nas jednym z głównych zagadnień. Z jednej strony wskazałbym pracę kanadyjskiej osoby niebinarnej, posługującej się pseudonimem Cassils (stosującej w liczbie pojedynczej zaimek they): tonową bryłę gliny, na której zostawiono ślady uderzeń, przywołujące niewidzialną przemoc wobec osób nienormatywnych seksualnie. Bryła ta była następnie przeciągana po mieście przez aktywistów LGBTQ+ w miejsca, w których dokonano aktów przemocy na osobach queer. Z drugiej chciałbym przypomnieć moim zdaniem jedno z najciekawszych polskich dzieł, świadomie posługujących się narzędziami sztuki publicznej – mural Łukasza Surowca „Tato nie płacz”. Powstał na Śląsku, na podstawie rysunku sześcioletniej córki miejscowego górnika, Zosi, w czasie górniczych protestów. Surowiec skutecznie użył medium sztuki publicznej ściany domu do powiązania prywatnych, czyli tego, co za ścianą, i publicznych konsekwencji polityki pracy i polityki społecznej. To dzieło popularne i populistyczne, i dobrze: to mural, przy którym można płakać.