Ostrożna pamięć
Znacznik The Matzevah Foundation, Zbereże / fot. Steven D. Reece

Ostrożna pamięć

Maria Kobielska

Mniejszościowy pomnik działa często tak, jakby nie chciał się narażać dominującej pamięci. Może być postawiony na uboczu, tymczasowy, nietrwały, eufemistyczny, ale może też zostać przywołany do porządku: zasłonięty, zmieniony, zniszczony

Jeszcze 4 minuty czytania

W kwietniu 2018 roku szacowna przestrzeń Librarii, jednej z najefektowniejszych sal najstarszego budynku Uniwersytetu Jagiellońskiego, Collegium Maius, na kilka godzin stała się polem interwencji zatytułowanej Matrix/Macierz, przeprowadzonej przez Kolektyw Kuratorski, działający przy Ośrodku Badań nad Kulturami Pamięci UJ. Przedsięwzięcie stawiało pytania o obecność i nieobecność kobiet na uniwersytecie. Z całego wieczoru najlepiej zapamiętałam jeden obiekt – pracę grupy artystycznej Wykwitex: maleńkie różowe popiersie Marii Janion stojące na postumencie na tle całej grupy rzeźb przedstawiających postaci zasłużonych – rzecz jasna, rodzaju męskiego – dla Uniwersytetu, z centralną figurą Kopernika. Radość, jaką wzbudził we mnie „pomniczek” Janion, wynikała oczywiście najpierw z jego przekornego koloru, „niepoważnego” rozmiaru i tworzywa oraz zawadiackiej pozycji: uczona nie patrzy na uczonych, nie konfrontuje się z nimi, ale staje, wbrew wszystkiemu, na czele ich szeregów, tak jakby byli jej poplecznikami, jakby mogła mieć ich za sobą nie tylko w dosłownym znaczeniu.

Popiersie Janion nie tyle jednak jest kontrpomnikiem, ile z klasycznym modelem pomnika negocjuje. Zachowując formę popiersia, zmienia jego skalę, zachowując barwną jednolitość typową dla marmurowych i brązowych rzeźb, czyni swoim podstawowym kolorem róż. A wprowadzając kobietę w poczet najznaczniejszych postaci akademii, wybiera do tej roli osobę mającą do tego niekwestionowaną legitymację – najwybitniejszą prawdopodobnie polską naukowczynię, profesorkę i myślicielkę naszych czasów, a przy tym lesbijkę, queerową eksperymentatorkę na literaturze i teorii. Co więcej, interwencja w Librarii była możliwa tylko dzięki swojej efemeryczności i pod warunkiem, że żaden stale eksponowany tam obiekt z kolekcji Muzeum UJ nie został nawet przesunięty.

Popiersie Marii Janion, Wytwórnia Wikwitex / fot. Karolina BaranowskaPopiersie Marii Janion, Wytwórnia Wikwitex / fot. Karolina Baranowska

Pomniki mniejszościowe

Poszukiwanie podobnych pomników, które wprowadzałyby w przestrzeń mniejszościową pamięć, odbiegającą od najpopularniejszych w naszej kulturze sposobów wyobrażania sobie przeszłości, prowadzi mnie przede wszystkim w stronę projektów w ostrożny, a czasem jakoś niepełny sposób polemizujących z tym „głównym nurtem” – zarówno pod względem przedmiotu upamiętnienia, jak i tego, w jaki sposób to robią. Pierwszy trop to „okołopomnikowe” działania współczesnych artystów – takie jak te zgromadzone na niedawnej warszawskiej wystawie „Pomnikomania”, stawiającej sobie za cel poszukiwanie „prototypowych form pozwalających na upamiętnienie […] historii innych niż dominująca”.

Istniejące pomniki są wdzięcznym obiektem dyskusji i artystycznego badania – jak w serii instalacji Krzysztofa Wodiczki, od lat wyświetlającego krytyczne projekcje na monumentach świata. Na przykład na czterdziestą rocznicę Marca 1968 roku artysta zanimował pomnik Mickiewicza tak, by przemówił on frazami poety, ale i Wiesława Gomułki.

Kiedy artyści decydują się na projektowanie możliwych pomników, nieprzeznaczonych do trwałego umieszczenia w przestrzeni publicznej, zawsze w jakimś stopniu korzystają z uprzywilejowania sfery sztuki, w której wolno więcej; nawet poza galerią sygnał przynależności do świata sztuki będzie wpływał na reakcje odbiorców. Pozwala to jednak testować ryzyko, co robi na przykład Daniel Rycharski w swoich kolejnych pracach, które można traktować jako pomniki: kolorowej bramie z napisem „150 lat zniesienia pańszczyzny”, przewoźnym „Pomniku chłopa”, „Krzyżu” wykonanym z gałęzi drzewa, na której powiesili się dwaj zaszczuci homoseksualiści, a także „Veraiconie”, pomniku zasłonie uszytym z fragmentów ubrań uchodźców i osób im pomagających, prezentowanym w ramach „Pomnikomanii” w witrynie sklepowej.

Daniel Rycharski, „Pomnik chłopa”Daniel Rycharski, „Pomnik chłopa”

POMNIKOMANIA 2019

Po co stawiać kolejne pomniki? I po co robić kolejną pomnikową wystawę? Czy to medium nie jest przestarzałe? A przede wszystkim: czy w obliczu tylu konfliktów wokół monumentów nie warto raz na zawsze porzucić tej formuły? Tegoroczny festiwal WARSZAWA W BUDOWIE odbywał się w Warszawskim Pawilonie Architektury ZODIAK oraz na placu przed budynkiem. Festiwal składał się z trzech równorzędnych elementów: prezentacji pomników na publicznym placu, wystawy w pawilonie Zodiak, a także programu publicznego: debat, warsztatów, oprowadzań oraz dyskusji. Towarzyszyła mu również strona internetowa prezentująca badania społeczne zrealizowane w ramach przygotowań do festiwalu oraz długoterminowe analizy autorstwa Zespołu Badania Pomników Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.

Wypada przyznać rację kuratorowi tej wystawy, Łukaszowi Zarembie, gdy wskazuje na „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” Joanny Rajkowskiej jako na wzorcowo udaną realizację „artystycznego pomnika”. Palma na warszawskim rondzie de Gaulle’a funkcjonuje jednocześnie jako dzieło sztuki, jako pomnik przywołujący mniejszościową pamięć i jako obiekt, który na dobre wrósł w miejską przestrzeń. Być może do pary należałoby tu przywołać „Tęczę” Julity Wójcik: pracę również intensywnie oddziałującą na publiczną przestrzeń placu Zbawiciela i na jej użytkowników, czytelną i widzianą jednoznacznie jako znak emancypacji grupy mniejszościowej, działającą na mocnych emocjach związanych z identyfikacją i odrzuceniem, niszczoną, odnawianą, na nowo niszczoną i wreszcie zniszczoną, usuniętą.

Czy zestawienie palmy i „Tęczy” mogłoby pokazać, pod jakimi warunkami „mniejszościowy pomnik” ma szansę okazać się akceptowalny i trwały? Być może. Ale pokazuje również coś innego: warszawocentryzm, w jaki popadają nawet niewarszawiacy, gdy mają pisać po prostu o publicznej czy polskiej przestrzeni, a zaczynają pisać o przestrzeni stołecznej, z jej efektownymi przypadkami trafiającymi na nagłówki i czołówki. Zarówno eksperymenty, jak i protesty przeciwko nim na polu manewru (bądź scenie), jakie stanowi wielkie miasto, wypadają okazale i dobitnie. Zupełnie inaczej pomnikowe negocjacje będą wyglądały w Polsce lokalnej, gdzie wiele wątków historii XX wieku, choć osadzającej się w przestrzeni, wciąż jest nierozpoznanych, a ich rozpoznanie mogłoby na różne sposoby naruszyć komfortowy spokój hegemonicznej, martyrologiczno-bohaterskiej pamięci polskiej.

Inne miejsca

Dzięki pracy w zespole badającym miejsca, o których pisała w „Dwutygodniku” Roma Sendyka – związane z „Holokaustem od kul”, Zagładą Romów, konfliktami etnicznymi na Podkarpaciu, znajdujące się w sąsiedztwie obozów, będące dawnymi polami nie naszych bitew – przekonaliśmy się, że choć nigdy do końca upamiętnione, nie są one też nieaktywne. Przyglądając się sposobom ich oznaczania, można prześledzić trudności w negocjacjach między słabymi a dominującymi formami pamięci.

Najprostsze formy „oddolnych”, spontanicznie powstających pomników to znaki, nacięcia na drzewach, rozpoznawalne tylko dla przygotowanego oka, służące wtajemniczonym, żeby rozpoznać miejsce, w którym coś się wydarzyło. Miejsca, w których potwierdzono obecność ciał Żydów (najczęściej rozstrzelanych), żmudnie katalogują pracownicy Komisji Rabinicznej ds. Cmentarzy. Ich powstające za sprawą Fundacji Zapomniane czy The Matzevah Foundation upamiętnienia łączy skromna forma i fakt, że naturalnie znajdują się tam, gdzie grzebaliska – na uboczu, często w lasach. Najważniejsze jest wyznaczenie obrysu grobu oraz umieszczenie na prostych tablicach wszelkich ustalonych informacji o ofiarach, przynajmniej imion.

Oprócz takich upamiętnień umieszczane są też „protopomniki” – wtapiające się w leśne tło drewniane znaczniki, przypominające formą macewy. Znalazły się już w kilkudziesięciu lokalizacjach w południowej i wschodniej Polsce. Użycie drewna do budowy pomnika jest w zasadzie antypomnikowe: taki obiekt jest tylko względnie trwały, tymczasowy, rezygnuje z wyrazistego zapanowania nad przestrzenią, typowego dla klasycznej formy monumentu.

Znacznik The Matzevah Foundation, Chobot / fot. Steven D. ReeceZnacznik The Matzevah Foundation, Chobot / fot. Steven D. Reece

Drewniany, przejmujący pomnik zbudowała w 2011 roku romska artystka Małgorzata Mirga-Tas w lesie w Borzęcinie Dolnym, miejscu masakry kilkudziesięciu romskich ofiar. Kilka lat później pomnik ten został zdewastowany; sprawców, działających ewidentnie w zaplanowany i zorganizowany sposób, nigdy nie ujęto, ale sam akt wandalizmu wywołał poruszenie, być może nawet zwracając większą niż kiedykolwiek wcześniej uwagę na Zagładę Romów. Pomnik został odbudowany, częściowo z użyciem tego samego materiału, poznaczonego śladami siekier, stając się nośnikiem pamięci zarówno o historycznej zbrodni, jak i o współczesnej etnicznej nienawiści.

Pomnik Mirgi-Tas jest stosunkowo rzadkim przykładem sytuacji, gdy „mniejszościowa treść” pomnika zostaje ucieleśniona w nietradycyjnej formie. Wiele upamiętnień rozmijających się z dominantami polskiej pamięci ma kształt jak najbardziej klasyczny: tablicy lub nagrobka. W takich wypadkach kluczowa okazuje się treść proponowanego tekstu, nieraz manipulowana czy niedopowiadana. Gdy w 2001 roku w Jedwabnem usunięto fałszywe upamiętnienie pogromu, określające jako sprawców zbrodni „gestapo i żandarmerię hitlerowską”, umieszczono w zamian pomnik, który kwestię sprawstwa pomija, mówiąc jedynie, że ofiary zostały „żywcem spalone w tym miejscu”. Nie zapobiegło to zresztą dewastacjom.

Pomnik autorstwa Małgorzaty Mirgi-Tas / fot. Aleksandra SzczepanPomnik autorstwa Małgorzaty Mirgi-Tas / fot. Aleksandra Szczepan

Tekstowe przemilczenia i przeinaczenia są widoczne również w mniej drastycznych przypadkach. A przecież pamięć o Zagładzie Żydów i tak osiągnęła stosunkowo stabilną postać, jeśli zestawić ją z upamiętnieniami Zagłady Romów: w bazie „Na bister!” znajdziemy sporo pomników, których inskrypcje pomijają romskość ofiar lub zaznaczają ją w dyskretny sposób, tylko dla wtajemniczonych.

W Radecznicy w województwie lubelskim w centrum wsi znalazło się hybrydyczne, półprywatne upamiętnienie Holokaustu: w formie nagrobka, choć umieszczone nie w miejscu złożenia ciał, a przelania krwi – zamordowania kilku osób z rodziny radecznickiego ocalałego, Rubina Weistucha. Gdy długo po wojnie odwiedził rodzinne strony, ufundował wykonanie obiektu i uzgodnił umieszczenie go na terenie prywatnym, w ogrodzie jednego z gospodarzy. Pomnik znajduje się tam nadal, ale niemal niewidoczny: obsadzany kwiatami, podsypywany ziemią. Gdy odwiedziliśmy to miejsce i poprosiliśmy o możliwość odczytania całej inskrypcji, pomnik został (przypuszczalnie na chwilę) „odkopany”. Napis, po polsku, mówił tylko: „W 1942 r. hitlerowcy zamordowali 9 osób z rodziny Weistuch”; właśnie nazwisko ofiar (i ocalałego), znajdujące się w dolnej części niewielkiej płyty, ziemia ukrywa w pierwszej kolejności. Ten przykład dobitnie ilustruje wspomnianą niewygodę: pomnik Zagłady, która wydarzyła się w bezpośrednim sąsiedztwie, pozostaje na miejscu, ale dosłownie zasłonięty, osłabiony.

Nieco inaczej swoje prawo do istnienia negocjują pomniki na terenach Beskidu Niskiego, zaznaczające łemkowską przeszłość wysiedlonych obszarów. Część z nich to pozostałości: resztki cmentarzy, przydrożne krzyże, ale i pozostałości przyrodnicze, jak drzewa owocowe rosnące pośrodku niczego, na tle wyludnionych (i sielankowo pięknych) przyrodniczych krajobrazów. Obok nich znajdują się bardziej współczesne upamiętnienia, przede wszystkim cała seria malowniczych „drzwi do nieistniejących wsi”, łączących funkcje tablic pamiątkowych i informacyjnych.

Choć wszystkie te obiekty mogłyby być znacznikami drastycznej treści, zarówno wysiedlenia, jak i późniejszego przejęcia mienia, spowija je raczej aura żałobnej zadumy i nostalgii, łagodnego spokoju. Nie stają się zaczynem złości czy wstydu, nie konfliktują. Jakkolwiek by to nie brzmiało, wydaje mi się, że wyludnienie tej przestrzeni stało się jej specyficznym kapitałem wizerunkowym, atrakcyjnym wyróżnikiem.

Niepoważne opowieści

Mniejszościowy pomnik działa często tak, jakby nie chciał się narażać dominującej pamięci. Może być postawiony na uboczu, tymczasowy, nietrwały, eufemistyczny, ale może też zostać przywołany do porządku: zasłonięty, zmieniony, zniszczony. Jeszcze inny rodzaj takiego warunkowego działania widzę w przypadku pomników, które wypadają na tle klasycznych form jakoś niepoważnie – i w efekcie można je zlekceważyć, ale można w nich też zobaczyć nośnik nietypowych opowieści.

Pomnik „Ku czci Zwierząt Rzeźnych”, Wrocław / fot. Slawek Ilski, CC BY 3.0Pomnik „Ku czci Zwierząt Rzeźnych”, Wrocław / fot. Slawek Ilski, CC BY 3.0

Dotyczy to pomników zwierząt, zwłaszcza tych nieco innych niż mniej lub bardziej urocze upamiętnienia wiernych psów, uwielbianych kotów, postaci z kreskówek czy zwierząt symboli, jak pomnik Chrząszcza w Szczebrzeszynie. W różnych miejscach Polski znajduje się co najmniej kilka pomników zwierząt pracujących dla człowieka – poczynając od niepokojącego samą nazwą pomnika Ku czci Zwierząt Rzeźnych, mającego upamiętniać przeszłość dzielnicy Stare Jatki we Wrocławiu. Niewielkie zwierzęta (od cielęcia po gęś, kaczkę, królika) wyglądają sympatycznie, jeśli nie wesoło, wpisują się w historię życia codziennego, a jednocześnie dość drastycznie – nawet jeśli wbrew intencji twórców – zrywają wygodną iluzję ułatwiającą bezrefleksyjne jedzenie mięsa.

Z wcześniejszego okresu (przełom lat 70. i 80.) pochodzą pomniki wyróżniających się przedstawicieli bydła: mlekodajnej bezimiennej krowy rekordzistki w Starym Polu w województwie pomorskim i rozpłodowca-buhaja Ilona w Osowej Sieni w Lubuskiem. Funkcjonują oczywiście przede wszystkim na zasadzie żartu, ciekawostki lub reliktu PRL, a jednocześnie mogą stawiać nam przed oczami uzależnienie człowieka od istnienia zniewolonych zwierząt, lekceważonych i w swojej ogromnej większości pochłoniętych przez prawdziwą, nieodwracalną niepamięć.

Pomnik krowy w Starym Polu / fot.Bartol, CC BY-SA 3.0Pomnik krowy w Starym Polu / fot. Bartol, CC BY-SA 3.0

Inne pomniki zwierzęce można znaleźć na moim rodzinnym Górnym Śląsku: to często figury (przeważnie odlewy wykonane w miejscowych hutach) pochodzące jeszcze z czasów niemieckiej przynależności regionu, które ze względu na swoich „neutralnych” bohaterów nie musiały zostać usunięte z polonizowanej przestrzeni publicznej po 1945 roku. Pomnik śpiącego lwa z bytomskiego Rynku, będący echem przeszłości miasta (a niegdyś częścią większego, militarnego pomnika, upamiętniającego poległych w wojnie francusko-pruskiej mieszkańców), kanalizuje dziś dodatkowo inne emocje – rezerwę bytomian do „centralnej Polski”, a zwłaszcza miasta stołecznego. Figura w nieznanych okolicznościach trafiła po wojnie do praskiego zoo, skąd została zwycięsko odzyskana przed kilku laty. Z kolei śladem dawnego Gleiwitz – oprócz co najmniej kilku lwów – są pomniki mitologiczne: fontanny trzech faunów przed Urzędem Miasta i Neptun na Rynku. W przypadku takich niekonfrontacyjnych pomnikowych form wyczytanie z nich „mniejszościowych treści” pozostaje zasadniczo po stronie patrzącego.

Nie znaczy to oczywiście, że nie znajdziemy w przestrzeni publicznej pomników jawnie konfliktujących. Tak jest z licznymi pomnikami smoleńskimi, za którymi stoi jednak wyraźna wola polityczna i sankcja władzy państwowej. Znane mi pomniki-protesty przeciwko niej przybierają niepozorną formę (jak tablica „ja zwykły szary człowiek” na placu Defilad) albo są efemerydami, jak przenośny pomnik Polki walczącej na marszu 8 marca 2018 roku w Warszawie. Nie musi to jednak oznaczać oddania pola. „Ostrożność” pomników – różnie rozumiana – ma przecież charakter ściśle taktyczny.

Przy pisaniu tego tekstu wykorzystałam doświadczenie pracy w grancie „Nieupamiętnione miejsca ludobójstwa i ich wpływ na pamięć zbiorową, tożsamość kulturową, postawy etyczne i relacje międzykulturowe we współczesnej Polsce” (NPRH) pod kierownictwem Romy Sendyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Inspirowałam się badaniami współpracowniczek z zespołu, szczególnie Aleksandry Janus (w kwestii znaczników The Matzevah Foundation) i Aleksandry Szczepan (zwłaszcza w kwestii upamiętnień Zagłady Romów).

Tekst powstał we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie w ramach 11. edycji Festiwalu Warszawa w Budowie.

.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).