Historie rodzinne Noah Baumbacha
„Historia małżeńska”, mat. prasowe

12 minut czytania

/ Film

Historie rodzinne Noah Baumbacha

Jakub Socha

Noah Baumbach jest dzisiaj jednym z najważniejszych amerykańskich reżyserów. Jego najlepsze filmy to wyrastające z osobistych doświadczeń opowieści o artystach, którzy próbują ułożyć sobie życie rodzinne

Jeszcze 3 minuty czytania

„Historię małżeńską”, najnowszy film Noah Baumbacha, otwierają dwa listy miłosne przygotowane na terapię małżeńską przez parę ludzi, którzy już nie potrafią ze sobą żyć. Gdy Nicole deklamuje swój list, w kadrze widzimy sceny z życia Charliego. Charlie wydaje się miłym człowiekiem. Czyta w metrze i zapomina wysiąść na odpowiedniej stacji, jego syn odziedziczy po nim tę cechę, gotuje, gasi niepotrzebnie zapalone światło, przynosi osiem kaw na próbę teatralną i rozdaje je współpracownikom. Chyba tylko jeden obrazek ma inną energię – Charlie denerwuje się, rzuca mięsem, właśnie nie wyszło mu zagranie na tenisowym korcie.

Ten obrazek wraca jako echo „Walki żywiołów”, filmu Baumbacha z 2005 roku, który zaczynał się właśnie na korcie tenisowym. Rodzina Berkman gra deblowy mecz. Po jednej stronie siatki stoi Joan i najmłodszy syn Frank, po drugiej – Bernard i najstarszy syn Walt. Bernard klnie pod nosem, gdy tylko skiksuje, nie oszczędza wyraźnie słabszych fizycznie przeciwników, podkręca rywalizację, uderza żonę piłeczką. To nie jest ten ojciec, który swojemu dziecku da wygrać podczas niezobowiązującej gierki. Pewnie ciągle myśli, że gdyby nie los albo gdyby mu naprawdę się chciało, mógłby grać zawodowo i byłby w tym dobry. Gdy jednak nieopatrznie wyzwie na pojedynek trenera swojego młodszego syna, dostanie od niego srogie manto, za co oczywiście wyżyje się później na dzieciaku. W nakręconym niedługo po „Walce żywiołów” filmie „Margot jedzie na ślub” bukoliczna scena rodzinnej gierki w krokieta (nie mylić z krykietem) kończy się tym, że jeden z drewnianych młotków zostaje w furii ciśnięty do wody, a jedna z zawodniczek zwyczajnie odmawia udziału w dalszej rozgrywce. W całkiem nowych „Opowieściach o rodzinie Meyerowitz (wybrane utwory)” Harold Meyerowitz roztrzaskuje o stół kij bilardowy na oczach dorosłego syna, któremu za chwilę wstawią sztuczne biodro. Warto podkreślić, że to nie jest zwykły kij. W polskich napisach do filmu określono go niewinnym słowem „babuszka”. Nie jest to żadna babuszka, tylko Balabuschka. Drogi, kultowy, profesjonalny kij bilardowy, ten sama model, którym grał Paul Newman w „Kolorze pieniędzy”.

Dorośli u Baumbacha złoszczą się, gdy podczas gry w Monopoly ich pionek trafi do więzienia. Wpadają w szał, gdy nie mogą znaleźć miejsca do zaparkowania. Najczęstszymi świadkami tych wybuchów są ich dzieci – i szybko przejmują zwyczaje rodziców. Młody Frank, gdy tylko nie wyjdzie mu jakiś forhend, od razu zaczyna bluzgać. Gdy ojciec ogrywa go przy stole do ping-ponga, po prostu rzuca w niego rakietą. Danny, syn Harolda, jest również w gorącej wodzie kąpany. Gdyby to jemu nie wyszło zagranie przy bilardowym stole, sam by pewnie Balabuschkę rozwalił; dziwne, że przetrwała ona w domu ojca tak długo. Jeszcze dziwniejsze, że w ogóle się tam zalazła, skoro Danny nie wychowywał się w jego domu – po rozstaniu rodziców mieszkał u matki. Gdyby nawet mieszkali pod jednym dachem, stary Meyerowitz pewnie i tam nie miałby dla niego za wiele czasu, zajęty rozwijaniem swoich talentów, dążeniem do artystycznej doskonałości albo chociaż spełnienia.

Rodzice u Baumbacha traktują swoje pociechy bez przesadnej taryfy ulgowej, nie okłamują ich, nie usuwają z ich pola widzenia przeszkód i problemów, dzielą się nimi wszystkim, dla dzieci czasami jest to aż za dużo. Gdy Walt pyta matkę, czy kiedykolwiek kochała jego ojca, ta odpowiada mu, że owszem, by chwilę później zagłębić się w anegdotę o kochanku, z którym uprawiała seks w małym składziku. Syn Margot też nie ma łatwo: musi wysłuchiwać narzekań, znosić zmiany nastrojów, przyglądać się, jak Margot odjeżdża po winie. Trudno wyznaczyć granicę między wychowaniem a terapią, między terapeutą i wychowawcą. Zagubienie skutkuje nerwicą, nerwica pogłębia zagubienie. Wykrzykiwane za każdym razem, gdy coś pójdzie nie tak, „fuck”, transformuje się najczęściej w „I am Fucked Up”. Tłumacząc na polski: jestem pojebany.

„ Opowieści o rodzinie Meyerowitz (wybrane utwory)”, „Walka żywiołów”

Sceną dla tych historii jest Nowy Jork, raczej Brooklyn niż Manhattan, czasami akcja przenosi się do Los Angeles. To wszystko oczywiście nie bierze się znikąd. Baumbach urodził się w Nowym Jorku, dzieciństwo spędził na Brooklynie. Od początku kariery uprawia kino autobiograficzne, ślady osobistych doświadczeń porozsiewane są po kolejnych filmach, czasami podane w lekko tylko zmodyfikowanej wersji. W jednym z wywiadów Baumbach opowiadał, że gdy wrócił po studiach z powrotem do Nowego Jorku, usiadł z kumplem w swoim pokoju – nieopodal Park Slope, tego samego parku, który pojawi się później w „Walce żywiołów” – i wymyślili, że zrealizuje film o kolegach, dziewczynach, o tym, co się z nimi teraz dzieje, o czym gadają, czym się jarają, przed czym uciekają. Nakręcone w 1995 roku za pieniądze firmy zajmującej się dystrybucją VHS-ów „Tupiąc i wrzeszcząc” otworzyło mu drogę do kina. Miał wtedy dopiero 24 lata, od tego czasu nakręcił jedenaście fabuł, dokument, krótki metraż, pracował też przy filmach Wesa Andersona.

W „Walce żywiołów” odnosił się do rozwodu rodziców. W „Historii małżeńskiej” do swojego rozwodu z Jennifer Jason Leigh. Właściwie wszyscy jego bohaterowie robią sztukę albo ją robili. Piszą książki, piosenki, rzeźbią, realizują lub produkują filmy. Ich przyjaciele podobnie. Rzeźba sprzedana do Whitney Museum, film pokazywany na Tribeca Film Festival, opowiadanie opublikowane w „New Yorkerze” – w tym małym artystycznym światku tylko takie rzeczy się liczą. I te rzeczy się bohaterom zdarzają. Sukces idzie jednak u Baumbacha pod rękę z lękiem przed zapomnieniem. Przyglądanie się przyjaciołom, którzy odnieśli większy albo bardziej długotrwały sukces, rodzi zazdrość.

Co ciekawe, Baumbach często umieszcza w swoich filmach postacie, które patrzą na ambicje artystów z dezaprobatą, nierzadko niesmakiem. Choć są to ludzie, którzy wychowali się w domach, gdzie mówiło się tylko o sztuce, nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Kieruje nimi albo przekora, albo instynkt samoobronny przed wdepnięciem w świat egotyków. Gdy tylko ojciec wyjaśni mu znaczenie słowa „filister”, najmłodszy syn Berkmanów z dumą obwieszcza: to ja! Bernard, wyraźnie nadąsany, uważa, że Frank zmyśla. Frank upiera się, że wcale nie zmyśla. Deklaruje, że chciałby poświęcić życie tenisowi, co niedopieszczonego literata i niespełnionego mistrza rakiety musi zaboleć.

Nie ma w tym kinie wielu ekscesów, czasem ktoś kamerę podniesie ze statywu, czasem montażysta zrobi kilka dynamicznych cięć. Jeśliby szukać w tych realistycznych filmach jakichś znaków charakterystycznych, byłyby to przede wszystkim dialogi. Baumbach nie ma może talentu Allena, nie umie wymyślać równie zgrabnych powiedzonek i ripost, potrafi za to świetnie opowiadać o swoich bohaterach właśnie przez to, jak ze sobą rozmawiają. To rozmowy czasami błyskotliwe, czasami zaledwie kurtuazyjne, raz podejmowane na pokaz, innym razem po to, żeby kogoś zranić. Jest w nich jednak zawsze naturalność, nawet wtedy, gdy odzywa się któraś z bohaterek granych przez Gretę Gerwig, obecną partnerkę Baumbacha. Na tle przeintelektualizowanych, przemądrzałych i znerwicowanych postaci, których w tym kinie jest pełno, te grane przez Gerwig, pełne energii, inwencji, optymizmu, wyglądają, jakby spadły z księżyca. I najczęściej to dzięki nim w tym małym, zamkniętym świecie dokonują się jakieś rewolucje.

„Greenberg”, „Margot jedzie na ślub”

Można chodzić po tym kinie w prawo i w lewo, otwierać różne drzwi, spotykać tych samych bohaterów w różnych kostiumach. Na przykład Adam Driver pojawiał się u Baumbacha już kilkukrotnie. Raz jako młodzieniec, który jeszcze nie wie, czego chce. Innym razem jako muzyk, który właśnie kupił nieruchomość. Jeszcze innym jako młody filmowiec. Filmowca zagrał w „Kiedy byliśmy młodzi”. Na imię mu Jamie. Jest hipsterem. Mokasyny bez skarpet, kardigan z kaszmiru, nonszalancki kapelusz, kolarzówka, gramofon, loft, żona, która produkuje domowym sposobem lody, współlokatorka, która w najmniej spodziewanym momencie schodzi z antresoli i przeciąga się na oczach zdumionych gości. Swoim stylem bycia powoduje wyrzuty sumienia u bohatera granego przez Bena Stillera, Josha. Josh też jest filmowcem. Obecnie ma kolejny kryzys, kłopoty finansowe, od dawna nic nie nakręcił. Jamie uważa go za wielkiego twórcę. Ta atencja ze strony debiutanta budzi Josha do życia, kupuje sobie nawet rower i kapelusz. Okazuje się jednak, że młody tak naprawdę na jego plecach chce dostać się do teścia Josha, bo teść w odróżnieniu od Josha jest prawdziwym klasykiem kina i może Jamiemu pomóc w karierze. Partnerki Jamiego i Josha cierpliwie znoszą ich artystyczne poszukiwania, godzą się na życie w ich cieniu. A w „Małżeńskiej historii” Driver wraca jako Charlie.

W „Małżeńskiej historiii” mamy taką sytuację: Nicole, aktorka, która opuściła rodzinne Los Angeles i następne kilkanaście lat życia spędziła w nowojorskim teatrze swojego męża, zaczyna czuć, że potrzebuje zmian. Gdy pojawia się szansa zagrania w serialu kręconym na Zachodnim Wybrzeżu, nie namyśla się długo i rusza w drogę. Razem z synem instaluje się w domu swojej matki, niegdysiejszej gwiazdy telewizyjnej. Charlie, jej mąż, jak zwykle zajęty swoim teatrem, zostaje w Nowym Jorku. Dni spędza na próbach, wieczory wraz ze współpracownikami w zaprzyjaźnionym barze, gdzie wałkuje się to, co wydarzyło się w ciągu dnia. Jest na fali, właśnie dostał Nagrodę McArthura, nazywaną „grantem dla geniuszy”. Gdy wreszcie zostawia swoje sprawy i jedzie do rodziny, Nicole wręcza mu papiery rozwodowe. Matka Nicole nie pochwala zachowania cóki, lubi Charliego. Wszyscy go lubią, nie można było powiedzieć tego samego o chamowatym Bernardzie Berkmanie. W „Walce żywiołów” jest scena, w której Berkman wpada pewnego dnia do swojej byłej żony z pretensją, że przecież gotował, więc naprawdę nie wie, czemu wyrzuciła go z domu. Joan, zanim ze łzami w oczach zaśmieje się byłemu mężowi w twarz, odpowie mu: owszem, smażyłeś burgery, ale tylko wtedy, gdy cię do tego zmusiłam.

Między Charliem i Nicole jeszcze nie jest tak źle. W „Historii małżeńskiej” jeśli nawet pojawiają się ataki wściekłości czy paniki, wydają się one albo inscenizowane, albo przejściowe, są wyjątkiem, a nie regułą. W złości przy planszy Monopoly czy na korcie nie ma niczego, czego można by się przestraszyć. Poprzedni bohaterowie Baumbacha byli pokręceni, poranieni, dziwni i nic się nie dało z tym zrobić. Ci z „Historii małżeńskiej” próbują nad sobą pracować – może dlatego wydają się zbyt idealni, w tej idealności zbyt banalni, przez co zwyczajnie widz nie ma wielkiej ochoty, żeby im kibicować. Baumbach obśmiewa absurdalność prawniczej machiny, która żywi się sprawami rozwodowymi, ale interesuje go przede wszystkim koniec związku, a może raczej to, co po nim. Nie ma w jego filmach desperackiej walki, żeby związek uratować. Jest raczej lęk przed przyszłością, z którym trzeba się szybko uporać ze względu na dziecko. Z rodzicielstwem u autora „Walki żywiołów” do tej pory było różnie, jednak w najnowszym filmie, który od niedawna dostępny jest na Netfliksie, rodzice stają na wysokości zadania. Charlie w związku z rozwodem bywa coraz częściej w Los Angeles, którego nie znosi. Po jakimś czasie zaczyna się zmieniać. Inaczej ustawia swoje priorytety. Uczy się odpuszczać. Wychodzi na to, że ludzie w Los Angeles mogą być bardziej szczęśliwi niż w Nowym Jorku. Tylko jakie znaczenie ma to dla widza w Polsce?