Nie padało tu prawie od roku, po ugorze suną trąby powietrzne. Biegacze pustynne, jak pijane, odbijają się od pustki do pustki, hektary pól czekają na deszcz, a wraz z nimi ludzie. Ci rozdrapują stare rany, przepijają pożyczki na inwestycje, inwestują w hazard. Wajcha po prawej leci w dół – wisienki, torciki, słoneczka, cyfry kręcą fikołki, ale automat nie wypluwa ani jednej monety. Jeśli nawet jakiś duch szepcze ludziom do uszu: obudź się, zrób, co możesz, to nikt tego głosu już nie słyszy. Jesteśmy na australijskiej prowincji, miasteczko wygląda równocześnie jak z hollywoodzkiego westernu o postapokalipsie i jak z antymieszczańskiego kina Austriaka, Ulricha Seidla, które najadło się piachu. Przy głównej ulicy ulokowano wszystkie najważniejsze budynki: kościół, pub połączony z motelem i gabinet lekarski połączony z apteką. W tym pierwszym prosi się o przebaczenie za czyny wyrządzone w tym drugim, w tym trzecim wylizuje się z obrażeń odniesionych w tym drugim. Mieszka się tu w jednopoziomowych klockach obitych sidingiem, ogrodzonych białym płotem, urządzonych przy użyciu kilku rzeczy. Gdy nocą wychodzi się na ganek, straszą swoim obrysem wielkie potwory – to kombajny, ciężarówki, ciągniki, których nikt dawno nie zagonił do pracy.
W tę scenerię wkracza bohater – policjant, o którym piszą w ogólnokrajowych gazetach. Zostaje wezwany przy użyciu kartki z groźbą, na której ktoś dopisał jeszcze, że najbliższy przyjaciel bohatera właśnie strzelił sobie w głowę z broni myśliwskiej chwilę po tym, jak zabił żonę i małe dziecko. Starzy rodzice przyjaciela nie mogą w to uwierzyć, proszą przybysza, żeby doszedł do prawdy. Proszą i równocześnie trochę go szantażują. Bohater zostaje. Zostaje, bo kiedyś uciekł. Bo oprócz tajemnicy tego morderstwa chce wreszcie odkryć, jak zginęła Ellie – dziewczyna, w której kochał się w liceum. Reżyser „Suszy”, Robert Connolly, raz za razem przenosi nas w przeszłość – w czasy młodości bohatera, gdy niedaleko miasteczka płynęły jeszcze rzeki, w których można się było kąpać, lub utonąć.
W retrospekcjach Aaron Falk jest chłopakiem wrażliwym i nieśmiałym. Rumieni się po pocałunku, a żeby zaprosić dziewczynę na randkę, musi jej to napisać na kartce. Upływ czasu jakoś bardzo go nie zmienił, to nie jest ten typ detektywa, który nie rozstaje się z „Erystyką” Schopenhauera, to nie jest też ten typ, który odda pół wątroby za jedną nokautującą ripostę. Pije niewiele, nie ma problemów „Susza”, reż. Robert Connelly. Australia 2020, w kinach od 30 lipca 2021 z przemocą, czasami tylko coś mu się przyśni, ale też nie jest tak, żeby nie spał po nocach. Żyje sam, życie poświęca pracy, nawet nie wie może, jaka jest różnica między dedukcją a indukcją, a jeśli nawet, to się tym nie chwali. To postać stworzona dla aktora, Erica Bany, Australijczyka, który ma na swoim koncie rolę Hektora z „Troi”, Hulka, a także agenta Mosadu polującego na terrorystów. To aktor nienarzucający się, stroniący od popisów, niemalże Bogartowski, choć pewnie szybciej odsłania swoje miękkie tkanki.
Film powstał na podstawie kryminału Jane Harper, cenionej australijskiej autorki. Scenariusz Connolly’ego i Harry’ego Crippsa sprawnie prowadzi nas przed śledztwo, reżyser nie przesadza z retrospekcjami. Falk wykonuje w swoim rodzinnym mieście podstawowe czynności policyjne, prowadzi śledztwo przez zasiedzenie: wynajmuje pokój w motelu, kręci się po mieście, odwiedza miejsca, gdzie żyją i spotykają się ludzie. Twórcy zgrabnie wygrywają napięcie między zwyczajnością tych działań a podejrzeniem, że wszystkim (tym, co się wydarzyło kiedyś, i tym, co się dzieje teraz) kieruje jakiś tajemniczy, potężny demiurg, odpowiadający za dawne i obecne zbrodnie. Choć może wcale nie tak zgrabnie, skoro osoba oglądająca wraz ze mną „Suszę” już po kwadransie wiedziała, kto zabił. Ja nie byłem aż tak przenikliwy, może po prostu intryga nie była dla mnie aż tak ważna. Film Connelly’ego pokazuje, że czarny kryminał to przede wszystkim klimat – klimat końca, kryzysu społecznego, który poluzowuje więzi między ludźmi. Gatunek, który wyrósł w ciemnych zaułkach, w miejskiej dżungli i nocy, równie dobrze sprawdza się w palącym słońcu – można poprzez niego opowiedzieć nawet o kryzysie klimatycznym.