Jeszcze nie tak dawno walczył z Japończykami podczas II wojny w krwawej bitwie pod Okinawą. W „Przełęczy ocalonych” Mela Gibsona Andrew Garfield grał amerykańskiego sanitariusza, Desmonda T. Dossa, chrześcijanina, który zaciągnął się do armii, ale odmówił noszenia karabinu. Towarzysze broni najpierw uznali go za tchórza, ale potem, gdy udało mu się na własnych barkach wynieść z frontu kilkudziesięciu rannych, zobaczyli w nim świętego. Nie minął rok i Garfield znów wylądował w Japonii, tym razem jako XVII-wieczny portugalski misjonarz Rodriguez, który wspólnie z księdzem Garupe próbuje odnaleźć swojego zaginionego mistrza – księdza Ferreirę. „Milczenie” Martina Scorsese, adaptacja książki Shūsaku Endō, XX-wiecznego japońskiego pisarza, katolika, aż prosi się o porównanie z filmem Gibsona. W końcu tematem każdego z nich jest wiara w Jezusa w niesprzyjających okolicznościach i związane z nią przykrości oraz paradoksy.
Gibson i Scorsese stają murem za swoimi bohaterami, choć ich bohaterstwo wcale nie jest takie oczywiste. Doss to poczciwina, dobry chłopak, ale w jego odmowie jest coś dwuznacznego – odmowa jest luksusem, na który zwyczajnie nie wszyscy mogą sobie pozwolić. Nieźle by wyglądała amerykańska armia, gdyby składali się na nią wyłącznie tacy ludzie jak Doss – raczej nie wygrałaby żadnej bitwy, a przecież o zwycięstwo w bitwie, o pokonanie wroga im chodzi, a nie o etyczny performans. O co chodzi samemu Dossowi? Trudno powiedzieć i trudno zrozumieć, jak udaje mu się pogodzić uczestnictwo w wojnie i pacyfizm. Chłopak nie chce zabijać, ale to, że jego Bogu ducha winni koledzy z oddziału zabijają, już nie jest dla niego takim problemem. Inna sprawa, że poruszając się bez broni, łamie szyk, przez co wystawia ich na dodatkowe niebezpieczeństwo. Te kwestie jednak Gibsona nie interesują, jego cel jest prosty – pokazać anielską postawę w służbie zagłady, pokazać ją na tle prawdziwej wojennej apokalipsy, spektaklu pełnego przemocy, który bynajmniej nie kwestionuje jej użycia.
W „Milczeniu” też rzeczywistość wystawia na próbę głównego bohatera. W Japonii trwa prześladowanie katolików. Władza torturuje ich: krzyżuje, wpędza do lochów, wiesza na palach głową w dół. Ci, którzy nie wyrzekli się Jezusa, nie podeptali publicznie jego wizerunku, kryją się ze swoją wiarą. Tak samo będą musieli kryć się dwaj księża. Dnie spędzają w szopie, tylko nocami wychodzą do wiernych – przymierających głodem chłopów, których odnaleźli dzięki Kichijiro – pijakowi, tchórzowi i apostacie. Kichijiro jest jak wańka-wstańka, co chwilę znika z ekranu i co chwilę wraca; co chwilę wyrzeka się wiary, zdradza swoich współwyznawców i co chwilę prosi o przebaczenie. Rodriguez, jako że patrzy na swoje losy przez pryzmat Golgoty, chce w nim widzieć Judasza, ale to tylko słaby człowiek, który gorzko i trzeźwo zauważa, że potrafiłby być dobrym chrześcijaninem, gdyby żył w bardziej sprzyjających, spokojniejszych czasach.
Próba nie omija samego Rodrigueza – zdradzony przez Kichijiro wpada w ręce prześladowców. Zostaje zamknięty w drewnianej klatce, zmuszony do obserwowania cierpień tych, którym przyszedł służyć i do rozmów z namiestnikiem Inoue, który ma całkiem przekonujące argumenty przeciwko katolickiemu misjonarstwu i widzi w nim formę kolonizatorstwa (decyzja filmowców, żeby XVII-wieczne dialogi między urzędnikiem szogunatu a portugalskim księdzem były prowadzone po angielsku, tylko potwierdza słuszność przypuszczeń Inoue). Rodriguez musi zdecydować: czy przyglądać się katowaniu niewinnych wieśniaków, czy ugiąć się pod naciskiem i tym samym ocalić kilka istnień.
Ale nie musi sam zdecydować – tytułowe milczenie odnosi się w powieści nie tylko do sytuacji katolików w Japonii, ale też do Boga. Dla Endō to milczenie było tożsame z jego nieobecnością, brakiem. „A gdyby jednak (to oczywiście nieprawdopodobne, ale gdyby jednak) nie było Boga? – wyszeptał obcy głos w głębi mojego serca”, serca Rodrigueza, który zaczyna się zastanawiać, czy to, czego jest świadkiem, nie świadczy czasami o tym, że wierzy jedynie w bajki, a skoro to bajki, to absurdem jest skazywać przez nie ludzi na takie cierpienia i wyrzeczenia. Idzie nawet dalej, bo mówi, że jeśli Boga nie ma, to być może życie tych, którzy za niego umierają, jest farsą. Od takich myśli nie udaje mu się tak łatwo opędzić; tą myślą podszyta jest każda jego późniejsza decyzja.
„Milczenie”, reż. Martin Scorsese. USA 2016, w kinach od 17 lutego 2017 Scorsese zachował archaiczną strukturę książki Endō, która łączy epistolografię z narracją obiektywną, ale postanowił wypełnić zostawione w niej puste miejsca. Zrobił coś, czego nigdy nie odważyłby się zrobić taki Bresson, patron „metafizycznej międzynarodówki kina”, który potrafił wytrzymać „milczenie Boga”, nie musiał go na siłę zagadywać; coś, czego prędzej spodziewalibyśmy się właśnie po Gibsonie, autorze „Pasji”, gdzie nawet szatan się materializował. Scena z „Milczenia”, w której święty obrazek nagle ożywa i mówi do Rodrigueza, albo ta, w której kamera daje susa do stojącej w płomieniach trumny, by uchwycić mały krzyżyk w splecionych dłoniach wierzącego i poświadczyć, że nie wyrzekł się wiary, to niestety religijny kicz.
„Módl się z otwartymi oczami”, mówi Ferreira do swojego byłego ucznia, sugerując, że słaba to wiara, która wymięka w konfrontacji ze światem i odwraca wzrok w kierunku świętego obrazka. Scorsese, choć nie odwraca się od świata, idzie jednak w końcu w myślenie magiczne i zagląda tam, gdzie chyba tylko Supermanowi, mającemu zdolność przenikania wrokiem przez przedmioty, udałoby się zaglądnąć. I pewnie też dlatego omija łukiem kłopoty teologiczne, na które natrafił Kościół katolicki w Japonii. „Milczenie” jest praktycznie w całości prowadzone po angielsku i właśnie wokół dwóch angielskich słów, „Son” i „Sun”, Ferreira buduje przekonującą opowieść o porażce katolickich misjonarzy, którzy nie zdawali sobie sprawy, że Japończycy będą utożsamiać Syna Bożego ze Słońcem. W jednym z wywiadów Scorsese mówi jednak, że nieważne jest tak naprawdę, czy ktoś wymawia „Sun” czy „Son”, ważne, że wierzy. Nie wydaje mi się, żeby Kościół katolicki był gotowy na tego typu wykładnię.
„Milczenie” to doprawdy dziwne kino: nowoczesne i archaiczne, nawołujące do wierności wierze, ale i luźnego podejścia do dogmatów, brutalne i uciekające w cuda. Stojące za wiarą, ale równocześnie za myślą, że nie warto za wiarę umierać. Spływa po człowieku jak po kaczce i równocześnie dręczy go przez dobrą chwilę. Prawdziwy cudak.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).