Kobieca historia GUŁagu

Joanna Ostrowska

„Stroma ściana” Eugenii Ginzburg – jedna z nielicznych relacji kobiecych dotyczących życia codziennego w GUŁagu.  To kronika kobiecego doświadczenia, bez pomijania sfer związanych z ciałem, seksualnością

Jeszcze 3 minuty czytania

„Po baraku łaziło, wierciło się, wrzeszczało, beczało i śmiało się ze trzydzieścioro malców w tym samym wieku, w jakim był mój Waśka, kiedy nas rozdzielono. I wszystkie te bachory w zaciekłej walce z pozostałymi broniły swojego miejsca pod kołymskim słońcem”. W lipcu 1940 roku Eugenia Ginzburg zostaje zatrudniona jako pielęgniarka na dziecięcej fermie Elgenu. Zona dla dzieci nie różni się w zasadniczy sposób od właściwej strefy dla więźniów. Podobnie jak w przypadku dorosłych, dzieci są otoczone zasiekami z drutu kolczastego, bramą, wartownikami. Mieszkają w barakach, nad drzwiami których znajdują się napisy: „Oseski…” „Raczkujące…” i „Starszaki…”.

Eugenia Ginzburg, „Stroma ściana”. Przeł.
Andrzej Mandalian, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa,
632 strony, w księgarniach od listopada 2009
Opieka nad „małoletnimi pociechami”, które urodziły się na terenie Kołymy, stanowiła dla Ginzburg jedną z najtrudniejszych przeszkód do pokonania w jej kilkunastoletniej „podróży” po radzieckim GUŁagu. Każde dziecko, narodzone najczęściej z nieformalnego, surowo zakazanego związku zeka z zeczką (więźnia z więźniarką), przypominało autorce „Stromej ściany” jej zaginionego syna. I choć dzieci karmiono do syta i otaczano opieką lekarską, nie wolno było obdarzyć ich choć odrobiną ludzkiego ciepła. Czterolatki nie potrafiły wypowiedzieć pojedynczych słów. Dzieci nie znały słowa „mama”, a narysowany na kartce domek rozpoznawały jako barak. Dla Ginzburg „dziecięcy świat Elgenu” jawił się niczym „najbardziej niewiarygodny i szatański pomysł”, który mógł dotyczyć także jej dziecka. Ta perspektywa była mordercza nawet dla najbardziej doświadczonej ka-er-ki (więźniarki politycznej, „kontrrewolucyjnej”).

Ginzburg została aresztowana w 1937 roku na mocy sławetnego paragrafu 58, za działalność kontrrewolucyjną i terrorystyczną. W więzieniach i obozach GUŁagu spędziła osiemnaście lat. Doczekała wyzwolenia, a następnie rehabilitacji dopiero w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Własne zapiski określa jako: „wspomnienia szarego członka partii, kronikę okresu kultu jednostki”. Oprócz świadectwa terroru i „wielkiego strachu” przekazuje przede wszystkim nastrój epoki, w której „najwyższy wódz i ojciec narodu” był uznawany za wszechwiedzącego Boga. Wszystkie czystki, aresztowania i tortury były traktowane jako tragiczna pomyłka, o której towarzysz Stalin nie miał bladego pojęcia. Żaden oddany krajowi komunista nie mógł uwierzyć, że jego partia może niesprawiedliwie karać. Częstokroć nawet w trakcie etapów i więziennych tortur święcie wierzono, iż niedługo wszystko zostanie wyjaśnione. Otrzeźwienie pojawiło się dopiero 5 marca 1953, kiedy „wielki wódz” odszedł z tego świata.

Przed aresztowaniem Ginzburg była wykładowczynią na Uniwersytecie w Kazaniu, jedną z najbardziej cenionych i szanowanych towarzyszek kazańskiej partii i tamtejszych intelektualistek. Pracowała również jako dziennikarka i pisarka. Prywatnie była żoną Pawła Aksionowa, jednego z czołowych urzędników partyjnych w Tatarstanie i matką dwóch synów.  Drugi z nich przeżył – dołączył do matki pod koniec lat czterdziestych. W końcu został jednym z najbardziej cenionych rosyjskich prozaików. Mowa oczywiście o zmarłym w 2008 roku Wasiliju Aksionowie.
Od roku 1935 Ginzburg wspomina o czymś w rodzaju „preludium wielkiego strachu”, który dopiero ma nadejść. Mimo całkowitego oddania partii zostaje uznana za zdrajczynię, która w porę nie wykryła wroga ludu. Pobyt w radzieckich więzieniach, wielogodzinne przesłuchania i psychiczne tortury (fizyczne znęcanie się nad więźniami ominęło autorkę), wzmagają niechęć i nieufność do starych ideałów. Ginzburg mimo całej grozy sytuacji stara się dostosować do nowych warunków.

Wspomina, że w wielu przypadkach uratowała ją ludzka życzliwość, przyjaźń innych więźniarek i czysty przypadek. Jej najbardziej osobiste i szokujące wspomnienia dotyczą kwestii bardzo prywatnych, wstydliwych, stereotypowo uznawanych za „czysto kobiece”. W spojrzeniu Ginzburg nie ma miejsca na wykluczenia. W związku z tym jej świadectwo jest naszpikowane historiami  błatniaczek (więźniarek kryminalnych), których ciała pokryte są tatuażami i które terroryzują inne więźniarki; dochodiagów – dystrofików, którzy przypominają muzułmanów z niemieckich obozów koncentracyjnych, czy politycznych ka-er-ek, które niejednokrotnie nie mogą pogodzić się ze swoim losem.

Barbara Skarga w „Po wyzwoleniu” tłumaczyła, skąd brała się miłość w GUŁagu. „Ktoś powie, że najlepiej było nie bawić się w miłość, nie byłoby kłopotu. No to niech spróbuje sam napełnić lodem swoje serce. Lodu mamy w bród tu na północy. (…) My jednak chcemy pozostać ludźmi, chcemy żeby nie wygasło w nas życie, bronimy się przed śmiercią, uczuciowym wyjałowieniem. Chcemy o kimś myśleć, o kogoś się bać, do kogoś się przytulić”. Zgodnie z relacją Skargi w obozach radzieckich występowały trzy rodzaje uczucia: miłość zakonnaja, żenatikow i ta, którą uprawiają kobły. W najprostszym tłumaczeniu mowa tu o prawnych małżonkach; o tych którzy żyją „na kocią łapę” i homoseksualistach obu płci.

Każdy rodzaj relacji był ściśle określony i rządził się swoimi prawami. Zdrada był jak najsurowiej karana. W grę wchodził „osławiony tramwaj”, czyli zbiorowy gwałt, albo po prostu nóż. Skarga konkludowała: „Niełatwo mieć dziewczynę w obozie, kobiet jest mało, a konkurencja ogromna, bo chętnych do obozowej żeniaczki wielu. Nie każdy więc ma szansę”.

Ale dla Ginzburg wprost przeciwnie. Miłość na Kołymie jawiła się jako niemożliwa, ponieważ wszystkie jej formy były upokarzające dla ludzkiej godności. Miłość fizyczna stanowiła wypadkową sytuacji danej więźniarki, która częstokroć mimo niechęci, zmuszona sytuacją, sprzedawała się za jedzenie. Z tego typu relacji rodziły się mezalianse, które już po zwolnieniu były legalizowane. Niektóre niemowlęta z fermy dziecięcej miały zatem matkę z doktoratem z filozofii i ojca – znanego rostowskiego włamywacza. Niektóre dzieci pochodziły z formalnego związku, który w warunkach więziennych był zawieszony, a każdy kontakt małżonków surowo karany kilometrową rozłąką.

Ginzburg opisuje także „inne rodzaje miłości”. Nie oszczędza obozowych lesbijek, które najczęściej wywodziły się z kręgu błatniaczek. Nazywa je „samcami” – „krótko ostrzyżone, o wyglądzie hermafrodytów, chrapliwych głosach i męskich imionach: Edek, Saszka i jakoś tam jeszcze…”. Nie boi się mówić o panicznym strachu przed gwałtem,  towarzyszącym kobietom na terenie każdego obozu, w którym przebywali mężczyźni. I choć niejednokrotnie kobiety spragnione wspomnianej przez Skargę czułości same szukały kontaktu z mężczyznami, każda z nich bała się „tramwaju”.

Ginzburg opisuje, jak „w sobotę wieczorem, już po sygnale, drzwi baraku otworzyły się naraz gwałtownie, zahuśtały się na zawiasach i wtargnęła do wnętrza wochra z Izwiestkowej w pełnym komplecie. (…) Piski nagich kobiet mieszały się ze sprośnymi wykrzykami i rechotem spitych, zdziczałych  mężczyzn. (…) Naciągnęłam waciak na głowę, skuliłam się, chciałam zniknąć, pozostać niewidzialna. Ale następuje szarpnięcie… Czyjeś zwierzęce łapsko zrywa ze mnie waciak i czuję się jak skazana na zarżnięcie owca”.

Takie opisy przemocy seksualnej wobec kobiet w trakcie II wojny, w obozach koncentracyjnych, łagrach; na terenach wyzwalanych; wśród byłych więźniarek należą do rzadkości. Relacja Ginzburg tym bardziej wymaga uznania. Przemoc seksualna w czasie zbrojnych konfliktów, w tym gwałty wojenne, po dziś dzień dla wielu pozostaje w sferze tabu, obejmującej także postacie przemilczanych i zapomnianych.

Po kolejnym etapie i ciężkim pobycie w kolonii karnej w Izwiestkowyje  Ginzburg spotyka swojego przyszłego męża, doktora Antona Jakowlewicza Waltera, z którym współpracuje na terenie szpitala taskańskich zakładów spożywczych. Po uwolnieniu w roku 1947 pozostanie na Kołymie i będzie czekać na wyzwolenie Antona. Doprowadzi do przeniesienia swojego drugiego syna i stworzy dom, który będzie odtąd nazywała „domkiem z kart”. Przez wszystkie lata spędzone na Kołymie Ginzburg czuje strach, który na początku łączył się z niemocą i brakiem wiary w to, że partia mogła tak postąpić z niewinnymi. Już po uwolnieniu obawa przed ponownym aresztowaniem, zmianą władzy czy podstępnymi denuncjatorami będzie jej spędzała sen z powiek, aż do samego końca. Momentem ulgi stanie się 5 marca 1953 roku, kiedy niemożliwe stało się realne i JEGO już nie było.

„Stroma ściana” powstawała od wczesnych lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Maszynopis przez kilka lat wędrował w drugim obiegu. Ginzburg miała nadzieję na publikację w jednym z miesięczników („Junost” bądź „Nowyj Mir”), co niestety skończyło się jedynie redaktorskimi obietnicami. Po raz pierwszy książka została opublikowana we Włoszech w 1967 roku. Następnie przetłumaczono ją na kilkanaście języków i stała się światowym bestsellerem. Ginzburg została uhonorowana bardzo prestiżową nagrodą francuskiego Pen Clubu. W Rosji pierwsze wydanie ukazało się dopiero w roku 1988, co stanowiło ostatnie marzenie autorki.

Książka Ginzburg kształtuje pamięć dotyczącą GUŁagu współcześnie. Stanowi przykład historii indywidualnej – świadectwa przeszłości, którego podstawowym celem było zaistnienie w pamięci zbiorowej swojego własnego narodu. Sama Ginzburg podsumowuje: „Często pytają mnie czytelnicy: jak zdołała pani przechować w pamięci taką ilość imion, faktów, nazw miejscowości, wierszy? Odpowiedź jest prosta: ponieważ przez osiemnaście lat głównym celem mojego życia było właśnie to – zapamiętać, aby móc później napisać!”.

„Stroma ściana” to jedna z nielicznych relacji kobiecych dotyczących życia codziennego w radzieckich więzieniach i obozach. Jej świadectwo stanowi coś w rodzaju kroniki kobiecego doświadczenia, opisanego niezwykle szczegółowo, bez pomijania sfer związanych z ciałem, seksualnością i kobiecością, pojmowanymi odmiennie w sytuacji całkowitej izolacji.

W przypadku literatury dotyczącej nazistowskich obozów koncentracyjnych i obozów śmierci głos „świadkiń” pojawił się bardzo wcześnie. Wystarczy wspomnieć „Ostatni etap” Wandy Jakubowskiej, „Dymy nad Birkenau” Seweryny Szmaglewskiej, czy „Przeżyłam Oświęcim” Krystyny Żywulskiej. I choć z perspektywy czasu kobiece doświadczenie obozowe również pozostaje niedopowiedziane, a kategoria „gender” w badaniach holokaustowych pojawia się rzadko, mimo wszystko ta tematyka wydaje się bliższa współczesnemu czytelnikowi. Obok klasycznych tekstów tzw. literatury łagrowej (Sołżenicyna, Szałasowa, Herlinga-Grudzińskiego) wspomnienia Ginzburg stanowią zatem dookreślenie historii radzieckich obozów z perspektywy czysto kobiecej, która dla tamtych klasyków odgrywała jedynie rolę tła.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.