Każdy za siebie

Joanna Ostrowska

Pierwszy raz od wielu lat sprawa ludobójstwa w Rwandzie stała się ważnym tematem w publicznej dyskusji. Niestety, głównym powodem „medialnej burzy” było nadszarpnięcie wizerunku Kościoła

Jeszcze 3 minuty czytania

Przynależność etniczna do pewnego stopnia przypomina AIDS, im mniej się o niej mówi, tym więcej czyni spustoszeń.

Wojna jest skutkiem inteligencji i głupoty. Ludobójstwo jest wynikiem zwyrodnienia inteligencji. Gdy mówię o tej epoce, jedna rzecz mnie przerasta, barbarzyństwo tych rzezi. Jeśli trzeba było zabijać, należało zabijać, ale po co obcinać ramiona i nogi?
Innocent Rwililiza, 38 lat, nauczyciel


Od ponad dwóch miesięcy na łamach m.in. „Tygodnika Powszechnego”, toczy się gorąca i jak zwykle w Polsce pełna emocji debata na temat ostatniej książki Wojciecha Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć”. Czytelnicy mają za sobą rozmowę Tochmana z księdzem Bonieckim o misji polskich księży pallotynów i ich zachowaniu podczas rzezi Tutsich w 1994 roku. Dodatkowo ukazał się „kontrowersyjny” wywiad Marcina Żyły z psychotraumatolożką Małgorzatą Wosińską, dotyczący etyki badacza/badaczki i jednocześnie reportażysty. Następnie były polemiki biorące w obronę autora książki (Mariusz Szczygieł i Magdalena Grochowska). W końcu głos pallotyna, księdza Jerzego Limanówki (Pallotyńska Fundacja Misyjna Salvatti.pl) przestrzegający przed narracją Tochmana, która rzekomo „realizuje politykę obecnego rządu w Kigali”.

Jean Hatzfeld, „Nagość życia.
Opowie- ści z bagien Rwandy”. Przeł.
Jacek Giszczak, Czarne, 192 strony,
w księgarniach od maja 2011
Pierwszy raz od wielu lat sprawa ludobójstwa w Rwandzie stała się ważnym tematem w publicznej dyskusji
. Niestety, głównym powodem „medialnej burzy” było tylko i wyłącznie – postrzegane przez wielu jako „kąśliwe” – nadszarpnięcie wizerunku Kościoła przez autora „Dzisiaj narysujemy śmierć”. Tochman próbował w miarę możliwości rozszyfrować zachowanie polskich duchownych w trakcie masakr z roku 1994, jednocześnie poddając pod wątpliwość reakcję Kościoła jako instytucji na ludobójstwo (niektórzy katoliccy księża, którzy brali udział w masakrach, nadal wykonują swoją posługę). Ustawienie wektora dyskusji na kwestii winy/nie-winy katolickich księży jest charakterystycznym wybiegiem, który zwalnia niejako dyskutantów od zastanowienia się nad kwestią samego rwandyjskiego ludobójstwa. Dodatkowo usilne przekonywanie, że polscy pallotyni byli przede wszystkim ofiarami w trakcie „stu dni” roku 1994, wpisuje się w szerszy kontekst hierarchizacji cierpienia i ofiar, które na polskim gruncie martyrologiczno-pamięciowym można nazwać standardowym. Jak pisał Marian Pankowski w „Była Żydówka, nie ma Żydówki”:

My, mieszkańcy europejskiej Krainy Nigdzie,
jesteśmy zazdrośni o Wasze pierwszeństwo w dziejach cierpienia narodów,
dlatego też nie potrafimy ogarnąć
ogromu krzywdy żydowskiej.

 We wspomnianym wyżej liście księdza Limanówki pojawia się zdanie: „Jest jednak jedna ważna rzecz: nie można się dać «obezwładnić moralnie»”, odnoszące się bezpośrednio do artykułu Dariusza Rosiaka (Rzeczpospolita), który w takich filmach, jak „Hotel Rwanda”, „Strzelając do psów” oraz książkach m.in. Hatzfelda i Gourevitcha, upatruje moralne obezwładnienie i przymusowe milczenie o innych ofiarach niż ofiary Tutsi. Wpisując w nurt „martyrologii Tutsich” książki Hatzfelda, obaj panowie popełniają błąd kardynalny, co raz jeszcze wskazuje na fakt bardzo partykularnego i selektywnego odbioru i recepcji rwandyjskiego ludobójstwa i jego skutków na polskim gruncie.

Jean Hatzfeld, którego książka „Strategia antylop” zdobyła w pierwszej edycji Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego, rozpisał swoją relację dotyczącą rwandyjskiej tragedii na trzy osobne książki. Pierwsza z nich: „Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy”, która właśnie ukazała się na polskim rynku, miała prezentować relacje ofiar, głównie Tutsich, którzy ocaleli w trakcie masakr, przeżyli w obozach granicznych i wrócili do swojego kraju. Druga: „Sezon maczet” (polska premiera: październik 2011) dotyczyć będzie przede wszystkim relacji i spojrzenia sprawców, głównie Hutu, ludzi którzy mordowali, ale także ich krewnych i sąsiadów. „Strategia antylop” była trzecią częścią – ponownym spotkaniem i rejestracją współczesnych relacji między ofiarami, sprawcami i świadkami dawnych rzezi, którzy współcześnie próbują stworzyć jedną społeczność.

Jean Hatzfeld, „Strategia antylop”.
Przeł. Jacek Giszczak, Czarne, 248 stron,
w księgarniach od lipca 2009
W każdej z tych książek-relacji głos zabierają osoby z imienia i nazwiska – świadkowie, a ludobójstwo w Rwandzie nie ogranicza się jedynie do „stu dni” masakr Hutu na Tutsich. Hatzfeld słowami swoich bohaterów wpisuje rok 1994 w szerszy kontekst historyczny Rwandy – od roku 1931, kiedy wprowadzono dokumenty tożsamości ze wzmianką o przynależności etnicznej, aż do roku 2006, kiedy powstała komisja badająca rolę Francji podczas ludobójstwa i odpowiedzialność obecnego prezydenta Paula Kagame i jego otoczenia za zamach z 6 kwietnia 1994. Zgodnie ze słowami Jeana-Baptiste’a Munyankore (60 lat), ludobójstwo na terenie Rwandy trwa od dziesiątków lat: „Jeden rok był gorący, inny bardzo spokojny. Na przykład 1963 był rokiem tysięcy zamordowanych w odwecie za liczne ekspedycje rebeliantów. 1964 był rokiem spokojnym, 1967 był katastrofalny, jeśli chodzi o liczbę zabitych – tego roku żołnierze wrzucali setki żywych Tutsi do Urwabaynangi, mulistego stawu przy granicy z Burundi, skąd do dziś łatwo można wyłowić dowody”. Szczególnie w „Strategii antylop” Hatzfeld dotyka również problemu masakr Frontu Patriotycznego w obozach Hutu po „stu dniach”. Sprawcy, ofiary i świadkowie są traktowani z takim samym szacunkiem, a ich relacje tworzą pamięć rwandyjskiej tragedii, która ma być punktem wyjścia do współczesnego pojednania i nie ma nic wspólnego z moralnym obezwładnianiem kogokolwiek.

Tytuł pierwszej części tryptyku, „Nagość życia”, pochodzi z relacji jednej z bohaterek Hatzfelda, Sylvie Umubyeyi (34 lata), która jako pracownica socjalna od września 1994 roku w Nyamacie szukała na wzgórzach opuszczonych dzieci. Obraz wzgórz po tragedii nazwała „nagością życia”. „Opowieści z bagien Rwandy” stanowią próbę reportażowego ujęcia jak największej ilości biografii ocalonych, co jednocześnie wskazuje, jak niewielu Tutsich przeżyło i przetrwało w Nyamacie (z 59 tysięcy wymordowano 50 tysięcy). W przypadku każdej pojedynczej historii Hatzfeld rozpoczyna od miejsca – targu, kabaretu, sklepu – albo profesji swojego świadka, opisując okoliczności jego/jej funkcjonowania przed i po ludobójstwie. Następnie oddaje głos bohaterom, rejestrując strzępki wspomnień. W większości relacji z masakr na rwandyjskich bagnach i wzgórzach dominuje wspomnienie zezwierzęcenia ofiar i sprawców; planowanie zbrodni, ale także problem z pamiętaniem i świadkowaniem. Ważnym punktem odniesienia staje się „różnica etniczna”, która dla większości wydaje się sztucznym konceptem, wykreowanym i pielęgnowanym przez „białych”, których rolę w ludobójstwie rwandyjskim podsumowuje chyba najlepiej książka innego autora, Lukasa Barfussa – „Sto dni”. Tam, zamiast Tutsi i Hutu, mamy „długich” i „krótkich”, a Rwanda do 6 kwietnia 1994 roku wydaje się być rajem dla organizacji humanitarnych – przede wszystkim ze względu na dobre warunki atmosferyczne.

„Opowieści z bagien Rwandy” zaskakują w momencie, kiedy jest mowa o problemach z pamiętaniem, zmianach relacji i nieścisłościach we wspomnieniach. Angelique Mukamanzi (lat 25): „Pewna sąsiadka opowiada, jak jej mama umarła w kościele; potem, dwa lata później, wyjaśnia, że jej mama umarła na bagnach. Dla mnie to nie jest kłamstwo. Dziewczyna musiała najpierw mieć jakiś wyraźny powód i chciała, by jej mama zginęła w kościele. Może dlatego, że opuściła ją podczas ucieczki […] Inna dziewczyna zaprzecza, że była ranna, choć na jej ramionach widać wyraźne blizny. Ale któregoś dnia słyszy, jak inna opowiada o pościgu i gwałcie; i ona z kolei ośmiela się opowiedzieć o swojej ucieczce i o tym, czemu zawdzięcza cud życia”. Podobne zmiany relacji były i są charakterystyczne m.in. dla kobiet, które doświadczały przemocy seksualnej w okresie II Wojny Światowej. Najbardziej znany jest przypadek niemieckiej ofiary Frau D. (pseudonim nadany przez wywiadującą Christę Paul), która przejęła prawdopodobnie relację innej więźniarki, ponieważ jej cierpienie z okresu wojny wydawało jej się niewystarczająco tragiczne...

Świadkowie Hatzfelda powracają do ludobójstwa, wspominając zbrodnię jako proceder „całościowy”, radykalny i zaplanowany. W roku 1994 mordowano Tutsich, niszcząc wszystkie symptomy ich funkcjonowania na danym terenie: zabijanie krów, grabienie majątków, zbiorowe gwałty na kobietach, czy nawet palenie zdjęć w albumach fotograficznych. W każdym wspomnieniu pojawia się nieustanne pytanie o powód i „inność”. Sylvie Umubyeyi (lat 34): „Nie wiem, czy noszę na twarzy lub na ciele jakieś szczególne znaki, których oni nie cierpią. Czasami mówię nie, to nie może być to, wysoka, szczupła sylwetka, delikatne rysy, wszystkie te idiotyzmy. Czasem mówię tak, właśnie to lęgło się w ich głowach. To skrajne szaleństwo i nawet ci, którzy zabijali, nie są dziś w stanie tego pojąć. Ci, którzy mieli zostać zabici, tym bardziej”.

W czechosłowackim filmie Juraja Herza z 1969 roku, nakręconym na podstawie książki Ladislava Fuksa, o enigmatycznym tytule „Palacz zwłok”, główny bohater, Karl Kopfrkingl – kremator w miejskim krematorium – zaczyna fascynować się słowacką wersją narodowego socjalizmu, która z założenia podaje w wątpliwość pochodzenie jego żony. W jednej ze scen Karl nagle orientuje się, że włosy i oczy jego ukochanej Lakme są za bardzo czarne. Podobnie w fizjonomii swoich dzieci zauważa żydowskie rysy. Z dnia na dzień dochodzi do wniosku, że został oszukany. W takiej sytuacji decyduje się na rozwiązanie ostateczne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.