Żadnych złudzeń

Grzegorz Wysocki

Książka Tochmana o ludobójstwie w Rwandzie jest jak niespodziewane uderzenie w twarz, które wytrąca nas z równowagi i skutecznie opóźnia moment powrotu do rzeczywistości

Jeszcze 2 minuty czytania


Być może powinienem zacząć od tego, że w „Dzisiaj narysujemy śmierć” Wojciech Tochman pisze o ludobójstwie w Rwandzie. Że próbuje – tak od ocalałych, jak i katów – dowiedzieć się, jak wygląda ich życie szesnaście lat później. Że – jak wielu reporterów przed nim – stara się odpowiedzieć na kilka bolesnych i koniecznych pytań. Na przykład: jak do tego doszło? Kto tym wszystkim kierował? Radio Tysiąca Wzgórz? Szatan? Psychopaci? Chłopcy i dziewczęta z sąsiedztwa? Dlaczego nikt ich nie powstrzymał? Co (lub kto) sprawiło, że w ciągu stu dni wymordowano około miliona Tutsich?

I jeszcze: czy kiedykolwiek uda się nam odpowiedzieć na któreś z tych pytań? I kto miałby nam pomóc w szukaniu „właściwych” odpowiedzi? A także: dlaczego „zmusza się” nas do konfrontacji z masakrą przerastającą wytwory wyobraźni nawet najbardziej perwersyjnych twórców horrorów?

Być może pierwsze zdanie tego tekstu powinno wyglądać inaczej. Że najnowsza książka Tochmana jest jak niespodziewane uderzenie w twarz, które wytrąca nas z równowagi i skutecznie opóźnia moment powrotu do rzeczywistości. Prostoduszna opcja „naprawdę nie wiem co powiedzieć” wydaje się najwłaściwsza. Ci, którzy przeżyli, również mogą odpowiadać w ten sposób na pytania reportera, ale w ich przypadku nie jest to żaden łatwy unik, lecz niewyobrażalny ciężar wspomnień z kwietnia 1994 roku i wszystkich późniejszych miesięcy (fragment opowieści Leonarda: „I nie jest to tragiczne wspomnienie. To w ogóle nie jest wspomnienie. To czas teraźniejszy, to trwa”).

Jeszcze innego rodzaju jest brak słów reportera, który dla nas (czy też: za nas) wielokrotnie wraca do Rwandy, by rozmawiać z sędziami, psychiatrami, braćmi zakonnymi, żołnierzami i zbierać świadectwa oprawców odsiadujących wyroki, zgwałconych kobiet, cudem ocalałych dzieci. Po dwóch godzinach spędzonych w Kigali Memorial Center Wojciech Tochman pisze: „Czy ta wiedza mi wystarczy? Mogę już wracać? Samolot Brussels Airlines zawiezie mnie prosto do Brukseli w kilka godzin. Czego chcę się tu jeszcze dowiedzieć? Aurore Kirezi, dwa lata, w sukieneczce – zanotowałem. Co jeszcze mnie tu zatrzymuje? Francoise Murengezi Ingabire, dwanaście lat, lubiła chipsy i fantę tropical – zapisałem. Czemu jeszcze chcę się tu przyjrzeć, jakiego tabu dotknąć? Jakiego lęku doświadczyć? Jaką granicę przekroczyć? I po co?”.

Ocaleni, którzy po tylu latach nie potrafią opowiadać o „tamtym” wolą milczeć lub pokazywać: „tutaj był nasz dom”, „w tych krzakach się schroniłem”, „tam dopadli moich rodziców”. Reporter, który musi wysłuchać tych, którym udało się przeżyć, a następnie znaleźć właściwe słowa, by opowiedzieć to, co nie tylko niewyobrażalne, ale też niewyrażalne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce tego słuchać, nikomu normalnemu tego rodzaju traumatyczne opowieści nie sprawiają przyjemności i nie dostarczają przyjemnego dreszczyku emocji. Tochman pytany jest często o osobistą cenę, jaką musi płacić za to, o czym pisze, ale odpowiedź nie wydaje mu się ani ważna, ani specjalnie interesująca: „Wolałbym, aby ktoś, kto sięga po moją książkę, sam siebie spytał: dlaczego o tym czytam? Dlaczego się z tym mierzę?”.

Tochman już w swoim debiutanckim zbiorze „Schodów się nie pali” dał się poznać jako autor empatyczny, a jednocześnie subtelny i wstrzemięźliwy. Twórca raczej zachowujący to, co najgorsze i najstraszniejsze dla siebie, a nie sprzedawca tanich sensacji i łatwych wzruszeń. Z drugiej strony jest autorem książek dotykających do żywego, obezwładniających, dławiących. Maksimum emocji, minimum słów. Czy „Wściekły pies” pozostawił kogokolwiek obojętnym? Czy lektura „Jakbyś kamień jadła” (o masakrze w Srebrenicy) nie była rodzajem emocjonalnego gwałtu na czytelniku?

Wojciech Tochman,
„Dzisiaj narysujemy śmierć”.

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 152 strony,
w księgarniach od listopada 2010
Czy w przypadku „Dzisiaj narysujemy śmierć” sztuka wyprowadzania nas z równowagi, a przede wszystkim sprawiania, że czujemy się zupełnie bezsilni, nie została doprowadzona do perfekcji? Zadajemy sobie (kolejne!) pytania: co teraz, szesnaście lat po ludobójstwie, możemy zrobić? Co mogliśmy zrobić wtedy? Czy my również jesteśmy za te tragiczne wydarzenia w jakikolwiek sposób odpowiedzialni? A jeśli nie my, to na kogo zrzucić ten nieznośny ciężar winy, ciężar cierpienia?

Reportaże Tochmana nigdy nie są lekturą łatwą. „Dzisiaj narysujemy śmierć” do szybkiej i bezmyślnej konsumpcji nie nadaje się tym bardziej. Jak pisze w pewnym momencie Tochman: „Słucham i myślę: o czymś bardziej okrutnym już pewnie nigdy nie usłyszę, nic bardziej okrutnego człowiek na pewno wymyślić nie zdołał. Ale nie. To, o czym słyszę dzisiaj, jest niczym wobec tego, o czym usłyszę jutro. To, o czym piszę teraz, jest niczym wobec tego, o czym napiszę później”.

Gdyby powyższe słowa były rekomendacją z czwartej strony okładki najnowszego horroru Kinga, moglibyśmy szaleć ze szczęścia. Niestety, „Dzisiaj narysujemy śmierć” to odzierająca ze wszelkich złudzeń literatura faktu. Jeszcze jeden reportaż potwierdzający, że człowiek to nie jest piękne zwierzę. Kolejna ważna książka Tochmana, która – dla dobrego samopoczucia nas wszystkich – nie powinna była powstać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.