W końcu rzadko się zdarza, by z dwóch stosunkowo niedawno wydanych zbiorów reportaży („Schodów się nie pali”, debiut z 2000 roku, wznowiony już w 2006, oraz „Wściekły pies” sprzed trzech lat) wybrano część tekstów i opublikowano je w oddzielnym tomie. Wydawnictwo Czarne zdecydowało się na tego rodzaju „eksperyment” i w efekcie, choć ponownie otrzymaliśmy znane już historie, teraz wydają się jeszcze mocniejsze, jeszcze bardziej poruszające. Pisząc o reportażach Tochmana, trudno jest uciec przed wielkimi słowami i nacechowanymi emocjonalnie epitetami. Mówimy więc, że to teksty „mocne” i „poruszające”, ale też „wstrząsające”, „porażające”, „ekstremalne”, „bolesne”. Sam Tochman tego rodzaju sformułowaniami się nie posługuje, a przecież opowiada nam historie, w które czasami naprawdę trudno uwierzyć.
Wojciech Tochman, „Bóg zapłać”.
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 240 stron,
w księgarniach od marca 2010Opisana w „Mojżeszowym krzaku” tragedia białostockich maturzystów jadących na pielgrzymkę do Częstochowy (po zderzeniu z tirem w autobusie wybucha pożar, ginie dziewięcioro uczniów, kierowca autobusu, jego zmiennik i kierowca ciężarówki) oraz tragedia ich rodziców (w „Amen” Tochman opowiada o ich cierpieniu, ale też o ich demaskatorskiej i oskarżycielskiej pasji, obsesyjnym poszukiwaniu winnych i żądzy ich ukarania). Tragedia samotnej kobiety molestowanej w dzieciństwie przez księdza, a dzisiaj, po ujawnieniu prawdy, znienawidzonej przez zdecydowaną większość mieszkańców wsi („Atmosfera miłości”) i tragedia innej kobiety, również pozostawionej samej sobie, niepełnosprawnej, wychowującej pięcioro dzieci, osaczonej i stłamszonej przez męża opętanego chorą wiarą w Boga (tytułowe „Bóg zapłać” – jedyny premierowy tekst w tomie). Tragedia „człowieka, który powstał z torów” bez jakiejkolwiek pamięci o swojej przeszłości, tragedia pani Marii, która od siedmiu lat czeka i wierzy w to, że jej córka, Wanda Rutkiewicz, nie zginęła w czasie swojej ostatniej wyprawy („Siedem razy siedem”), tragedia młodego księdza-homoseksualisty zakażonego wirusem HIV i kochającego Jezusa Chrystusa „jak mamę i tatę” („Wściekły pies”). Opowieści pełne tragedii, bólu, cierpienia, traum, klęsk, samotności. A przecież – choć naprawdę trudno w to uwierzyć – są to reportaże o wierze: w Boga, w drugiego człowieka, w elementarną sprawiedliwość, w prawdę, w to, że życie jednak ma (musi mieć, powinno mieć) sens. Reportaże o poszukiwaniu i potrzebie wiary, o wierze silnej i wierze wyobrażonej, wierze uzdrawiającej i pełnej radości, ale też chorej, wykoślawionej, zgoła patologicznej, wierze pełnej wewnętrznych sprzeczności, ale też konsekwentnej i spójnej (przynajmniej w mniemaniu wierzącego).
Nie potrafię znaleźć właściwych słów uznania dla reporterskiego rzemiosła Wojciecha Tochmana, jego onieśmielającej empatii, umiejętności klarownego opowiadania o rzeczach najtrudniejszych. Autor „Wściekłego psa” nie zapomina nigdy, kto w reportażu jest najistotniejszy, i nie zabawia czytelnika autotematycznymi wstawkami o swoich reporterskich przygodach czy trudach związanych z poszukiwaniem właściwych słów.
Truizmem jest mówienie o tym, że reportaże Tochmana to też literatura piękna. Muszę posłużyć się tym truizmem i tym razem, a zachęca mnie do tego tak stylistyczna przejrzystość czy konstrukcja tekstów zebranych w „Bóg zapłać”, jak i – owszem, dość szalona w przypadku reportaży – myśl: „czy te teksty, gdyby nie mówiły o tym, co wydarzyło się naprawdę, obroniłyby się jako opowiadania?”. Odpowiedź na tak postawione – i powtarzam, mało rozsądne – pytanie jest twierdząca. Czytając „Schodów się nie pali”, myślałem o „Piątym dziecku” Doris Lessing, powtórna lektura „Człowieka, który powstał z torów” przypomniała mi „Wniebowstąpienie” Tadeusza Konwickiego, a gęsta, pełna jadu, nienawiści i obelg „Atmosfera miłości” przywołała na myśl prozę Elfriede Jelinek. Wszystkie te literackie asocjacje utwierdzają mnie w przekonaniu, z jak dojrzałymi i dobrze napisanymi reportażami mamy do czynienia.