Literatura na ostro

Literatura na ostro

Grzegorz Wysocki

Wydaną przez Krytykę Polityczą „Politykę literatury” czyta się jednym tchem, nawet jeśli poszczególne interpretacje i argumenty powodują, że co rusz nam tchu brakuje

Jeszcze 2 minuty czytania

Czy Balzak był marksistą?
(Sławomir Sierakowski)

Ryba jest tu aktorem społecznym.

(Igor Stokfiszewski; fragment analizy wiersza Edwarda Pasewicza)

Zdarza się, że – na przekór znajomym newralgicznie reagującym na słowo „dyskurs” – ustawiam w moim internetowym komunikatorze status następującej treści: „To ja jestem królem dyskursu”. Lektura „Polityki literatury”, kolejnego przewodnika Krytyki Politycznej, przekonała mnie, że nie jestem sam. Przekaz płynący z zebranych w tomie tekstów o, mówiąc najogólniej, literaturze i krytyce zaangażowanej jest następujący: „Nie, to my rządzimy dyskursem”. Walka o hegemonię wciąż trwa.

W „Polityce literatury” zebrano najważniejsze eseje i artykuły napisane w ostatnich pięciu latach przez autorów związanych ze środowiskiem „Krytyki Politycznej” (m.in. Sławomira Sierakowskiego, Igora Stokfiszewskiego, Kazimierę Szczukę, Elizę Szybowicz, Błażeja Warkockiego czy Kingę Dunin, która jest także redaktorką całości),  publikowane nie tylko na łamach macierzystego pisma, ale także w „Gazecie Wyborczej”, „Europie”, „Polityce” czy „Tygodniku Powszechnym”. Tom podzielono na osiem działów, a temat każdego z nich mógłby dać początek oddzielnej książce czy, jak kto woli, przewodnikowi Krytyki Politycznej. Bo też rozprawić się na 320 stronicach z rodzimą literaturą polityczną i zaangażowaną, młodą polską prozą, literaturą kobiecą i prawicową, polityką historyczną, literaturą homopolityczną, związkami poezji z demokracją, Magdaleną Miecznicką i Dorotą Masłowską, Jackiem Dehnelem i Jakubem Żulczykiem, Mariuszem Sieniewiczem i Cezarym Michalskim (jest bohaterem aż 3 szkiców z tomu!), to nie lada wyczyn.

„Polityka literatury” jest wszystkim po trochu: szybkim przeglądem tego, co we współczesnej literaturze i krytyce ważne, krytycznoliterackim projektem, propozycją naprawy obecnego stanu rzeczy, środowiskową antologią porządkującą i wreszcie próbą narzucenia sposobu mówienia o literaturze, zmiany języka i zdominowania dyskursu.

Nieco inaczej cel książki formułuje autor(ka) noty wydawniczej (redaktorka tomu Kinga Dunin?):
„Ambicją twórców książki jest stworzenie spójnej perspektywy poznawczej, dzięki której patrząc przez literaturę lepiej widać społeczeństwo – jego kondycję, przemiany, potrzeby i problemy”. Rzeczywiście, można się zgodzić, że poszczególni autorzy czytają literaturę z perspektywy socjologicznej, jednak różni się ona zdecydowanie od przyjętej w „Polsce do wymiany” Przemysława Czaplińskiego, który, notabene, jest autorem obszernego wstępu do „Polityki literatury”.

„Polityka literatury. Przewodnik Krytyki
Politycznej”
, t.9. Wydawnictwo Krytyki
Politycznej Warszawa, 300 stron,
w księgarniach od wiosny 2009.
Czaplińskiego dużo bardziej interesuje zbiorowy i obiektywny (przynajmniej na pozór)  portret współczesnych Polaków, naszkicowany na podstawie lektury rodzimych prozaików. Autor unika tym razem jednoznacznego oceniania poszczególnych dzieł, ich wartości artystycznej, postrzegania literatury podług kryterium „dobra – niedobra”. W „Polityce literatury” dzieje się inaczej: nawet jeśli poszczególne teksty chcą nam o dzisiejszej Polsce i Polakach opowiedzieć w formie socjologicznego raportu, to jest to opowieść bezkompromisowa, szczera i wyrazista, niepozbawiona mocnych, zgoła publicystycznych tez, polemicznej zadziorności, subiektywnej, częstokroć brutalnej i tendencyjnej oceny.

Co najmniej kilka z opublikowanych w tomie tekstów wywołało w ostatnich latach gorące dyskusje i polemiki. Przykładem szkice Stokfiszewskiego o poezji zaangażowanej, głośny esej Szybowicz, która – by powołać się na określenie Czaplińskiego – „rozjeżdża – niczym połączenie chirurga z czołgiem – pancernym skalpelem prozę Dehnela” czy artykuł Sierakowskiego czytającego „Pawia królowej” jako wzorcowy przykład literatury krytycznej i zaangażowanej. Nie sposób w tak krótkim tekście nawet pobieżnie omówić  wszystkich szkiców, dlatego ograniczę się do subiektywnego wyliczenia kilku mankamentów tomu.

U Stokfiszewskiego razi mnie (a zarazem fascynuje) łatwość wyrokowania, który z autorów  jest konserwatystą, który liberałem, a który z  kolei  bezideowcem.
Stokfiszewski nie zawsze tłumaczy się z zastosowania tej a nie innej etykietki, dlatego nie do końca wiadomo, w jaki sposób ustala swoje prawdy. Przykładem niech będzie opinia o Marcinie Świetlickim: „Poezja Świetlickiego mimo pozorów występowania przeciw zastanym normom doskonale konserwuje wszystko to, co nasza kultura uznaje za trwałe”.

Jeśli idzie o słynny esej Szybowicz o Dehnelu, jest to – podobnie jak teksty Stokfiszewskiego  – lektura niezwykle wciągająca i frapująca,  ale też w wielu fragmentach budząca mój silny sprzeciw czymś, co mógłbym nazwać ingerencją w świat przedstawiony.

Rozumiem, że Szybowicz napisałaby „Lalę” zupełnie inaczej i że świat pozbawiony tej powieści byłby jej zdaniem dużo lepszy (co skrupulatnie udowadnia na prawie 30 stronach), ale nie wiem, do czego te rozważania mają prowadzić. Szybowicz nie podoba się to, że Dehnel nie zamierza „leczyć” naszego społeczeństwa i chce tylko, „żeby było ładnie”. Ładnie, owszem, może być, ale jedynie wtedy, gdyprzy okazji naprawiamy świat.

Głównym grzechem Dehnela jest to, że nie napisał powieści zaangażowanej. Głównym grzechem Szybowicz jest natomiast to, że nie napisała powieści zaangażowanej za Dehnela. Mówiąc poważniej, dziwi mnie krytykowanie rozwiązań fabularnych autora „Lali” (streszczenie fabuły komentuje Szybowicz słowami: „brzmi to wszystko niezbyt mądrze”) oraz występujących w powieści postaci. Wkrótce dojdzie do tego, że nie będzie można w powieści stworzyć postaci homofoba, rasisty czy mizogina, jeśli nie doda się do książki odpowiedniego komentarza ideologicznego w rodzaju: „Drogi czytelniku, nie pochwalam tego, co mówi bohater, którego za moment wprowadzę na scenę swojego dzieła”.

Nie do końca poważnie umiem też potraktować tekst Krzysztofa Tomasika, w którym autor odczytuje „Bądź moim Bogiem” Remigiusza Grzeli „homoseksualnym kluczem”,
tj. próbuje udowodnić, że bohater powieści jest ukrytym gejem („czy narrator ukrywa swoją orientację seksualną tylko przed nami, czy także przed sobą?”). Warto poczekać na kolejne tego rodzaju interpretacyjne coming outy, w których krytycy będą udowadniali pisarzom, że stworzone przez nich postaci mają orientację odmienną od zamierzonej przez samego autora. Jeszcze ciekawsze jest to, że ów kryjący się ze swoim homoseksualizmem bohater „Bądź moim Bogiem” jest alter ego samego Remigiusza Grzeli…

Rozumiem też, że „Polityka literatury” jest antologią autorów „Krytyki Politycznej”, ale mimo wszystko brakuje mi choćby adnotacji w przypisach lub spisu ważniejszych tekstów polemicznych i odpowiedzi na artykuły zamieszczone w książce. Szczególnie wyraźny jest ów brak w przypadku dwóch tekstów Stokfiszewskiego na temat poezji i demokracji, pomiędzy którymi na łamach „Tygodnika Powszechnego” odbyła się trwająca wiele tygodni dyskusja z udziałem krytyków prezentujących odmienne zdanie.

Autorów „Polityki literatury” literatura (i krytyka) interesuje o tyle, o ile, po pierwsze, wyraża chęć zmiany obowiązującego (czytaj: skostniałego, hermetycznego i nieaktualnego) języka, a w konsekwencji samej rzeczywistości oraz, po drugie, można ją wykorzystać do dyskusji na temat takiej właśnie potencjalnej zmiany. Jeśli Czapliński chce „wymieniać wielkie narracje”, to autorzy przewodnika KP prezentują jedną z praktycznych możliwości, w jaki sposób można tego dokonać. Jeśli Czapliński ogląda rodzimą literaturę jak zbiór fotografii pokazujący nam „jacy jesteśmy”, to twórcy „Polityki literatury” nie tyle obserwują, co raczej dostosowują (tak literaturę, jak i rzeczywistość) do swoich potrzeb i poglądów. Tak więc może i jest to czytanie socjologiczne, ale z silnym zacięciem ideologicznym, które niejednego czytelnika przeciwnego takiemu podejściu do literatury może przyprawić o palpitacje serca.

Jedno nie ulega wątpliwości: zebrane tutaj teksty czyta się jednym tchem, nawet jeśli poszczególne interpretacje i konkretne argumenty powodują, że co rusz nam tego tchu brakuje. Choć jest to zbiór tekstów krytycznoliterackich, czyta się go jak pełne pikantnych szczegółów dzienniki intymne. Silne wrażenia lekturowe gwarantowane. Redakcja (tomu) nie ponosi odpowiedzialności za szczególnie emocjonalne reakcje czytelników.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.