Krzątanina.
Elizabeth Bishop na setne urodziny

Elżbieta Wójcik-Leese

Elizabeth Bishop to nie tylko pisarka dla pisarzy, nie tylko poetka trzech narodów, ale również autorka, której utwory można podarować cioci. Jej poezja rodzi się z przeświadczenia, że język stanowi formę wiedzy – podkreślał irlandzki pisarz, Colm Tóibín podczas sympozjum w Halifaxie

Jeszcze 4 minuty czytania

„All the untidy activity continues,
awful but cheerful”.
(I dalej trwa niechlujna krzątanina,
okropna ale pełna otuchy.)




Te dwa wersy zamykają wiersz „The Bight” z 1949 roku. Elizabeth Bishop (1911-1979) włączyła go do drugiego zbioru, „A Cold Spring”, który ukazał się sześć lat później. Polscy czytelnicy mogli przeczytać „Zatokę” w 1995 roku – wtedy właśnie pojawił się wybór 33 utworów amerykańskiej poetki z 33 przekładami Stanisława Barańczaka. Polski tomik, wydawałoby się: bardzo szczupły, w rzeczywistości prezentował ponad jedną trzecią całego (opublikowanego) dorobku Bishop. Poetki; laureatki Pulitzera; autorki zaledwie czterech książek poetyckich, ale próby tak wysokiej, że jej nazwisko wymienia się jednym tchem obok Eliota, Stevensa czy Ashbery’ego; pisarki, która potrafiła cyzelować wiersz przez prawie dwadzieścia pięć lat.

Elizabeth Bishop, 1954 / fot. J.L. Castel,
courtesy of Vassar College Library, Nowy Jork
Poniżej tytułu „Zatoka” Bishop umieściła swoistą dedykację: „Sobie na urodziny”. W poezji, wyróżniającej się zdyscyplinowaną powściągliwością, jest to okazja dość niezwykła. W utworach Bishop – które celowo mają niewiele wspólnego ze szkołą konfesyjną (reprezentowaną między innymi przez Roberta Lowella, wieloletniego przyjaciela poetki) – trudno znaleźć podobne odniesienia do siebie samej. Warto zatem przywołać ten wiersz na setne urodziny jego autorki. Tym bardziej, że Bishop zażyczyła sobie, aby fraza „awful but cheerful” pojawiła się na jej nagrobku. I jak to czasem w życiu (i po śmierci) bywa, jej życzenie zostało spełnione, ale nie do końca, a właściwie: z nawiązką. Na nagrobku wyryto obydwa cytowane powyżej wersy.

„Kiedy pojawiły się głosy krytyki, że samo «awful but cheerful» jest nieodpowiednie, zaproponowałem poszerzenie inskrypcji o poprzedzający wers” – wyjaśniał Tomas Travisano, współzałożyciel i pierwszy prezydent amerykańskiego Stowarzyszenia Elizabeth Bishop, w rozmowie kończącej trzydniowe sympozjum zorganizowane przez Stowarzyszenie Elizabeth Bishop w Nowej Szkocji w czerwcu 2011. Gdy zapytałam, czy nadal ma wątpliwości co do swojej propozycji, odpowiedział, że lepsze dwa wersy niż żaden. „Ostatnie słowo wprowadzającego wersu – «continues» – zdaje się nabierać dodatkowego znaczenia: nie tylko zapewnia nas o ciągłej obecności Bishop i jej poezji, ale także komentuje aktywność osób zajmujących się jej osobą i twórczością” – dodałam, a Travisano przytaknął.

dom dziadków BishopI chociaż decyzja Stowarzyszenia Elizabeth Bishop może być postrzegana jako przejaw (przesadnej?) schludności, krzątanina wokół solenizantki świadczy raczej o przemyślanym porządku, niż twórczym nieładzie. Dokładnie w dniu jej urodzin, 8 lutego, na łamach „The New York Times” pojawiła się recenzja: nowego wydania zbioru wierszy Bishop („Poems”), poszerzonego o wybór z rękopisów; nowego wydania utworów prozatorskich („Prose”), wśród których znalazła się także korespondencja Bishop z Anne Stevenson (autorką pierwszej książki o amerykańskiej poetce), oraz pierwsza wersja książki o Brazylii, gdzie Bishop spędziła ponad piętnaście lat swojego życia; a także zbioru listów – świadectwa ponad czterdziestoletniej wymiany zdań pomiędzy Bishop a redaktorami „ New Yorkera”, gdzie ukazała się większość jej utworów.

Elizabeth Bishop jest autorką czterech tomów poetyckich: „North & South” (1946), „Poems” (zawierający zbiór „A Cold Spring”, 1955), „Questions of Travel” (1965) i „Geography III” (1976), wyróżnionych tak prestiżowymi nagrodami jak Nagroda Pulitzera, National Book Critics Circle Award czy Neustadt International Prize for Literature (po raz pierwszy przyznana kobiecie). Urodziła się 8 lutego 1911 roku w Worcester, Massachusetts (tam też jest pochowana); wychowała się w Nowej Szkocji; przez ponad piętnaście lat mieszkała w Brazylii, którą opisała w ramach serii Life World Library. Tłumaczyła brazylijskich poetów oraz wspomnienia dziewczynki wychowującej się w małej brazylijskiej osadzie, „Diary of Helena Morley”. Współredagowała antologię dwudziestowiecznej poezji brazylijskiej. Polscy czytelnicy znają utwory tej wybitnej amerykańskiej poetki dzięki przekładom Stanisława Barańczaka oraz Andrzeja Sosnowskiego.

Doceniając kreatywność i pomysłowość ofiarodawców, trudno jednak – nawet w świątecznej atmosferze urodzinowych obchodów – nie zgodzić się z recenzentem, że poszerzone wydania zbiorów poezji i prozy nie do końca respektują decyzje samej autorki, dla której dbałość o najdrobniejszy szczegół była nie tyle koniecznością warsztatu pisarskiego, co istotnym elementem poetyki. Warto tutaj przypomnieć, że w swoich utworach Bishop portretowała „nie myśl, ale myślący umysł”, biorąc przykład z pisarzy baroku, których twórczość prozatorską uważnie analizowała jeszcze podczas studiów w Vassar College. W jej ocenie, nieścisłości pisarskie świadczą o niedokładnościach obserwacji poczynionych niedbale przez oko i umysł autora. Mistrzami w nauce dokładnego patrzenia byli dla Bishop tacy artyści jak Vermeer, Klee oraz Cornell. Wiele nauczyła się od Charlesa Darwina. Swoją mentorkę Marianne Moore ceniła wysoko właśnie za „głód dokładności” oraz za „dar całkowitego oddania się rzeczy w procesie kontemplacji”. Jej korespondencja z Lowellem usiana jest uwagami na temat tego, co zostało dokładnie opisane oraz uchwycone, a co wydaje się nieścisłością, nad którą należy popracować.

Listy Bishop do redakcji „New Yorkera” stanowią fascynujący zapis procesu uściślania – świadectwo pytań, niepewności, wątpliwości, propozycji, zmian, powrotów do decyzji pisarskich, negocjacji zapoczątkowanych redaktorską prośbą o doprecyzowanie. (Oczywiście pod warunkiem, że cała ta drobiazgowość sprawia komuś przyjemność.) Próbkę wymiany zdań, która towarzyszyła ostatnim korektom późnego wiersza Bishop „Crusoe w Anglii”, można przeczytać pod tym adresem.

Pisząc o poszerzonych (wbrew woli autorki?) wydaniach, chciałabym wspomnieć wcześniejszą książkę – przygotowany w 2006 roku przez Alice Quinn, redaktorkę działu poezji „New Yorkera”, zbiór „Edgar Allan Poe & the Juke-Box: Uncollected Poems, Drafts, and Fragments”, zawiera 108 utworów Bishop w różnych stadiach ukończenia. Paradoks tej publikacji w pewnym sensie dotyczy liczb: sama Bishop zdecydowała się ogłosić drukiem mniej niż 100 wierszy. Jakkolwiek cieszyć może fakt, że wybitna poetka miała w zanadrzu dużo więcej do zaoferowania spragnionym czytelnikom, trudno jednak dziwić się, że wybór Quinn wzbudził wiele kontrowersji. Helen Vendler, wpływowa amerykańska badaczka literatury, która znała poetkę osobiście, nie kryła swojego oburzenia: Elizabeth Bishop nigdy by na to nie pozwoliła! Vendler ironicznie komentowała redaktorską krzątaninę: kiedy po śmierci poetki ukazał się drukiem wiersz „Washington as a Surveyor” (Bishop przekreśliła go w swoim notatniku), sugerowała uszczypliwie: „Może «New Yorker» powinien był opublikować cały wiersz przekreślony?”.

kościół w Great VillageStróżom opublikowanej spuścizny Bishop odpowiada Robert Giroux, jej wydawca w Farrar, Straus and Giroux oraz redaktor wyboru listów „One Art” z 1994 roku: nikt nie twierdzi, że pojawiające się po śmierci poetki utwory są ukończone; natomiast takie publikacje pozwalają pokazać bogactwo archiwów Elizabeth Bishop. O bogactwie tym mogę sama zaświadczyć, ponieważ przez sześć miesięcy studiowałam ponad 3500 stron rękopisów poetki zdeponowanych w archiwum Vassar College. Zebrane są tam nie tylko kolejne wersje wierszy, ale również notatniki, dzienniki, eseje, recenzje oraz listy, a nawet obrazy autorstwa Bishop. W pewnym sensie przygotowany przez Giroux wybór z obfitej korespondencji miał także wpłynąć na nasze wyobrażenie o jej „skromnej” spuściźnie. Jak słusznie zauważył Lowell (jego przepowiednię przywołuje w swoim wstępie Barańczak): „Gdy zostaną kiedyś  ogłoszone (a zostaną) listy Elizabeth Bishop, objawi nam się ona jako nie tylko jeden z najlepszych, ale także jako jeden z najpłodniejszych pisarzy naszego stulecia”. Lowell dobrze wiedział, co mówi: jego korespondencja z Bishop obejmuje ponad 900 stron – czytelnicy dostali ją do rąk w 2008 roku dzięki Tomasowi Travisano i Saskii Hamilton.

Motywując swoją decyzję ogłoszenia drukiem niepublikowanych wcześniej utworów Bishop, Alice Quinn pisze oczywiście o perfekcjonizmie poetki i zastrzega, że większość zebranych przez nią wierszy nie dorównuje tym opublikowanym. Quinn przekonuje nas jednak, że taka publikacja jest interesująca pod względem biograficznym, tym bardziej, że sama Bishop nie zniszczyła tych tekstów. „Edgar Allan Poe & the Juke-Box” pokazuje także, jak może się narodzić wiersz – stąd niepublikowanym utworom towarzyszą fragmenty listów i dzienników Bishop, które mają za zadanie przybliżyć nam proces myślowy poetki, wskazując na powinowactwo tematu lub frazowania. (Na uwagę zasługuje fakt, że co najmniej połowa utworów z książki Quinn pojawiła się już drukiem w prestiżowych pismach literackich.)

Oczywiście, każda twórczość ma swoje uwarunkowania biograficzne, jednak w przypadku Elizabeth Bishop należy zachować wyjątkową ostrożność interpretatorską w odczytywaniu utworów poprzez pryzmat życia. W przeciwnym razie łatwo osunąć się w sensacjonalizm zbyt prostych kategorii i wkrótce każdy wiersz zaczyna odkrywać znane fakty z życia sieroty, alkoholiczki, lesbijki, podróżniczki... A przecież Bishop nie opublikowała wielu wierszy „miłosnych”; prostowała w liście do znajomego, że owszem, ma utwór zatytułowany „Sestyna”, ale nie „Wczesny smutek”; narzekała, że postrzega się ją jako poetkę „opisu” i egzotycznych scenerii; nie wyrażała zgody na to, aby jej wiersze pojawiały się w tzw. antologiach kobiecych (co tłumaczyć musi polskiemu czytelnikowi Julia Hartwig, która nie mogła przedstawić Bishop w swoim wyborze poetek amerykańskich „Dzikie brzoskwinie” z 2003 roku).

Do biografii można podejść na różne sposoby. Można, jak Marta Góes (dziennikarka i pisarka z São Paolo), napisać sztukę o brazylijskich latach amerykańskiej poetki. Monodram „Przystań dla Elizabeth Bishop” pokazuje, jak ważną osobistością w świadomości kulturowej i literackiej tego kraju stała się „obca” autorka. Oglądając podczas sympozjum w Halifaxie fragmenty przedstawienia z 2001 roku, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta początkowa obcość przedzierzgnęła się w swojskość do tego stopnia, że nawet język gestów Bishop stał się południowo-amerykański. Energicznie rozentuzjazmowana gestykulacja i dykcja przeczyły wstrzemięźliwości północno-amerykańskiej Bishop. Jako tłumaczka mogłam sobie tę przemianę zdroworozsądkowo wytłumaczyć (potwierdził ją zresztą w rozmowie ze mną tłumacz Bishop na hiszpański), ale brazylijska Bishop nagle stała się dziwnie obca. Wolałam przywołać wyciszoną Bishop rodem z Nowej Anglii, a także z Nowej Szkocji.

tablica pamiątkowaTrajektoria Brazylia-Nowa Szkocja w rozmyślaniu o Bishop nie jest niczym nowym. Sama poetka komentowała tajemniczy związek między tymi dwoma miejscami: „Tak naprawdę zajmuję tu się odtwarzaniem sobie na nowo w Brazylii czegoś w rodzaju Nowej Szkocji deluxe”. W Brazylii powstały utwory osadzone na drugiej półkuli, w miejscu drogim dla Bishop: tam się wychowała u rodziny ze strony matki; tam też nieustannie wracała – z Brazylii, czy wcześniej z Key West, a później z Bostonu.

Jej peregrynacje przebiegały również wzdłuż trasy pomiędzy Nową Anglią a Nową Szkocją, którą pokonywali emigranci, wśród nich także rodzice Bishop – dowodzi Sandra Barry, historyczka i współzałożycielka Stowarzyszenia Elizabeth Bishop w Nowej Szkocji. Na setne urodziny Bishop pojawiła się w Halifaxie nowa książka, wyimek większej całości, gdzie Barry przypomina, że sama poetka lubiła się określać jako „w trzech czwartych Kanadyjka”, oraz że Nowa Szkocja (a w szczególności Great Village) stanowi prawdziwy dom poetki. Poza domem metaforycznym, znajduje się tu dom rzeczywisty – w 2004 roku grupa miłośników Bishop zakupiła dom dziadków poetki i przekształciła go w dom gościnny dla artystów. (W 1997 roku władze prowincji Nowej Szkocji włączyły go na listę zabytków tego regionu.)

W symblicznym geście uczestnicy sympozjum zaproszeni zostali na wycieczkę do Great Village, a część prezentacji – w tym wykład Tomasa Travisano o Bishop jako poetce trzech narodów – wygłoszona została w kościele obok domu poetki. Przy drzwiach kościoła wisi zawieszona w 1992 roku przez członków Stowarzyszenia tabliczka upamiętniająca związki Bishop z Nową Szkocją. Na tablicy widnieje cytat z „Crusoe w Anglii”: „Domowa robota. Domowa robota. Wszyscyśmy wszak domowej roboty?”.

Przytaczam tu – dla porządku i schludności w mojej krzątaninie – wersję Andrzeja Sosnowskiego, aby zaznaczyć, że wybór Stanisława Barańczaka nie jest jedyną próbą przybliżenia Elizabeth Bishop polskiemu czytelnikowi. W roku 1994 „Literatura na Świecie” wydrukowała 5 przekładów Barańczaka (jako zapowiedź książki wydanej w następnym roku) oraz 2 tłumaczenia Andrzeja Sosnowskiego. Przekładom towarzyszył esej „Druga prezentacja Elizabeth Bishop”, w którym John Ashbery komplementuje Bishop jako „pisarkę dla pisarzy dla pisarzy”. Sześć lat później, również w „Literaturze na Świecie”, Sosnowski zaproponował 11 tłumaczeń (wśród nich „Crusoe w Anglii”), a także esej „Końce poezji: «druga prezentacja» Elizabeth Bishop” – odpowiedź na przemyślenia Ashbery’ego. (Ten zestaw stanowi drugą polską prezentację amerykańskiej poetki.)

Obchody setnych urodzin Elizabeth Bishop

Od lutego do października 2011 roku stowarzyszenie miłośników i badaczy Elizabeth Bishop w Nowej Szkocji organizuje spotkania poetyckie, koncerty, wystawy, wykłady, pokazy filmów inspirowane twórczością poetki. Informacje o wszystkich wydarzeniach można znaleźć na specjalnym blogu, gdzie prezentowane są również wspomnienia o pierwszych kontaktach z poezją Bishop, filmy video inspirowane jej tekstami, recenzje najnowszych publikacji, mini-eseje o związkach poetki z Nową Szkocją i nie tylko. Swoisty kalendarz „Today in Bishop” wita każdy dzień cytatem z Bishop lub o Bishop.

Podczas wykładu gościnnego w Halifaxie, Colm Tóibín dorzucił swój głos do tej wymiany. Irlandzki pisarz zataczał jeszcze szersze kręgi: wbrew pozorom, Elizabeth Bishop to nie tylko pisarka dla pisarzy, nie tylko poetka trzech narodów, ale również autorka, której utwory można podarować cioci. Jej poezja rodzi się z przeświadczenia, że język stanowi formę wiedzy i że tę wiedzę można przekazać, ponieważ w poezji nie da się uniknąć prawdy.

Rosnące zainteresowanie poezją Bishop można również wytłumaczyć zabiegami jej miłośników. W Nowej Szkocji czyta się jej wiersze, a na setne urodziny także słucha. Ja mogłam usłyszeć i zobaczyć „Brazylię, 1 stycznia 1502” z elementami brazylijskiej capoeira – połączenia sztuki walki z tańcem i akrobatyką – która wywodzi się z kolonialnej historii tego kraju i stanowi formę samoobrony afrykańskich niewolników. Bosa sopranistka w czerwonej „jak rozżarzony drut” sukni prowadziła nas wśród rytmów brazylijskich bębnów, pośród zaczepnych gestów tancerzy capoeira, melodią renesansowej „L’Homme armé” (służącą w swoim czasie nie tylko za kanwę wielu mszy, ale także jako nawoływanie do krucjat) tak, abyśmy w końcu, w ostatniej linijce wiersza, dostrzegli paradoksalne podobieństwo i zatrzymali się na frazie „always retreating”.

Zawsze oddalająca się – taka na setne urodziny Elizabeth Bishop jest jej poezja. Oddalająca się nie bezpowrotnie (jak chce polski przekład końcówki „Brazylii, 1 stycznia 1502”), ale coraz głębiej. Tą głębią nas wabi. Nawet jeśli próbujemy sobie wyjaśnić jej twórczy nieład.  Nawet jeśli w naszych interpretacyjnych zapędach czytamy na marginesach i w rękopisach, śledząc paralele pomiędzy opisem bałaganu na biurku – który poetka przywołuje w liście do Lowella, przedstawiając mu niechlujny widok portu w Key West – a późniejszym wierszem zatutułowanym „Zatoka”. Pozostaje nam zatem powtarzać za solenizantką, że trzy najważniejsze cechy dobrej poezji to „Dokładność, Spontaniczność, Tajemnica”.