Inwestowanie w kapitał ludzki to szumne słowa. Politycy je uwielbiają. Stosują je często i z wyraźnym upodobaniem, lecz niełatwo jest pojąć, co w ich wydaniu te słowa tak naprawdę znaczą. Wiąże się to oczywiście z wydawaniem pieniędzy – i to pieniędzy unijnych – na programy szkoleniowe, które mają sprawić, że ich uczestnicy staną się bardziej elastyczni, produktywni czy innowacyjni. Lecz jaki jest tego prawdziwy cel?
Większość programów szkoleniowych nie ma wartości perspektywicznej, ponieważ nie uczy ludzi, jak zmienić nawyki życiowe metodą krótkotrwałej immersji. Czy można oczekiwać, że ktoś będzie grał w tenisa po dwóch dniach treningu? Oczywiście, że nie. Dlaczego więc politycy i przywódcy biznesowi udają, że mogą zmienić ustalone postawy i praktyki pracy poprzez „inwestowanie w kapitał ludzki”, a nie przez dotarcie do źródła problemu? Jest to podwójne złudzenie warte głębszej analizy.
Na początku czerwca Krajowa Izba Gospodarcza zorganizowała II Kongres Innowacyjnej Gospodarki. Na dyskusję o samej innowacyjności, o jej koncepcji i usilnej potrzebie wprowadzania innowacji, poświęcono dwa dni. Znane osobistości naszego kraju – począwszy od Prezydenta Polski po najmłodszego przedsiębiorcę – wymieniały swoje opinie na temat innowacyjności...
Tak, musimy rozwijać innowacyjność, ale jeśli nawet, to nie jest z nami tak źle, wcale nie jest tak źle (o ile jeszcze wiedzielibyśmy, co słowo „innowacyjność” tak naprawdę znaczy!). Zgromadzeni na kongresie poczuli się niekomfortowo dopiero wówczas, gdy głos zabrał prof. Michał Kleiber – prezes Polskiej Akademii Nauk – przedostatni mówca podczas ostatniej sesji. Wspomniał o odpowiedzialności, a to nie spodobało się ani naukowcom, ani politykom. Z jego wypowiedzi wynikało, że kręgi akademickie przesycone są paternalizmem i protekcjonalizmem, a nawoływania polityków do reform są nieszczere.
Oczywiście, każdy kraj, nie tylko Polska, musi poddawać się modernizacji i innowacji, jeżeli ma przetrwać. Jednak polski system edukacyjny – z nielicznymi, choć znakomitymi wyjątkami od szkoły podstawowej po uniwersytet – nadal znajduje się w XIX wieku, propagując uczenie metodą pamięciową, a nie poprzez zgłębianie czy wprowadzanie nowych idei. Mający dobre zamiary, ale tępiący inteligencję Dickensowski Pan Gradgrind (nauczyciel z „Ciężkich czasów”), to wciąż wszechobecny typ nauczyciela polskich szkół.
Polskie szkolnictwo tonie w gąszczu testów i egzaminów, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca na myślenie i innowacyjność. Co gorsza, bardzo niewiele szkół oferuje edukację artystyczną (lub dobrze zorganizowane sporty drużynowe). 93% polskich dzieci prawdopodobnie nigdy nie miało kontaktu z muzyką w okresie szkolnym. Konsekwencje tego są tragiczne dla poszczególnych jednostek i mają daleko idące skutki dla rozwoju ekonomicznego i stabilności politycznej kraju. Potrzebne są szybkie rozwiązania.
Muzyka i teatr, sztuka i literatura to najlepsze narzędzia do rozwoju wyobraźni. Małe dzieci spontanicznie bawią się poprzez śpiew, opowiadanie bajek czy muzykowanie. Jednak system edukacyjny ignoruje te naturalne instynkty, wręcz zabija zainteresowanie nimi.
Sytuacja jest już na tyle zła, że wielu młodych rodziców nie wie, co i jak ma śpiewać swoim dzieciom. Od lat matki komunikowały się z dziećmi poprzez śpiew. Dzieci rozwijały zdolności językowe poprzez pieśni. Przyczyny zaniku tej tradycji można łatwo wyjaśnić. Muzykowanie, a zwłaszcza śpiewanie, zostało wyparte przez bierne słuchanie, które wkroczyło w nasze życie wraz z wynalezieniem radia. Dla równowagi, śpiew był nadal w pewnym stopniu obecny w szkole. A teraz, gdy już nie jest, niewiele osób może pochwalić się jakimkolwiek doświadczeniem w zakresie śpiewu.
A przecież sztuka, wzbogacająca nas moralnie i duchowo, powinna być wykorzystywana w edukacji młodych ludzi do rozwoju ich wyobraźni, poczucia wartości i zdolności do współpracy przy realizacji wspólnego celu. Sztuka nie ma służyć jedynie elitom, które w pięknych strojach pojawiają się na koncertach i w teatrze, i które wysyłają swoje dzieci do „ekskluzywnych” szkół muzycznych.
Polacy są świetni w zdawaniu egzaminów – egzaminów ze zdobytej wiedzy, a nie z wykorzystywania tej wiedzy w oryginalnych koncepcjach czy pomysłach. Oczywiście nie ma w tym nic złego, jednak edukacja to nie tylko zaznaczanie pól z prawidłowymi odpowiedziami, jak dobrze by to nie wyglądało w raportach o stanie edukacji w Polsce. Edukacja to ciągłe pytanie „dlaczego” i szukanie różnych rozwiązań. System, który nie motywuje ani nie pozwala dzieciom rozwijać ciekawości, wyobraźni czy pewności siebie, jak mięśni w sali gimnastycznej, zdecydowanie uniemożliwia rozwój ich potencjału. Gdzie zatem są narzędzia, które uruchomiłyby zmianę w polskim systemie edukacyjnym? Nie ma ich wcale.
W „Kupcu weneckim” Szekspir przypomina nam o znaczeniu muzyki:
Ktoś, kto muzyki w samym sobie nie ma,
Kogo nie wzrusza słodycz zgodnych dźwięków,
To człowiek zdolny do zdrad, spisków, gwałtu;
Jego wewnętrzne porywy są mroczne
Jak noc, bezdenne jak ciemność Erebu.
Takiemu nigdy nie ufaj.
Jest to skrajne i wyraźne ostrzeżenie, które nie pojawia się w budynkach organizacji rządowych, czy państwowych, stworzonych do promocji muzyki. Ostatnie badania wykazały, że Polacy są jednym z najbardziej nieufnych narodów na świecie. 9 na 10 Polaków nie ufa innym Polakom. Ten brak zaufania wiele znaczy. Jest on największą przeszkodą w rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i ogromnym utrudnieniem dla biznesu. Takie stanowisko przedstawił też prof. Rybiński na konferencji na temat innowacyjności. Czy może to wynikać z braku muzyki?
Lekcja muzyki w Holandii, 1957
/ fot. J. van Eijk, Nationaal ArchiefBadania światowe wykazały, że rozwój inteligencji i umiejętności życiowych u dzieci, które mają stały kontakt z muzyką i możliwość muzykowania w grupie, rozwija się o wiele skuteczniej niż u tych, które tego kontaktu nie mają. Muzyka ma wiele ukrytych zalet. Wielu ludzi z pewnością widziało zdjęcia Alberta Einsteina siedzącego przy fortepianie i rozwiązującego problemy matematyczne. Inni wiedzą z doświadczenia, że muzykowanie z innymi ludźmi daje poczucie spełnienia i wspólnoty.
Większości ludzi w Polsce ciężko uwierzyć w tezę, że muzyka jest dla nich dobra. Ich wspomnienia dotyczące lekcji muzyki w szkole są prawdopodobnie bardzo negatywne. Uczenie się o życiu dawnych kompozytorów, czy odtwarzanie muzyki z rozstrojonych odtwarzaczy, nie jest szczytem naszych marzeń. Niestety, tak właśnie wyglądają lekcje muzyki dla większości dzieci, które nie uczęszczają do szkół muzycznych.
Muzyka powinna być zabawą, wyzwaniem i powinna być tworzona w grupie. Natomiast nauka muzyki powinna być oparta na śpiewaniu, ruchu i opowiadaniu bajek: na trzech czynnościach, w które małe dzieci angażują się całkowicie instynktownie.
Rzecz rozgrywa się już na poziomie przedszkola. Niektóre szkoły podstawowe prowadzą lekcje proaktywne. Niektórzy nauczyciele starają się rozwijać działania muzyczne i teatralne. Są przykłady – według Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – wprowadzenia muzyki do szkół o profilu ogólnym. Ale prawda jest taka, że oficjalne i nieoficjalne poglądy na temat tego, w jaki sposób należałoby uczyć muzyki, są – najłagodniej rzecz ujmując – nieprzekonujące.
Lekcja muzyki na Brooklynie / fot. Robbins
Zazwyczaj dzieci z rodzin niemuzycznych interesują się muzyką w związku z presją ze strony rówieśników, lub przez przypadkowe zetknięcie się z nią na korytarzu szkolnym czy w klasie. Dobre chęci czy ambicje rodziców nie powinni stanowić o tym, czy dziecko zacznie interesować się muzyką. Poprzez wprowadzenie do codziennego programu zwykłej szkoły, muzyka mogłaby stać się zwyczajnym przedmiotem, takim jak matematyka, historia czy biologia. System edukacyjny byłby przez to bardziej wyważony, a w efekcie produkowałby więcej pewnych siebie i silniejszych jednostek, które byłyby w stanie wnieść jakiś wkład w życie innych. Przecież produkowanie zrównoważonych i silniejszych osób powinno być celem każdego dobrego systemu rządowego czy edukacyjnego.
Szkoły muzyczne z pewnością nie przyczyniają się do rozwoju przemysłu muzycznego, który w Polsce prawie nie istnieje, pomimo dużej liczby wykwalifikowanych muzyków. Młodzi polscy muzycy bardzo często wyjeżdżają za granicę w celu ukończenia edukacji. Ponadto bardzo niewielu nauczycieli, czy to na uniwersytetach, czy w szkołach muzycznych, uczestniczy w kursach szkoleniowych z zakresu nauczania czy dokształca się, biorąc lekcje. Ma to poważne konsekwencje w sposobie uczenia, a przez to w mentalności i podstawach edukacyjnych ich uczniów.
Uczniowie szkoły Pine Crest w trakcie lekcji muzyki,
Fort Lauderdale, Floryda / fot. Roy Erickson
Ministerstwo Kultury odpowiada za edukację muzyczną we wszystkich szkołach. Aby mieć zajęcie, politycy i biurokraci stale i na nowo przepisują programy, które nigdy nie zostaną wdrożone z jednej prostej przyczyny: Ministerstwo nie ma na tyle władzy, aby zmusić gminę – czyli władzę lokalną – do wprowadzenia tych programów do szkół. To gmina przecież płaci.
Patrząc na pomysły Ministerstwa, porażka ta wcale nie wydaje się niepożądana. Jednak niezdolność Ministerstwa do zaangażowania się w problem powoli prowadzi do upadku klas politycznych i systemu edukacyjnego w naszym kraju. A może Ministerstwu po prostu nie zależy? Fakt, że tylko 1% publicznych pieniędzy wydanych na Rok Chopina zostało przeznaczonych na edukację wskazuje, jak wielkie znaczenie ma dla decydentów edukacja muzyczna ludności. To, że żaden ze stołecznych projektów edukacyjnych dotyczących Chopina nigdy nie został ukończony lub dofinansowany w ramach działań o znaczeniu dla dziedzictwa narodowego, jest już wystarczającym dowodem.
Ale Ministerstwo nie jest jedynym problemem. Problemem jest też dostępność wykwalifikowanych, dobrych nauczycieli i, co gorsza, polityki Opery Narodowej i Filharmonii Narodowej. Te wspaniałe instytucje stanowią wyjątek na skalę europejską pod względem nieposiadania skutecznych i długoterminowych programów edukacyjnych. Są zadowolone z narzuconej przez siebie izolacji od ludzi, którym mają służyć: narodowi, a nie wybranym elitom. To właśnie jest największym i skandalicznym nieporozumieniem ze strony tych dofinansowanych przez państwo jednostek. Co gorsza – polityczni płatnicy zdają się je ignorować.
Co można zrobić, aby stworzyć lepszą przyszłość? Czy jesteśmy na straconej pozycji? Niezupełnie. Pytanie jest proste: jak zachęcić gminę do wprowadzania muzyki i sztuk performatywnych do szkół, skoro wspaniałe instytucje narodowe w stolicy nie dają żadnego przykładu? Częściowym problemem są pieniądze. Reszta to dobra wola, wyobraźnia i organizacja.
Rozwiązaniem mogłoby być Narodowe Centrum Edukacji o Sztuce dla szkół: jako inspirujący przykład, edukacyjna elektrownia dla całego kraju. Centrum oferowałoby rozbudowany program szkolenia nauczycieli w zakresie wykorzystywania ich umiejętności performatywnych podczas lekcji; byłoby miejscem, w którym modelowe programy funkcjonowałyby dla zwykłych uczniów jako przykład dla szkół i innych instytucji w całym kraju; byłoby także miejscem, w którym te umiejętności byłyby rozwijane nie tylko na potrzeby lekcyjne, ale również w celu wspomożenia zarządów i firm w rozwijaniu umiejętności niezbędnych do prowadzenia dobrej praktyki biznesowej. Priorytetem byłoby oczywiście tworzenie nowych materiałów edukacyjnych, a teatr muzyczny stałby się kluczową dziedziną rozwoju.
Ognisko muzyczne Hazomira Hanukkah,
Łódź 1940
Dlaczego teatr muzyczny? Ponieważ każdy znajdzie w nim coś dla siebie: śpiew, taniec, grę aktorską, wymagania techniczne i organizację. Działalność teatru muzycznego w szkole gwarantuje współpracę dzieci dla osiągnięcia wspólnego celu i zyskania uznania w oczach rówieśników. Działania otwarte dla przyjaciół i rodziców sprawiają, że szkoła staje się centrum społeczności. Poza meczami sportowym, czy jest jeszcze miejsce i czas na te najważniejsze doświadczenia?
Wstępne fundusze byłyby rozpisane na 5 lat, a minimalny budżet roczny wyniósłby 500 tys. złotych. Fundusze te powinny pochodzić ze źródeł prywatnych. Skoro biznes tak bardzo interesuje się młodymi ludźmi, powiązanie biznesu i edukacji jest wielce pożądane. Zatrważającym faktem jest to, że prawie żaden młody człowiek nie otrzymuje żadnych wskazówek dotyczących kariery zawodowej, zanim opuści szkołę średnią, lub zanim wybierze formę edukacji wyższej. Większość dzieci zmuszana jest – za radą rodziców – studiować przedmioty, które mają dać im jakiś zawód, a nie rozwijać ich umysł. Takie rozumienie sprawdzało się 20 lat temu. Dziś jest ono zbyteczne. Mamy wystarczająco dużo prawników. Centrum mogłoby tworzyć związki pomiędzy firmami a młodymi osobami, poprzez organizowanie wizyt u sponsorów biznesowych i programów wymiany pomiędzy poszczególnymi pracownikami i dziećmi.
Inwestowanie w kapitał ludzki to szumne słowa. Firmy tłumaczą pracownikom, że szkolą ich dlatego, że się o nich troszczą. Czasami jest to zgodne z prawdą. Jednak o wiele częściej firmy starają się dać pracownikom podstawy, które pracownicy powinni byli nabyć w szkole: umiejętność pracy zespołowej, zaufanie, a także dzielenie się pomysłami i ich wdrażanie. To umiejętności, które nabywa się poprzez uczestnictwo w sportach zespołowych i sztukach performatywnych.
Kolejne oszustwo ma charakter polityczny. Pod względem sztuki Polska nadal funkcjonuje jak republika post-sowiecka. Przejrzystość czy odpowiedzialność za rozdział pieniędzy publicznych, które niezmiennie trafiają do kieszeni wybrańców, prawie nie istnieje. Sytuacja wygląda podobnie, jeżeli chodzi o pewność co do kompetencji decydentów politycznych czy biurokratów. Jak często można ich zobaczyć w salach koncertowych, czy na przedstawieniach? Rzadko, za rzadko.
Polska musi wprowadzać innowacje, jednak kultura innowacyjności nie może być tworzona na zasadzie kaprysu. Ludzie u władzy, politycy i naukowcy, muszą w końcu wziąć odpowiedzialność za rzeczywistość. Nie można jednak oczekiwać, że oni zrobią wszystko. Polacy zasługują na lepszy system edukacyjny, ale system nie stanie się lepszy, jeżeli muzyka i sztuka nie będzie traktowana na równi w programie nauczania. Należy położyć kres kulturalnemu elitaryzmowi. Postawmy na innowacyjność!
tłum. Monika Rokicka