Jednym z głównych tematów Europejskiego Kongresu Kultury, który odbędzie się w 2011 roku we Wrocławiu, jest problem relacji między kulturą elitarną a popularną. Na łamach „Dwutygodnika” postaramy się rozważać poszczególne tematy Kongresu. Dyskusję zaczynamy od telewizji – jednego z najbardziej bulwersujących i najmocniej dyskutowanych (nie tylko w Polsce) przejawów kultury.
Jeżeli przyjmiemy, że – po pierwsze – podział na kulturę wysoką i masową jest powszechny i naturalny, i – po drugie – w bardzo rozmaitych formach towarzyszył całej historii ludzkości, to możemy podział ten odnieść również do telewizji.
Dziwi mnie od dawna, że telewizji nie traktuje się równorzędnie z innymi instytucjami, które służą kulturze – i to zarówno wysokiej, jak i masowej. Czyli na równi z wydawnictwami, teatrami, orkiestrami czy galeriami (od Muzeum Narodowego po przedsięwzięcia zupełnie lokalne). Innymi słowy, dlaczego telewizji nie przypisuje się w sposób naturalny roli producenta – dajmy na to – 90 procent kultury masowej i 10 procent kultury wysokiej?
Istnieje oczywiście polityczny wymiar telewizji, ale w istocie jest on w większości krajów znacznie mniej ważny niż w Polsce. Tam ani politycy nie okupują większości programów, ani stacje telewizyjne nie są aż tak stronnicze (wystarczy wspomnieć CNN czy BBC World lub PBS), bo nie o to im idzie. W Polsce domniemana skuteczność politycznego władania telewizją okazywała się zresztą w istocie minimalna – ci, którzy chcieli nią sterować, z reguły przegrywali potem wybory.
Dobrze by było, żeby wreszcie znalazło się rozwiązanie umożliwiające fachowy nadzór nad telewizją publiczną (tę funkcję powinni spełniać artyści, intelektualiści i autorytety świata nauki). Sądzę, że ten nadzór powinien dotyczyć tylko owych 10 procent produkcji kultury wysokiej. Reszta produkcji i tak kieruje się innymi zasadami, na które wpływu wspomniana grupa nie może i nie powinna mieć. Są to zasady biznesowe, a nie kulturowe.
We wrześniu 2011 roku we Wrocławiu odbędzie się Europejski Kongres Kultury, zwołany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdana Zdrojewskiego. Autorami programu Kongresu są dwaj polscy intelektualiści – prof. Marcin Król oraz prof. Krzysztof Michalski. Oto sześć głównych tematów EKK:
1. Kultura Europy, kultura Zachodu.
2. Czy kultura europejska jest chrześcijańska?
3. Kultura europejska a kultury narodowe.
4. Kultura elitarna a kultura popularna.
5. Media a kultura i życie umysłowe.
6. Wykluczeni z kultury.
Tekstem prof. Marcina Króla „Dwutygodnik” otwiera dyskusję związaną z głównymi tematami EKK. Ciąg dalszy nastąpi.
Telewizja jak wydawnictwa
Ciekawe pytania pojawiają się dopiero wtedy, kiedy zaczniemy rozważać sposób wytwarzania, zasady finansowania oraz treść i formę przekazu kultury wysokiej oferowanego przez telewizję. Przyjrzyjmy się dwóm innym typom instytucji produkującym dzieła kultury (także wysokiej) i zastanówmy się, czy podobny model nie mógłby znaleźć zastosowania w telewizji. Jeden typ to wydawnictwa, drugi – instytucje muzyczne.
Choć wydawnictwa (z wyjątkiem uniwersyteckich, czyli z zasady dotowanych) są instytucjami funkcjonującymi według praw rynku, wszystkie poważne oficyny na świecie publikują – często zupełnie niezłe – książki skierowane do masowego klienta oraz takie, które są z zasady niskonakładowe (w Polsce oznacza to 1–2 tys. egzemplarzy). Takie książki albo nie przynoszą dochodu, albo wręcz powodują stratę, a wydawnictwa albo pokrywają tę stratę z własnych dochodów, albo szukają sponsorów – rządowych, samorządowych, fundacji, ambasad i tak dalej. Gdyby wydawnictwa nie publikowały niskonakładowych dzieł kultury wysokiej, taka kultura po prostu by znikła. Tak się jednak nie dzieje, a dużą rolę odgrywają tu albo ministerstwa kultury, albo narodowe fundacje wspomagane przez rząd, prywatne przedsiębiorstwa lub osoby prywatne.
Mimo zupełnie innego charakteru podobnie działają instytucje muzyczne. Naturalnie wielkie filharmonie (narodowe) muszą być w znacznym stopniu dofinansowywane, ale nie wszędzie i niekoniecznie przez państwo. Zapewne w krajach kontynentalnej Europy państwo wkracza częściej niż w krajach anglosaskich, ale wspaniała wiedeńska Musikverein nie jest państwowa. Znam bardzo dobrą młodą orkiestrę węgierską, która jest w znacznym stopniu finansowana przez jedną z dzielnic Budapesztu. Rozwiązania są więc rozmaite. Wszystko jest możliwe, jeśli tylko pojawią się chętni.
Podobnie powinno być w przypadku kultury wysokiej produkowanej lub prezentowanej w telewizji. Gdyby udało się uzyskać 10 procent oglądalności programów w obrębie kultury wysokiej, byłby to niebywały sukces, ale przecież nie jest to niemożliwe. Ważne jest, by produkcje telewizyjne finansowane ze środków publicznych lub prywatnych spełniały warunki stawiane kulturze wysokiej, a wtedy jest sens je dofinansowywać.
Ocenę, czy takie warunki są spełniane, należy zostawić nie tylko twórcom programów telewizyjnych, ale także niezależnemu ciału nadzorującemu od strony merytorycznej polską telewizję publiczną (w tym 10-procentowym przedziale i tylko w jego ramach). Pozostałe 90 procent telewizji publicznej musi zarabiać na siebie i dotyczy to nie tylko programów ściśle rozrywkowych, ale także informacyjnych czy publicystyki o charakterze politycznym.
Nudny film o Kościuszce
Telewizja publiczna powinna być konkurencyjna w stosunku do telewizji niepublicznych – zwłaszcza w części poświęconej kulturze wysokiej. Nie należy tego określać mianem misji ani innymi podniosłymi pojęciami. Jeżeli natomiast pojawią się postulaty realizowania przez konkretne programy „misji patriotycznej”, to należy do tych propozycji stosować takie same reguły, jak do wszystkich innych. Albo telewizja publiczna potrafi zaproponować temat patriotyczny w formie dostatecznie rozrywkowej, by trafił do publiczności masowej, albo będzie to element kultury wysokiej – pod warunkiem, że spełni odpowiednie wymagania, o co w takich przypadkach jest bardzo trudno.
Wyobraźmy sobie film, którego bohaterem ma być Tadeusz Kościuszko. Cóż bardziej patriotycznego! I cóż – niemal na pewno – bardziej nudnego! Uważam, że nie powinno się dopuszczać do powstania takiego filmu, chyba że scenariusz okaże się nadzwyczajny. Średni scenariusz gwarantuje, że film będzie fatalny, tak jak to było z filmami o ks. Jerzym Popiełuszce czy o Władysławie Sikorskim. Propagandy patriotyzmu nie da się połączyć z kulturą wysoką.
Natomiast znakomicie przygotowane filmy dokumentalne o „małych ojczyznach” mogą świetnie promować patriotyzm w szerokim tego słowa znaczeniu i równocześnie należeć do kultury wysokiej. Tyle że zrealizowanie filmu o, dajmy na to, Supraślu wymagałoby nie tylko umiejętności zgrabnego kadrowania i opanowania innych elementów warsztatu, ale również wiedzy o ikonach i o losach kościoła zwanego Pobazyliańskim Zespołem Klasztornym (a więc i o bazylianach), o unitach, o historii tkactwa przemysłowego w tym regionie, o historii rodzin niemieckich związanych z przemysłem włókienniczym, o teatrze „Wierszalin” – jednym z ciekawszych w Polsce, ale trudnym do opisania, o miejscowych obyczajach, także kulinarnych. Takich miejsc w Polsce są dziesiątki, ale nikt nie potrafi się nimi zająć mniej powierzchownie niż przewodniki Pascala.
rys. Monika Grafika ZawadzkiRozmowy, które zaciemniają sprawy
Kolejną formą przekazu kultury wysokiej są naturalnie rozmowy prowadzone przez znakomitych znawców przedmiotu. Jednak rozmowy, jakie znamy z TVP Kultura i innych stacji dla przyzwoitości zajmujących się czasem kultura wysoką – czyli puszczane „na żywioł”, w nadziei, że jak się zbierze w miarę inteligentnych ludzi, to ktoś powie coś wartego uwagi – są niedopuszczalne.
Aby wyglądały inaczej trzeba by tygodniami pracować nad scenariuszem, zapoznać z nim potencjalnych uczestników, dowiedzieć się, czy mają coś ciekawego do powiedzenia i dopiero wtedy przygotowywać program. W Polsce, i nie tylko w Polsce, używa się rozmów jako formy, która rzekomo służy rozwiązaniu problemu. W tej postaci, jaką znamy, nie tylko nie służy, ale raczej sprzyja zaciemnieniu zagadnień.
Warto wreszcie transmitować dobrą muzykę, znakomite przedstawienia, filmy czy pokazywać zbiory muzealne. Jednak i to może nie mieć sensu, jeżeli nie jest poprzedzone niewielkim wstępem znawcy i umiejętnego informatora. Wiem, nie jest to proste (nie każda telewizja ma swoją siostrę Wendy Beckett), ale warto. Niezłym przykładem były nieistniejące już audycje „W starym kinie” czy „W Iluzjonie” Stanisława Janickiego, ale to jedyny znany mi tego rodzaju przypadek w Polsce.
Pamiętam pasjonującą rozmowę z Czesławem Miłoszem o polskiej literaturze w TVP Kultura. Telewizja, która ma ambicje tworzenia kultury wysokiej, powinna zadbać o to, żeby takich wielogodzinnych rozmów z wielkimi postaciami polskiego życia kulturalnego, ale i politycznego nagrać jak najwięcej. Innymi słowy chodzi o to, żeby telewizja była nie tylko przekazicielem, ale i źródłem wiedzy o kulturze wysokiej polskiej i europejskiej.
Powołajmy fundusz
Nie należy się martwić – podkreślam – że skorzysta na tym tylko kilka procent odbiorców. Tak jest zawsze i wszędzie. Kiedy uczę studentów, też mam przekonanie, że tak naprawdę uczę kilka czy kilkanaście procent i to mnie całkowicie satysfakcjonuje. Dlatego, nie wypowiadając się na temat obecnie proponowanej ustawy i jej organizacyjnych konsekwencji, uważam za sensowne stworzenie funduszu czerpiącego ze źródeł budżetowych, ale od państwa – od strony decyzji merytorycznych – całkowicie niezależnego, który będzie wspomagał rozwój kultury wysokiej.
Rada takiego funduszu nie powinna rozważać całego programu telewizji, ale musi mieć decydujący głos w spornych przypadkach dotyczących kultury wysokiej. Nie widzę powodu, dla którego 90 procent ludzi miałoby płacić abonament za rozrywkę masową, wszystko jedno czy prezentowaną w telewizji publicznej czy w komercyjnej. Zresztą w tej znacznie większej części telewizja publiczna jest po prostu telewizją komercyjną, tyle że w Polsce ostatnio bardzo kiepską. Owym zaś pozostałym 10 procentom taki prezent od państwa i innych instytucji po prostu się należy.