Przed XVI Konkursem Chopinowskim:
Uchida, Argerich i Freire

Tomasz Cyz

W Roku Chopinowskim – związanym, przypomnę, z 200. rocznicą urodzin kompozytora – nie może być normalnie: że jeden dzień urodzin, że jeden koncert Marthy Argerich (były już trzy), że jedna ławka, że jedno otwarcie Konkursu Chopinowskiego

Jeszcze 1 minuta czytania

Piątek, 1 października: Miko Uchida

W Roku Chopinowskim – związanym, przypomnę, z 200. rocznicą urodzin kompozytora – nie może być normalnie: że jeden dzień urodzin (jak jeden, skoro Mistrz rodził się długo), że jeden koncert Marthy Argerich (były już trzy), że jedna ławka (Krakowskie Przedmieście czy Miodowa?), że jedno otwarcie Konkursu Chopinowskiego.

Tych było, jest, będzie, trzy. Najpierw Filharmonia Narodowa z Antonim Witem na czele zagrała Elsnera i Berlioza (czwartek, 30 września). Dalej (piątek, 1 października) Miko Uchida dała solowy recital. Wreszcie – po raz czwarty w tym roku – zagra (sobota, 2 października) Martha Argerich. Znów nie się mogę doczekać.

Recital Uchidy – laureatki II miejsca w 1970 roku, od tamtego czasu nie występującej (!) w Polsce – niestety, rozczarował. Zbudowany „po bożemu” program („Sonata «Księżycowa»” Beethovena, „Davidsbündlertänze” Schumanna, a po przerwie już tylko Chopin: Preludium cis-moll op. 45 oraz Sonata h-moll) został wykonany jakoś wspak, jakby wbrew nutom. Tylko Adagio sostenuto z «Księżycowej»” Beethovena sprawiło niekłamaną przyjemność, no, może niewielkie fragmenty z Schumanna. Poza tym było ciężko i gęsto od nut, w których brakowało powietrza. Aż się nie chce wierzyć.

Chopin i jego Europa, sierpień: Argerich

Z Marthą Argerich i Konkursem Chopinowskim związane są dwie daty. W 1965 roku pianistka wygrała jego VII edycję; piętnaście lat później – w 1980 roku – opuściła jury X Konkursu po tym, jak wyeliminowano Ivo Pogorelica z półfinałów. Zawsze chodziła swoimi drogami. Zresztą, w 1978 roku dała swój ostatni recital solo, w 1984 roku dokonała ostatniego nagrania solowego; od tego czasu wykonuje przede wszystkim muzykę kameralną z przyjaciółmi (m.in. w Lugano, gdzie szefuje festiwalowi).

Pamiętam, jak Warszawa czekała na nią w ubiegłym roku podczas festiwalu Chopin i jego Europa. Zagrała wówczas – z Gautierem Capuçonem – Introdukcję i Poloneza C-dur Chopina oraz – z Sinfonią Varsovią i Jackiem Kaspszykiem – „Koncert fortepianowy G-dur” Ravela i „Koncertem potrójnym” Beethovena (z braćmi Capuçonami).

Było intensywnie, piekielnie intensywnie. W tym roku podczas Chopina i jego Europy grała trzykrotnie. Najpierw – znów z Sinfonią Varsovią i Jackiem Kaspszykiem – „Koncert e-moll” Chopina, następnie recital z Mischą Maisky’m, wreszcie – niezapowiedzianie – w duecie z Marią João Pires. Pamiętam zwłaszcza sobotni nocny recital z Maiskym, szczególnie „Sonatę d-moll” Debussy’ego na początek. Ożywczy powiew innej, nowej-starej muzyki pomiędzy romantycznymi dźwiękami Chopina i innych.

Sobota, 2 października: Argerich i Freire

Podczas trzeciego koncertu inaugurującego XVI Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Chopina, Argerich (członkini jury tegorocznej edycji) zagrała recital ze swoim przyjacielem, Brazylijczykiem Nelsonem Freire (nigdy nie uczestniczył w Konkursie Chopinowskim, ale ma za sobą zwycięstwa m.in. w Rio de Janeiro w 1957 roku, a w 1964 roku medal Dinu Lipattiego w Londynie i I nagrodę na konkursie Vianna da Motta w Lizbonie).

Niezapomniany recital. Na początek „Sonata D-dur” na cztery ręce (KV 381) Mozarta – cudownie banalna, dziecinnie (pisząc ją, Mozart miał 16 lat!) niewinna igraszka, która pod palcami mistrzów może zamienić się w perełkę. I tak właśnie było. Dalej „Rondo A-dur” na cztery ręce (op. 107) Schuberta oraz „Wariacje na temat Haydna” na dwa fortepiany (op. 56b) Brahmsa – z nuty na nutę trudniejsze, coraz bardziej wymagające, intensywniejące.

Wreszcie clou programu: „Sonata na dwa fortepiany i perkusję” Béli Bartóka (z udziałem perkusistów: Stanisława Skoczyńskiego i Litwina Pavla Giuntera). Dzieło ponad siedemdziesięcioletnie (powstałe w 1937 roku – roku śmierci Karola Szymanowskiego), a brzmiące tak, jakby to było wczoraj. Stojące po stronie Dionizosa, dzikie w rytmie, pulsujące od zmiennych motywów i barw. Wytchnienie przynosi środkowa część – Lento, ma non troppo – kwintesencja Bartókowskiej „muzyki nocy”. I finał, cichy, spokojny, zawieszony w jasnym C-dur.

Najpiękniejsza w sobotnim preludium do zmagań 78 uczestników była radość z gry muzyków. I bezwiedne porozumienie, wynikające z pełnego zaufania do tego, co zapisane w nutach (z ustawieniem instrumentów włącznie). Tak sobie pomyślałem, że młodzi wykonawcy są trochę jak ta sonata Mozarta na cztery ręce. Życzę im wszystkim, żeby kiedyś mogli zagrać na tej scenie sonatę Bartóka.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.