Dwusetna rocznica urodzin Schumanna ginie pod naporem jubileuszu Chopina. Panowie nawet po śmierci dyskretnie ze sobą rywalizują. Bo przecież patrząc na ich biografię, na dziwną relację, która dla Schumanna miała znaczenie większe niż dla Chopina, trudno nazwać ją przyjaźnią. Schumann – Chopin: euforia, ekscytacja, entuzjazm. Chopin – Schumann: solenność, sumienność, szacunek. Szorstka przyjaźń?
Pierwsze zdania recenzji Schumanna z dzieł Chopina są entuzjastyczne, wręcz euforyczne. Potem ekstaza topnieje. Czy dlatego, że Fryderyk ostentacyjnie nawet nie raczył skomentować prób kompozytorskich Schumanna? A może zabolało Roberta to, że Chopin wspominał głównie o jego ukochanej Klarze, jako „najlepszej niemieckiej pianistce” wykonującej jego dzieła?
Jeśliby spojrzeć merkantylnie, Schumann nie dorobił się hitu na miarę chopinowskiej Etiudy Rewolucyjnej, Walca As-dur czy koncertów – e-moll i f-moll. Wydawało się też, że jeśli jakiś pianista chwyta się jego dzieł, to zazwyczaj kończy się na jednej płycie. Sięgając zawsze po nieśmiertelny zestaw. „Kreisleriana”, sonaty, „Etiudy symfoniczne”, Koncert a-moll, „Karnawał w Wiedniu” czy „Papillons”. Kto mógłby udźwignąć ogrom Schumannowskiego idiomu? Tytan, który od początku swojej kariery poruszał się po obrzeżach i antypodach filharmonijnego repertuaru. Poulenc, Jolivet, Hindemith. Ci nie okupują rocznego abonamentu. Podobnie jak Schumann.
Panie i panowie, czapki z głów: Eric Le Sage!
Spotykam się z nim w mieście Chopina, a pytam o Schumanna. Kiedy dostaje jedno z najbardziej ordynarnych pytań: „Dlaczego Schumann?”, rozpromienia się. „Po prostu. On mi leży. Pod palcami”.
Rozmawiamy o zadziwiającej zbieżności jubileuszów. I Le Sage potwierdza moje smutne przypuszczenia: „W Paryżu wszyscy mówią tylko o Chopinie. Być może dlatego, że we Francji Polak jest bardziej ograny. Schumann jest delikatniejszy, bardziej zwarty i bardziej skryty. Do słuchania go trzeba skupienia, wewnętrznego dialogu z samym sobą. Chopin nie jest aż tak wymagający”. Schumann = solilokwium?
Le Sage w Warszawie
Występy Erica Le Sage były jednym z najważniejszych momentów tegorocznego Festiwalu Beethovenowskiego. Francuski pianista w pierwszej odsłonie zaprezentował bardziej znany repertuar („Humoreska”, „Etiudy Symfoniczne”), w drugiej m.in. „Kreislerianę”. Schumann Le Sage’a to romantyk wypłukany z rzewności i łzawości. Le Sage był zadowolony z koncertów w Polsce. „Czułem, że publiczność czekała tu na Schumanna”.
Eric Le Sage ma rozmach. On nie muska tkanki, tylko ją penetruje. Po całości. Dla francuskiego wydawnictwa Alpha od 2006 roku nagrywa komplet dzieł fortepianowych Schumanna. Aktualnie gotowych jest dziewięć woluminów (w planach są jeszcze dwa), na których oprócz utworów oczywistych, znalazło się miejsce na perły w rodzaju „Etiudes pour le Pianoforte d’apres les Caprices de Paganini”, intermezza z opusu czwartego, czy genialne wyimki z Schumanna kameralnego. A jak gra Eric? Po prostu gra. I tyle na razie wystarczy.
„Dlaczego właśnie Schumann, a nie Chopin, Beethoven czy Mozart?”, drążę dalej. „Hmmm… Schumann jest pewnie jakiś szósty, siódmy w rankingu… I to dlatego, że dobry pianista nie porwie się nagle na jego mało znany utwór. A nawet jeśli, to musi mieć pewność, że publiczność wie, na co przyszła. Że jest przygotowana na Schumanna, jakiego nie zna. Ale to dla pianisty prawdziwe wyzwanie. Grając, musi być bardzo aktywny. W tej muzyce artysta musi wchodzić w interakcję z publicznością. Ona, jego muzyka, jest zbyt intymna i autobiograficzna, żeby wykonywać ją bez myślenia o publiczności”.
„Jaki kolor ma muzyka Schumanna?”. Śmiech. „Schumann nie jest kolorystą jak Skriabin czy Debussy. Jego muzyka raczej świetnie współgra z możliwościami technicznymi fortepianu jako instrumentu. Kiedy grasz Schumanna, możesz wydobyć z niego wiele odcieni, niuansów z dwu podstawowych barw, które składają się na jego muzykę”. I po chwili: „Dla mnie Schumann jest niebiesko-czarny. Niebieski – aktywność. Czarny – otchłań. U Schumanna zadziwiające jest to, że nieoczekiwanie z czterech, pięciu nut, rozwija się fraza, która organizuje całą strukturę utworu (np. w „Humoresce”). Jeśli pianista potrafi cieniować, szkicować dźwięk, jest w stanie wyłuskać z Schumanna niesamowite brzemienia. To jest właśnie alchemia tej muzyki”.
Ale najwspanialszą i wciąż niedocenioną częścią spuścizny Schumanna jest twórczość wokalna. Czy do cyklu Alphy Le Sage dołoży nagrania pieśni? „Chciałbym. Ale bardzo trudno jest znaleźć we Francji śpiewaczkę, która poradzi sobie z tym repertuarem. To wymaga czasu”.
W Schumannie zadziwiające jest to, że żaden, nawet najsłabszy pianista, nigdy nie zagra tego samego utworu tak samo. Każde wykonanie jest inne. Ma inny ryt. Inną czcionkę. Inne słoje. „Inaczej «Kreislerianę» będzie grał Radu Lupu, a inaczej Pollini. Mnie najbardziej frapują nagrania Emila Gillesa”.
Skoro lubuje się w wykonywaniu dzieł kompozytorów mało znanych, kto będzie następny? „Gabriel Faure. W następnym roku nagram jego dzieła fortepianowe”. „A co z Chopinem?”, pytam po raz kolejny. „Na początku mojej kariery grałem sporo Chopina. Ale jest tylu pianistów, którzy grają go lepiej ode mnie… Chopin mnie nie potrzebuje. Inaczej z Schumannem”.