Mozil śpiewa
Miłosza

Marta Nadzieja

Nawet jeśli Czesław Mozil nie sięgał wcześniej do poezji Miłosza, to nie daje tego po sobie absolutnie poznać

Jeszcze 1 minuta czytania

Czy to marketingowy chwyt czy fakt – trudno osądzać. I chyba tak naprawdę szkoda czasu, by dociekać prawdy. Przeciwnicy działań Czesława Mozila – który albo jest celebrytą (poprzez udział w jury znanego komercyjnego show), albo wrażliwym szansonistą (doskonały „Debiut”) – mogą obrócić ten fakt na niekorzyść płyty zakładając, że w Roku Miłosza jest ono artystycznym kaprysem obliczonym na zysk. Zwolennicy bezkompromisowej postawy Mozila jego niewiedzę mogą obrócić na korzyść. Jako dowód na to, że Miłosz potrzebuje przede wszystkim wrażliwego i inteligentnego interpretatora swoich słów, a wcześniejsze mozolne wertowanie jego poezji nie jest kluczem do zrozumienia wersów zawartych choćby w „Hymnie o perle”.

„Czesław śpiewa Miłosza”. 1 CD, Mystic Production 2011.Pomyślność tego pozornie ryzykownego poetyckiego projektu ma związek z jedną z najważniejszych artystycznych cnót Czesława Mozila: ufnością. Na swoich poprzednich trzech albumach z lepszym czy gorszym skutkiem udowadniał, że jest artystą, który nie kalkuluje, a działa spontanicznie. Idzie na żywioł, stąd nie dziwi jego bezpretensjonalna i spontaniczna deklaracja, że zanim przystąpił do nagrywania płyty, nie czytał poezji Miłosza. Dla odbiorców nie ma to tak naprawdę większego znaczenia. Mozil przyzwyczaił już słuchaczy, że bliżej mu do muzycznego naturszczyka, niż spekulanta pochłoniętego rozpamiętywaniem tego, co zaśpiewał.

Ale to artystyczne (estetyczne?) credo zawiera się już w pseudonimie artysty. Czesław śpiewa. Śpiewa po prostu Miłosza. Pierwsze utwory – „Słońce” i „A jednak” – z lekko absurdalnymi jak na swoją treść (bo przecież poezja Miłosza jest nie-muzyczna) purnonsensowymi aranżacjami i wokalami anonsują, że Czesław nie daje odbiorcy Miłosza w wersji instant. To nie jest Miłosz by Franaszek czy by Judyta Papp. Kompozycje są lapidarne (płyta trwa pół godziny), egzystują raczej koło siebie niż wespół. Są skondensowane i zamknięte do tego stopnia, że słuchacz wie, że kiedy Mozil kończy śpiewać, kończy się wiersz. Słychać to zwłaszcza w „Poecie”, gdzie koniec wokalu/linii melodycznej przyrównać można do poetyckiej kropki czy pauzy.

Miłosz Czesława Mozila to Miłosz dęty. Mozil, który często akompaniuje sobie na akordeonie, słowa poezji zestawia z instrumentami wcale nie tak nieoczywistymi, jak trąbka czy puzon. We wspomnianym już „Poecie” usłyszeć można nawet skrzypce barokowe, violę da gamba czy harfę. Nie brak wreszcie u Mozila humoru: wokalnie i muzycznie przerysowane „Na ścięcie damy dworu” sprawia, że słuchacz musi się uśmiechnąć.

„Dziś ja wielki, największy z całego powiatu / Ogłosić mogę wyrok…” – śpiewa przekornie na finał Czesław Mozil. Nawet jeśli on sam nie sięgał wcześniej do poezji Miłosza, to nie daje tego po sobie absolutnie poznać.