Grigory Sokolov
w Warszawie

Marta Nadzieja

Przyjeżdża, gra program, bisuje, odjeżdża. I wraca. Oczywiste? Nie. Każdy dźwięk jest obietnicą kolejnego. W każdym koncercie odbija się już następny

Jeszcze 1 minuta czytania

W 2008 roku Grigory Sokolov na festiwalu „Chopin i jego Europa” grał dwie sonaty Mozarta i cykl preludiów Chopina. I o ile sonaty Mozarta brzmiały „tylko” znakomicie, o tyle preludia zapamiętałam jako linearną, zamkniętą opowieść, z której wyzierały kolejno: dramat, bunt i skupienie. Bez liryzmu, bez uniesienia. Nie chodzi już nawet o zaskakujące, stylistyczne wolty, tylko o całość.

*
Ilu artystom udaje się spiąć niby od niechcenia chopinowskie miniatury w jedność? Wartością tego odczytania była właśnie dająca się odczuć interpretacyjna bezwiedność. To, co u innych starannie wykoncypowane i rozpisane, u Sokolova jest odruchem bezwarunkowym, którą w pewnym stopniu sprowadzić można do niewiedzy – niepewności tego, co przyniesie następny dźwięk.

Sokolov w Warszawie

Johann Sebastian Bach, Robert Schumann. Grigory Sokolov (fortepian), Filharmonia Narodowa w Warszawie, 23 maja 2011

Kilka dni temu Sokolov znów wystąpił w Warszawie. Jego warszawskie recitale bez przesady można nazwać kultowymi. Który ze współczesnych pierwszoligowych pianistów z taką regularnością odwiedza stolicę i gromadzi niezmiennie pełną salę?

Pianista w pierwszej części recitalu sięgnął po dzieła Bacha. „Concerto nach Italienischen Gusto” (BWV 971) brzmiał momentami ociężale, ospale, a dźwięk pozostawiał wrażenie szklistego, wręcz metalicznego.

W „Overture nach Französischer Art” (BWV 831) czuć już było konstrukcję misterną i bez reszty skomplikowaną. Znów był to Bach masywny, ciężki, betonowy. Czy przedobrzony? Ci, dla których „Koncert francuski” i „Uwertura” to tkanina eteryczna i pełna niuansów, mogli się poczuć momentami rozczarowani. Bo faktycznie Bach Sokolova jest to Bach sążnisty, z rzadka przetykany koronkowymi wtrętami.

*
Myśląc o Bachu Sokolova, niechybnie nasuwa się skojarzenie z Bachem Glenna Goulda. W stosunku do Rosjanina, ten w interpretacjach mistrza z Lipska stoi po drugiej stronie barykady. Ale przecież to Bach z dwóch różnych przestrzeni. Płyty Sokolova to koncertowy zapis jego występów. Gould zaś świetnie czuł się w studiu nagraniowym.

Grigory Sokolov / mat. prom. FNPrzyjmijmy więc, że Sokolov, grając Bacha na żywo w Sali koncertowej, wyłuskuje z niego coś zupełnie innego, niż zamknięty w studiu Gould.

*
Jeśli ostatnio myśli się o „Humoresce” Schumanna, to najczęściej w kontekście wykonania Piotra Anderszewskiego. Formalnie wycyzelowana, w chłodzie doprowadzona do perfekcji. Sokolov zobaczył w u Schumanna to, czego niektórym mogło u Anderszewskiego brakować – linie papilarne. Emocje, nawet jeśli nie są one do końca oczywiste.

Jeśli w trzeciej części Intermezzo Polak wydaje się zbyt porywczy i czasami dosłowny, Sokolov pochyla się nad momentami lirycznymi. Jeśli w piątej części Anderszewski jest do bólu dramatyczny i prędki, Sokolov zdobywa się na dystans i gra do bólu pompatyczne dźwięki jakby z oddali.

*
Sokolov wchodzi na scenę z nieobecnym wyrazem twarzy. Przy instrumencie wzrok kieruje gdzieś w dal. Fascynujące jest śledzić nie tylko ruchy jego ręki, ale i mimikę twarzy. Po wykonaniu programu, nie daje się długo prosić o bisy. Wychodzi pięć razy, by zagrać Rameau, Chopina i Brahmsa. Cappricio z op. 116 i Intermezzo a-moll z op. 76 brzmią olśniewająco.

*
Ma 61 lat. Z reguły występuje sam.