Tożsamość Marthy

Tożsamość Marthy

Marta Nadzieja

Jej artystyczna potęga od lat się nie zmienia i wiąże się tylko z jednym: na Argerich się czeka. 22 i 23 sierpnia ta genialna argentyńska pianistka zagrała w Warszawie

Jeszcze 2 minuty czytania

Kiedy myślisz pianista, układasz sznur nazwisk: Horovitz, Rubinstein, Hoffman, Michelangelo, Richter, Gould. Kiedy myślisz pianistka, myślisz: Martha Argerich. A potem nie ma nic, długo długo nic.

Trudno w jej przypadku o jakąś stylistyczną szufladkę. Nie jest niewolnicą Bacha, westalką Chopina czy kobietą Ravela. Gra muzykę, która – jak mówi – ma poczucie humoru (to zawdzięcza Friederichowi Guldzie, u którego przez półtora roku pobierała lekcje). Jeśli jakiś utwór kocha bezgranicznie, to go nie gra. „Miałam siedem lat, kiedy usłyszałam drugi fragment z czwartego koncertu Beethovena. I zamarłam. Dlatego do dzisiaj nie wykonuję tego utworu. Ale może mądre jest nie grać czegoś, co się kocha”. Znamiennie, jeśli weźmiemy pod uwagę jej świetne, pełne wigoru odczytania drugiego i trzeciego koncertu pod Claudio Abbado. Ale jest w niej trochę staroświeckiej pokory, wiernopoddańczego stosunku względem partytury, którego nauczył ją Gulda. „Kiedy miałam dziewięć lat i miałam grać Mozarta, weszłam do łazienki i uklękłam. Jeśli się pomylę – umrę – mówiłam sobie”. Po kilkuletnim wypaleniu („Jesteś jak piękny obraz bez ramy” – mówił jej wtedy Daniel Barenboim), wróciła na scenę. Wygrywała w cuglach najważniejsze pianistyczne konkursy świata.

Dziś wciąż koncertuje, ale przeraża ją zbyt blisko siedząca publiczność. „Czasami zamiast grać Liszta, mam ochotę pójść do kina” – mówiła w jednym z wywiadów. A jednak ostatnie lata, zamiast studyjnych płyt, przynoszą nagrania koncertowe. Pianistka znalazła rozwiązanie. Skoro sama źle czuje się na scenie, gra z innymi muzykami. Krąg jest wąski i ekskluzywny: Mischa Maisky, Yuri Bashmet, Gidon Kremer…

Kiedy przejrzeć jej bogatą dyskografię (równocześnie nagrywa dla DG i EMI Classics, sporadycznie dla Teldecu czy Sony), widać w niej trzy nurty. Trzy ścieżki, trzy życia. Trzy tożsamości… To Argcherich solowa, koncertowa i kameralna.

Bach Argerich jest jedyny. W dokumencie „Evenings talks” wspomina, że II Partitę może grać wszędzie i zawsze. Wręcz na rozgrzewkę. Jej Toccata onieśmiela szlachetnym i dumnym brzemieniem. Ale to też Bach temperamentny, zadziorny. Po jednym z koncertów podszedł do niej krytyk jazzowy i powiedział: Twój Bach swinguje. Wciąż niedoścignione pozostaje też jej odczytanie „Sonaty h-moll” Liszta. Tu nie ma miejsca na przypadkowe techniczne błyskotki (w której tak lubują się ostatni interpretatorzy dzieła). To nie jest Liszt-kuglarz, a Liszt-filozof. Namysł bierze górę nad brawurą. Jest też wreszcie Chopin. Po zwycięstwie w Konkursie Chopinowskim mogła stać się jego zakładniczką – jak wielu innych laureatów. Ale Argerich z dumą bierze z Fryderyka Franciszka to, co podoba się jej najbardziej. Andante spianato i Wielki Polonez pod jej palcami zamieniają się w solilokwium, preludia to zwarta i zamknięta całość. Miniatura goni miniaturę, a narracja rozwija się w oszałamiającym tempie. Dlatego lepiej preludiów nie słuchać wyrywkowo, a w całości.

Martha koncertowa to artystka dialogująca. Wydany niedawno przez DG siedmiopłytowy boks „The Collection II” to esencja najlepszych koncertowych nagrań artystki. Czuć tu pełen napięcia dyskurs między nią, dyrygentem a orkiestrą. Nie bez znaczenia ma zapewne wieloletnia relacja z Claudio Abbado. Ich ostatnim wspólnym dzieckiem są wspomniane już koncerty Beethovena – przez wielu uznane za zjawiskowe. Argerich gra je od niechcenia, z lekką dezynwolturą, i może dzięki temu Beethoven wydaje się tak… młody! Są tu też ulubieni bohaterzy Marthy: mistrzowie dwudziestowieczni. Dwie frapujące odsłony Ravela, co nie dziwi, jeśli wsłuchać się w jej „Jeux d’eau” czy „Gaspard de la nuit”. Porażający Prokofiew – ale jak może być inaczej, skoro pianistka mówi o tym koncercie „To łatwy utwór”. Jest też i Szostakowicz. „Szybki” – mówi o nim. Wreszcie jest w tym zbiorze jeden koncert, który zasługuje na miano wyjątkowego. Roberta Schumanna pianistka określa jako pokrewną duszę. „Nie czytam go w kontekście biografii” – mówi o nim. Czy dlatego ten nieprzyzwoicie emocjonalny koncert odziera z patosu? To Schumann odromantyczniony, zdjęty z lirycznego cokołu, kameralny i intymny.

Jest też wreszcie inna Martha, to jej najnowsze oblicze. Od kilku lat artystka nie nagrywa studyjnych płyt, tylko rejestruje występy kameralne. Na recitalach zazwyczaj grywa ze stałym składem (Maisky, Kremer, Bashmet czy Freire). Czasami pokazuje się też ze swoimi protegowanym młodymi pianistami (Sergio Tiempo, Gabriela Montero). Owocem tych kolaboracji są m.in. cykliczne festiwale w Lugano „Martha Argerich and firends”. Pianistka sięga po nieograny jeszcze repertuar kameralny (Schumann, Taniejew, Gulda). Potwierdza się reguła, że Argentynka najlepiej rozumie się ze swoim wypróbowanym zespołem. Na najnowszej płycie wydanej przez EMI „The Berlin Recital” duet Argerich i Kremer pokazuje, że dialoguje na poziomie absolutnym. Ich muzyczna więź (relacja?) olśniewała już w nagraniach sonat Beethovena, natomiast w Schumannie i Bartoku osiągają (niezamierzoną?) szlachetną powściągliwość. Ta płyta przywraca wiarę w granie zespołowe i obala tezę, że harmonia między dwiema takimi osobowościami jest niemożliwa. Czy w wykonawstwie muzyki kameralnej nie otwiera się przypadkiem nowy rozdział?

Kiedy ogląda się zdjęcia i relacje z Konkursu Chopinowskiego, widać na nich młodą, piękną dziewczynę. Burza czarnych włosów (z czasem poprzetykanych siwymi nitkami) stała się jej znakiem firmowym, niezmiennym elementem jej scenicznego wizerunku. Pewna jest jej kolejna płyta. W barwach Deutsche Grammophon w październiku ukaże się salzburski recital Marty z Nelsonem Freire. W duecie wykonają utwory Brahmsa, Ravela, Schumanna i Schuberta. Na 22 i 23 sierpnia zaplanowano koncerty pianistki w Warszawie. Stanisław Leszczyński, dyrektor festiwalu „Chopin i jego Europa”, przytomnie studził nastroje i oczekiwania publiczności. „To artystka nieprzewidywalna, nie wiadomo, czy w ostatniej chwili nie odwoła koncertu” – mówił.

Martha się nie rozmyśliła. Ani w sobotę, ani w niedzielę. Jej artystyczna potęga od lat się nie zmienia i wiąże się tylko z jednym: na Marthę się czeka. I nikt z tym nie dyskutuje.