Miłosz
według Zaryan

Marta Nadzieja

Zaryan jawi się na płycie „A Book of Luminous Things” jako ta, która czuwa nad tym, by odwieczne u Miłosza rozedrganie, niepokój, nie przeradzały się w najczarniejszą z rozpaczy

Jeszcze 1 minuta czytania

Że słowo stawia na równi z muzyką, udowodniła już na debiutanckiej „My Lullaby”. Że przeszłość potrafi odfiltrować z historycznych klisz, pokazała na „Umiera piękno”. Że namysł bierze górę nad przypadkowym doborze tekstów, unaocznia w „Looking Walking Being”. W projekcie poświęconym Czesławowi Miłoszowi – „A Book of Luminous Things” – patrzy wieszczowi prosto w oczy.

Aga Zaryan, „A Book of Luminous Things”.
1 CD, Blue Note 2011
Powyższe wyliczenie nie ma charakteru chronologicznego, czy porządkującego dotychczasowe dokonania Agi Zaryan. Ma raczej pokazać twórczą nieuchronność – z perspektywy artystki zapewne: intuicji – która w logicznym ciągu rozwija się na kolejnych albumach. Nie jest bowiem Zaryan koniunkturalną artystką, która na Roku Miłosza chce zbić artystyczny kapitał. Nie jest też przywiązana do ważkich juwenaliów, o co może być posądzona przez nie znającego jej dokonań (jeśli przywołać powstańczy album „Umiera piękno”). Jest Zaryan za to jedną z niewielu, która komunikuje poezję w jazzowym idiomie.

Sięganie do poezji Miłosza nie można traktować jako kaprysu Zaryan, dyktowanym stuleciem narodzin autora „Zniewolonego umysłu”. Na swoim przedostatnim albumie wykonywała utwory do słów amerykańskiej poetki Denis Levertov przyznając, że jest zafascynowana jej twórczością. Skąd ten obsesyjny, wręcz niedzisiejszy respekt wykonawczyni do tkanki słownej, która – umówmy się – dla przeciętnego odbiorcy muzyki ma znaczenie jeśli nie drugorzędne, to trzeciorzędne? „Ja improwizuję słowem”, „lepię je” za pomocą wysokości czy artykulacji” – mówiła mi półtora roku temu. I teraz już wiadomo, czym to „lepienie” skutkuje.

„Zawsze miał część umysłu, która wypróbowywała jakąś truciznę” – powiedziała o poecie ostatnio Barbara Toruńczyk. Zaryan jawi się na płycie „A Book of Luminous Things” jako ta, która czuwa nad tym, by odwieczne u Miłosza rozedrganie, niepokój, nie przeradzały się w najczarniejszą z rozpaczy. Czuwa dyskretnie – już otwierający płytę, niespieszny, wręcz leniwy „Music like water”, to zapowiedź tego, co dalej. Żadnych ekstremizmów czy eksperymentów, tylko swobodnie „rozlana” muzyczna narracja Michała Tokaja do słów nie tylko Miłosza, ale poetek: przywoływanej już Denise Levertov, Jane Hirshfield, Anny Świrszczyńskiej.

Jeśli pojawia się napięcie i zwątpienie, to mimo wszystko tylko na chwilę, i nie są to utwory do słów Miłosza („Autumn Quince”, „Eye mask”). Bo Miłosz nie jest u Zaryan eschatologicznym mężem niepokoju. „On prayer” („O modlitwie”) nie jest rozprawą o sensie modlitwy „do kogoś, kogo nie ma”. Utrzymany w lekko ironicznym tonie utwór to raczej dojmująco aktualny akcent na to, że, jak pisze poeta, „modlitwa buduje most z aksamitu”. „A parable of poppy” („Przypowieść o maku”) to triumf czułej mądrości nad miałką filozofią, w jaką na przestrzeni lat obrósł wiersz Miłosza. „Piosenka o końcu świata” nie jest apokaliptycznym songiem. To oczywiste, że po hekatombie II wojny światowej poezja musiała istnieć dalej…

„Tak mało powiedziałem / Krótkie dni […] Tak mało powiedziałem / Nie zdążyłem” – pisał Miłosz w wierszu „Tak mało” (z tomu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada)”. Uczucie niedosytu,  które pojawić się może po przesłuchaniu „A Book…”, jest stanem naturalnym.

Zaryan, z właściwą dla siebie (wokalną) powściągliwością, nie siłuje się z Miłoszem en total, celuje raczej w struny dla niej najbardziej ważkie. Znajduje tu poniekąd sojusznika w autorze biografii poety Andrzeja Franaszka, który przyglądał się autorowi „Hymnu o perle” nie tyle z trwogą, co ze spokojem i zrozumieniem.

W roku Miłosza taka optyka jest nie do przecenienia.