„Catone in Utica” Vivaldiego w Krakowie

„Catone in Utica” Vivaldiego w Krakowie

Marta Nadzieja

Czy śpiewaków Sardellego zgubiła rutyna? A może dyrygent Modo Antiquo nie powinien tak bronić się przed rekonstrukcją opery i okrasić „Katona” jakimiś muzycznymi fajerwerkami?

Jeszcze 1 minuta czytania

Jeśliby przejrzeć recenzje z wykonań cyklu Opera Rara nawet na dwutygodnik.com, prawie wszystkie utrzymane były w entuzjastycznym, wręcz frenetycznym tonie. Do dziś.

By zrozumieć tę nie do końca jednak zrozumiałą porażkę, przypomnieć należy kilka faktów. „L’oracolo in Mesenia” Vivaldiego, prezentowane jeszcze kilka tygodni temu w Krakowie, zostało zrekonstruowane przez dyrygenta i założyciela zespołu Europa Galante, Fabio Biondiego. Teraz Federico Maria Sardelli przywiózł do Krakowa „Catone in Utica”. Z pełną świadomością i odpowiedzialnością przedstawił je w oryginalnej wersji – bez aktu pierwszego, który zaginął. Stanowczość, z jaką Sardelli mówił o tym, że nie interesuje go kompilowanie, doklejanie i sztukowanie świadczyła o tym, że do muzyki Vivaldiego podchodzi on z nabożną wręcz powagą, a pokazanie „Catone in Utica” w zachowanej wersji to dla niego kwestia smaku. Tym samym też słuchacze krakowskich koncertów stali się świadkami starcia dwóch skrajnie różnych poglądów na temat rekonstruowania tzw. dzieł zaginionych.

Opera Rara 2012:
„Catone in Utica”

A. Vivaldi, „Catone in Utica”. Federico Antonio Sardelli (dyr.), Modo Antiquo, Teatr im. Słowackiego w Krakowie, 19 stycznia 2012.

Samo dzieło pod wieloma względami jest frapujące. Jedna z ostatnich oper Vivaldiego (odrzucona przez współczesnych kompozytorowi) nawiązuje do wydarzeń autentycznych, co miało decydujący wpływ na jej kształt formalny. Realistyczne i konsekwentne libretto Pietro Metastasia (brak w nim elementów fantastycznych, a arie kipią od dramatycznych emocji, bo na plan pierwszy wysuwa się konflikt Cezara i Katona) mogło być muzycznym wyzwaniem dla Vivaldiego i Modo Antiquo Sardellego.
Ten ostatni jest muzykiem inteligentnym i przenikliwym, który Vivaldiego czyta i wykonuje jak na prawdziwego humanistę przystało (jest również pisarzem i satyrykiem). Zespół prowadził w sposób szlachetny, ale i dyskretny – czuć było, że tekst słowny traktuje na równi z tekstem muzycznym. Dla solistów praca z takim dyrygentem to prawdziwy komfort.

„Catone in Utica” w Krakowie / fot. Wojciech Wandzel [arch. KBF]


Wystawienie niepełnej wersji „Catone” mogło budzić wątpliwości i kontrowersje. W dobie (niekiedy zbyt pośpiesznego) „fastrygowania” dzieł Vivaldiego decyzja ta budzi z jednej strony szacunek dla bezkompromisowości osoby założyciela Modo Antiquo. Z drugiej jednak strony słuchacz, nie znający libretta, mógł poczuć się zdezorientowany. Opera – pozbawiona kluczowego aktu pierwszego, w którym zawiązuje się akcja – nie dla wszystkich musi być czytelna. Czyżby ambitny Sardelli i słuchaczom, i solistom postawił zbyt wysoką poprzeczkę?     

Wokalnie wieczór w Teatrze Słowackiego pozostawił niedosyt. Niektórzy przyjechali do Krakowa dla Soni Priny, nieliczni dla Paolo Lopeza, mając w pamięci jego niedawną, przeszywającą kreację w „Il Teuzzone” pod Jordim Savallem. Zaliczam się do mniejszości, dlatego tym pewnie większe moje rozczarowanie. Gdzie podział się jędrny i ruchliwy głos Lopeza? A może jego młodzieńczy wigor przegrał z wykalkulowaną monotonią – Magnus Staveland jedną i tą samą nasrożoną pozą nie tylko drażnił, ale i imponował stopniem niezrozumienia swojej postaci. Jego Katon pozbawiony był niuansów i emocji. Bo gdy słychać tylko trwogę i grzmienie…

„Catone in Utica” w Krakowie / fot. Wojciech Wandzel [arch. KBF]


Gwiazda wieczoru – Sonia Prina – zdawała się nie do końca panować na głosem, który ściemniał i nie do końca oddawał charakter Marcji, a o bisie najlepiej jak najszybciej zapomnieć.

Co się stało? Czy śpiewaków Sardellego zgubiła rutyna? A może dyrygent nie powinien tak bronić się przed rekonstrukcją opery i okrasić „Katona” jakimiś muzycznymi fajerwerkami? Rejestracja płytowa – jeśli zostanie dokonana – z pewnością zweryfikuje te pytania.