Actus Humanus w Gdańsku
www.actushumanus.pl

Actus Humanus w Gdańsku

Marta Nadzieja

Od 11 do 16 grudnia trwała w Gdańsku druga edycja festiwalu Actus Humanus. Wystąpili między innymi Sonia Prina, Fabio Biondi, Jordi Savall, Ottavio Dantone. Relacja z festiwalowych koncertów

Jeszcze 2 minuty czytania

[5] Vivaldi jest nudny?

Kiedy na widok programu wypełnionego szczelnie dziełami rudego księdza ogarnia zwątpienie, sprawiedliwość trzeba oddać wykonawcom. Fabio Biondi Vivaldiego rozumie jak mało kto; choćby jego wizyta w Krakowie w 2009 roku na Opera Rara z „Herkulesem nad Termodontem” sprawiła, że percepcja i recepcja dzieła Vivaldiego wśród polskich słuchaczy się zmieniła.

Moda trwa na dobre. Zalew nagrań i kolejnych premierowych wykonań Vivaldiego sprawia, że słuchacze mogą poczuć się nim znużeni. Biondi i Europa Galante to jednak marki same w sobie. Na finał Actus Humanus zabrzmiały koncerty i kantaty autora „Czterech pór roku”: liryczny Koncert d-moll RV 540, gdzie do głosu dochodzi viola d’amore i lutnia; Koncert a-moll, który pokazał, jak wspaniałym solistą – solistą dialogującym z orkiestrą – jest Fabio Biondi.

Sonia Prina i Fabio Biondi / mat. festiwalu

W zastępstwie chorego Carla Allemano wystąpiła Sonia Prina. Zaprezentowała dwie kantaty. W  „Amor hai vinto” RV 683 czuło się, że to dopiero rozgrzewka. Prina kurczowo spoglądała w nuty, jakby nie była do końca pewna tego, co śpiewa. Wirtuozowskie partie zwykle nie kryją przed nią żadnych tajemnic – jest przecież jedną z najbardziej aktywnych wykonawczyń dzieł Vivaldiego. W „Cessate, omai cessate” RV 684 dowiodła, że nawet jej trudno jest osiągnąć pułap Sary Mingardo. Interpretacja Włoszki pozostaje do dziś wzorcem z Sevres (jeśli idzie o dramatyzm, głębię, wyraz). W ujęciu Sonii Priny za wiele było muzyki, a za mało słowa.

Jej niezwykły, ruchliwy kontralt najwspanialej zabrzmiał w ariach zaśpiewanych na bis. „Sorge l'irato nembo”  i arię z „L’oracolo in Messenia” wykonała, nie zaglądając do partytur. Prawdziwy, nienudny Vivaldi to taki, który wypływa z… serca?


[4] Wariacje nad wariacjami

Grający publicznie „Wariacje Goldbergowskie” Bacha jest prawdopodobnie najpilniej i najsurowiej ocenianym wykonawcą. To przecież Biblia Biblii; coś, co każdy zna, coś, co kilkadziesiąt lat temu Glenn Gould dwukrotnie zamienił w żywy pomnik. Może dlatego słuchacze nie potrafią i nie chcą przyjąć do wiadomości, że Bachowska Biblia wcale nie musi brzmieć tak arcydzielnie, jak wygląda na partyturze.

Ottavio Dantone / mat. festiwalu

Dla Ottavia Dantone „Wariacje” to początek kontraktu z Deccą. Nagrał je dziewięć lat temu. I choć od tego czasu pojawiło się wiele wybitnych odczytań tego dzieła (Andreas Staier czy Pierre Hantai), choć sam Dantone bardziej niż w karierę solową zaangażowany jest w prace badawcze (z zespołem Accademia Bizantina), nagranie „Wariacji” wciąż mu się pamięta. W wywiadzie udzielonym Magdalenie Łoś dla Polskiego Radia mówił o atencji, jaką żywi do dzieła Bacha, i że wieczór w gdańskim Dworze Artusa „będzie inny niż wszystkie”.

Rzeczywiście był. Fanatyczni wyznawcy „Wariacji” (a są tacy, którzy kupują wszystkie nagrania), którzy do Gdańska z powodu aury nie dotarli, winni w zaciszu domowym nagranie Ottavia Dantone odsłuchiwać raz po raz. I nie słuchać tych, którzy z Włochem zetknęli się na Actus Humanus na żywo. Klawesynista grał z nut, ale nie grał jak z nut. Drobne potknięcia (które w obliczu przemyślanej interpretacji powinny przejść niezauważone) markował improwizacyjnymi ornamentami. O tym, że zabrzmi kolejna wariacja, wiedzieliśmy tylko dzięki temu, że Ottavio spokojnie przewracał kolejną kartkę. W utworze Bacha nie działo się nic poza jego solidnym odegraniem.


[3] Pieśni średniowiecznej Europy

Prezentujący w kościele św. Jakuba repertuar „awangardy średniowiecznej Europy” zespół Mala Punica porwał z ławek publiczność. Dzieła z okresu panowania Andegawenów z XIII i XIV wieku nie brzmiały jak akademickie zabytki. Pedro Maemelsdorff, założyciel i dyrygent grupy, nie jest ortodoksem. Badacz okresu Ars nova muzykologiczne i historyczne kwerendy łączy z głębokim humanistycznym odczytaniem średniowiecznych utworów. Słuchanie interpretacji Mala Punica może okazać się szokujące i… przebudzające. Dzieła Phlippe’a de Vitry czy Antonella de Caserta okazały się natchnionym, pełnymi ekspresji traktami – frapującymi nie tylko na poziomie rozwiązań formalnych (co akcentuje się z reguły najbardziej), ale i wykonawczym. Choćby rozdzierający anonimowy „Piangete, occhi dolenti”, emocjonalne „Par che la vita mia”, które muzycy wykonali również na bis.

Mala Punica / mat. festiwalu

Dramatyczność i napięcie tych utworów to nie tylko zasługa doborowych solistów (sopranistka Barbara Zanichelli elektryzowała niemal od pierwszych dźwięków), ich znakomitej techniki wykonawczej oraz instrumentalistów. Pedro Maemelsdorff ballady, ballaty i motety z czasu Ars nova zamienił w spektakl – śpiewacy przemieszczali się po kościele, a ich żarliwy śpiew świadczył o tym, że muzykę chcą opowiedzieć, odegrać. Mimiką, gestem, ruchem. Repertuar średniowieczny chyba dawno nie był już tak  b l i s k o  słuchacza.


[2]: Flori i Veneziano

Actus Humanus to repertuar nieoczywisty, nieodkryty, taki, który dopiero „się staje”. W czwartek 13 grudnia Antonio Flori i zespół I Turchini zaprezentował nieznane oratorium Gaetana Veneziano „La Purificazione della Vergine”. Neapolitańscy kompozytorzy zajmują w pracy badawczej i muzycznej Antonia Flori ważne miejsce. Dyrygent z repertuarem z tego właśnie obszaru zarejestrował już kilka płyt dla Glossy, poszerzając jednocześnie horyzont włoskiego baroku.


Do muzykologicznej archeologii można podchodzić i sceptycznie, i z ciekawością. W wypadku Antonia Flori najlepiej z zaufaniem. Włoski badacz przywiózł dzieło zrekonstruowane do początku do końca. Bez szwów i fastryg. „La Purificazione della Vergine ovvero La Santissima Trinità impiegata nell a Concezione Immaculata di Maria” zabrzmiało jak dzieło skończone. Utwór nawiązuje do święta Oczyszczenia Najświętszej Marii Panny, co dobitnie zaznaczone jest zarówno w warstwie muzycznej, jak dramaturgicznej. Mamy tu więc walkę Marii (La Vergine) z Grzechem (Il Peccato) w towarzystwie trzech innych postaci: Miłości (Amor Divino), Mądrości (La Sapienza) i Wszechmocy (L’Onnipotenza). Ciekawe rozwiązania muzyczne: krótkie, dosadne recytatywy będące doskonałym wprowadzeniem do arii, kunsztowne sola, pełne napięcia ansamble. I wreszcie sedno: dobór śpiewaków. Maria (Leslie Visco) – zwiewna, niemal eteryczna; mocny, wibrujący sopran. Miłość (Cristina Grifone) – sopran miękki i ciepły. Grzech (Giuseppe Naviglio) – potężny bas.

Oratorium Gaetana Venaziano interesujące było jeszcze z jednego powodu – retoryczności. Słuchając arii Leslie Visco, której niemal zawsze towarzyszył skrzypek Alessandro Ciccolini, miało się wrażenie uczestnictwa w wartko płynącej narracji. Z oczywistym zakończeniem.


[1] Szampania i fado

Mroźny Gdańsk, kilkanaście dni do świąt Bożego Narodzenia. Udekorowane Stare Miasto, imponująca choinka nieopodal Dworu Artusa. I wreszcie sedno tych dni: muzyka, która wybrzmiewa na festiwalu Actus Humanus.

***

Początek to zespół z Szampanii. Nazwany tylko i aż Akadêmia, prowadzony przez charyzmatyczną Francoisse Lassarre. Muzycy przywieźli do Gdańska bożonarodzeniową muzykę Marca-Antoine'a Charpentiera.

Akadêmia / materiały festiwalu

Akadêmię prowadzi Lassarre pewną i niekiedy twardą ręką. Muzycy brzmieli spójnie, czujnie podążali za mimiką i gestami dyrygentki. „Magnificat” ze wspaniałymi partiami instrumentalnymi to pochwała Boga, dalej motet (lub oratorium) „In nativitatem Domini Canticum”, wreszcie msza „Messe de Minuit pour Noel”, oparta na ludowych pieśniach chwalących narodziny Pana. Jasna, pogodna. Sopranistki swoje partie śpiewały uśmiechnięte. Boże Narodzenie u Charpentiera zyskuje inny wymiar. Nie ma patosu czy żalu. Jest najczystsza radość.

***

Koncert Jordiego Savalla cieszył się ogromnym zainteresowaniem. W Dworze Artusa wielbiciele stawiali się z kilkoma egzemplarzami płyt gambisty, licząc na to, że po koncercie opatrzy je podpisem. Gdański występ dedykował on pamięci zmarłej rok temu sopranistki Montserrat Figueras. Żony, muzycznej partnerki, matki dzieci Savalla. Trzy lata temu z takim samym repertuarem (muzyka z filmu „Wszystkie poranki świata”) gościł Savall w Krakowie na Festiwalu Conrada. Wówczas jednak kontekst występu był inny – adresatem był Pascal Quignard, na którego powieści oparte były „Wszystkie poranki świata”.

Jordi Savall / materiały festiwalu

Trudno przy okazji tego recitalu nie wyliczyć wszystkich tych faktów i okoliczności. Bo oto życie nieoczekiwanie splotło się ze sztuką. W filmie Alaina Corneau Monsieur de Sainte-Colombe po śmierci żony zamyka się w samotni i oddaje grze na violi da gamba. Czy viola da gamba przynosi Savallowi pocieszenie?

W Gdańsku instrument wyraźnie szwankował. Savall w skupieniu stroił go niemal po każdym utworze; może przez to wydawał się nieobecny, bez reszty pochłonięty lekturą nut i grą. Muzyka Bacha, Marais'go, Schencka, Sainte-Colombe'a naznaczona była tęsknotą i żalem. W „Pasji” Bacha pojawia się tylko jedna solówka na violi da gamba. To moment, w którym Jezus umiera. „Tylko viola może oddać cały smutek i ból” – mówił kilka lat temu artysta.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).